Zagoździński to pracownia cukiernicza z tradycją. I ze smakiem. O miejscu w stolicy na ulicy Górczewskiej ciężko nie usłyszeć. A to z powodu ogromnej kolejki, która w tłusty czwartek ustawia się przed lokalem. Wszystko wskazuje na to, że w tym roku nie będzie inaczej.
Cukiernia z blisko 100-letnią historią na przestrzeni lat zmieniała swoją lokalizację. Począwszy od dwóch lokali na ulicy Wolskiej, skończyła na ulicy Górczewskiej 15. Stacjonuje tu już od prawie pół wieku. Receptura pączków pozostała jednak niezmieniona.
I to właśnie za tradycję warszawiacy cenią cukiernię na Górczewskiej. Co roku w tłusty czwartek przed lokalem ustawia się ogromna kolejka. Jak mówi właścicielka - w rekordowym roku klienci czekali na słodkie przysmaki nawet do 7 godzin.
- Trafił się kiedyś taki jeden rok, gdy klienci czekali nawet do 7 godzin, ale był to jednorazowy przypadek. Zazwyczaj ten czas oczekiwania na początki wynosi około 4-5 godzin - mówi Sylwia Tomaszkiewicz.
"Tylko" 10 tys. pączków
Nasza rozmówczyni reprezentuje już czwarte pokolenie, które zarządza cukiernią. Jak mówi, przygotowania do najbardziej pracowitego dnia w roku ruszają pełną parą jeszcze przed czwartkiem.
- U nas tłusty czwartek startuje już tak naprawdę w środę, bo to wtedy kolejka jest już większa niż w innych dniach. W nocy się przygotowujemy i od 6:00 rano w czwartek rozpoczynamy pracę nad pączkami. Otwieramy o 8:00 i pączkami zajmujemy się już do końca dnia - słyszymy od rozmówczyni.
W tłusty czwartek na pokładzie pojawiają się dodatkowe ręce. Na co dzień w cukierni działa zespół 5-osobowy, a w ten jeden dzień w roku trzech dodatkowych pracowników będzie pomagać w produkcji pączków.
- Miejsca mamy niewiele, więc tych pączków będzie od 8 do 10 tysięcy. Każdego pączka ręcznie zawijamy, później są smażone, wyjmujemy je i lukrujemy - dodaje.
Menu od lat się nie zmienia. W cukierni na Górczewskiej kupimy pączka z nadzieniem wieloowocowym. Na życzenie, zamiast lukru, można dostać słodycz posypaną cukrem pudrem. Cena? 3 zł.
Zainteresowanie kwitnie jednak nie tylko w najsłodszy dzień roku. W mediach społecznościowych na stronie cukierni regularnie pojawiają się informacje, że pączki zostały już wyprzedane. Nieraz komunikat umieszczany jest raptem kilka godzin po otwarciu cukierni.
Gorzka pandemia nie ujęła słodyczy
Najwięcej pączków sprzedaje się w styczniu, lutym i marcu. Im robi się cieplej, tym chętnych na pączki jest mniej. W sierpniu jednak klienci wracają. Później okres przedświąteczny znowu nie wypada najlepiej. I choć kolejka pojawia się niekiedy w zwykłą środę czy choćby piątek, tłusty czwartek jest jedynym tak intensywnym dniem w roku.
- Rok temu mieliśmy szczęście. Pierwszy lockdown zaczął się 2 tygodnie po tłustym czwartku. Cukiernię zamknęliśmy na miesiąc - otworzyliśmy się w połowie kwietnia. Pensja pracowników została zmniejszona do 60 proc. i tym sposobem na styk udało nam się opłacić wszelkie należności - wspomina rozmówczyni.
I choć gastronomia jest branżą, która najdotkliwiej odczuwa skutki zamknięcia, cukiernia na Górczewskiej trzyma się całkiem nieźle. W lokalu często pojawiali się stali klienci, ale i tych nowych nie brakowało. Z tego powodu Sylwia Tomaszkiewicz nie korzystała z tarcz finansowych i czarny okres dla wielu restauratorów cukiernia przeszła bez szwanku.
- Finalnie wyszliśmy na zero. Cieszę się, że klienci dalej nas odwiedzają, natomiast bardzo współczuję restauratorom, bo w wielu przypadkach jedzenie na wynos nie rekompensuje im stacjonarnej działalności - dodaje rozmówczyni.
U Zagoździńskich tempa nie zwalniają, bo i klienci nie pozwalają na chwilę oddechu, zwłaszcza w lutowy czwartek. Jak mówi pani Sylwia - pączka należy zjeść przynajmniej jednego, żeby tłusty był cały rok. Szewc jednak bez butów chodzi i w wirze pracy ma nadzieję, że uda jej się przekąsić chociaż pół pączka.