Analiza nosi nazwę: "Pomiar sztywności cen na podstawie danych jednostkowych GUS". Brzmi skomplikowanie, ale chodzi w niej o to, aby zobaczyć, od kiedy ceny w naszym kraju zaczęły być częściej zmienianie, czy rosły, czy spadały oraz jak duża była skala tych ruchów. Innymi słowy, kiedy tak naprawdę Polska zaczęła mieć problemy z inflacją i czy nie przespaliśmy tego momentu.
Wnioski mogą być niewygodne zarówno dla PiS-u, który zrzuca problem podwyżek cen na Putina czy pandemię, jak i samego prof. Adama Glapińskiego. Dlaczego?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Analiza NBP dot. inflacji. Kiedy Polska zaczęła mieć problem z cenami?
NBP pisze, że "analiza wykorzystująca jednostkowe ceny towarów i usług konsumpcyjnych umożliwiła identyfikację podstawowych cech procesów cenotwórczych w Polsce, w tym dotyczących częstotliwości i przeciętnej skali zmian cen". Jest to więc dokument niezwykle ważny i użyteczny przy podejmowaniu decyzji o wysokości stóp procentowych.
Jak się okazuje, w Polsce ceny niektórych produktów zaczęły się zmieniać częściej już w 2018 r. Przez kolejne miesiące zmiany cenników obejmowały coraz większe grupy dóbr i usług. Przez zmiany należy rozumieć w znacznej części podwyżki, a nie obniżki cen. Ich skala także się zwiększała. To oznacza, że w 2019 r. procesy cenotwórcze w Polsce rozpędzały się z każdym miesiącem.
Było to widać także w ogólnych danych dotyczących wzrostu cen. W 2019 r. inflacja wzrosła z 0,7 proc. w styczniu do 3,4 proc. w grudniu, więcej niż w Czechach czy na Węgrzech. Lokalny szczyt sięgnęliśmy w lutym 2020 r. na poziomie 4,7 proc. Później podczas pandemii utrzymywała się w przedziale 2-3 proc., który akceptuje NBP, by w po lutym 2021 r. znów ruszyć w górę.
Jednak Rada Polityki Pieniężnej wtedy nie reagowała. Podwyżkę stóp o 25 pb. w lipcu 2019 r. zaproponował ówczesny członek RPP Eugeniusz Gatnar, ale jego wniosek przepadł.
Członkowie Rady przyznają, że z inflacją nic nie robiono
Później, ustępując już z Rady, wraz z innym członkiem RPP Łukaszem Hardtem (ten złożył wniosek o podwyżkę w styczniu 2020 r. o 15 pb.) Gatnar pisał w "Rzeczpospolitej", że "gdyby wtedy polityka pieniężna została ostrożnie zacieśniona, to Rada byłaby później w łatwiejszej sytuacji decyzyjnej, bo mogłaby wiarygodnie komunikować, że w wyjątkowym pandemicznym okresie decyduje się na większą tolerancję dla inflacji, bo w warunkach normalnych takiej nadmiernej tolerancji nie ma".
Rada taką nadmierną tolerancję miała, co jest jednym z czynników podwyższających niezbędny do osiągnięcia poziom stopy procentowej w bieżącym cyklu zacieśniania warunków monetarnych - podsumowywali wówczas ekonomiści.
NBP w newralgicznym momencie więc nie tylko ignorował sygnały rosnącej presji inflacyjnej, ale nie dawał też swoimi działaniami do zrozumienia rządowi, że ekspansywna polityka fiskalna w tamtym momencie może ją jeszcze dodatkowo podsycić.
Później przyszła pandemia oraz dziesiątki miliardów złotych "wysypane" na rynek, którymi PiS chciało uchronić pracujących przed zwolnieniami. Słowem, ważny 2019 r. w kwestiach inflacji władza przespała, nie dała do zrozumienia społeczeństwu, że zaczyna się dziać coś niepokojącego. Nie wiemy, na ile było to wyrachowane działanie ze względu na wybory parlamentarne, w których PiS obiecał sowite podwyżki płacy minimalnej oraz 500 plus na każde dziecko.
RPP jest ślepa?
Cała sprawa ma też drugi aspekt. Chodzi o dostęp członków Rady Polityki Pieniężnej do danych, dzięki którym mogą oni podejmować racjonalne decyzje.
W poniedziałek w rozmowie z money.pl prof. Joanna Tyrowicz i Ludwik Kotecki przekonywali, że aparat analityczny NBP nie przypomina tego, jakim był kiedyś. Zarówno raporty, jak i analizy zostały okrojone, a wiedza jest niejako reglamentowana.
- Bez wiedzy, rzetelnych analiz Rada nie może podjąć dobrych decyzji, choćby nawet bardzo chciała. To bezpośrednia odpowiedzialność zarządu. Nie sądzę przy tym, żeby akurat prezes ingerował na etapie tworzenia projekcji, raczej wszyscy wiedzą, jak go zadowolić. Z dawnych czasów pamiętam mniej lub bardziej parlamentarne komentarze poszczególnych prezesów do materiałów analitycznych, ale tamci prezesi materiały faktycznie czytali, a nierzadko nawet rozumieli - mówiła nam członkini RPP.
Członkowie Rady nie biorą także udziału w konsultacjach z analitykami banku dotyczących najważniejszego dokumentu wydawanego przez Narodowy Bank Polski, czyli raportu o inflacji, na podstawie którego bank szacuje wzrost PKB i inflację na przyszłe lata.
- To oznacza, że Rada walczy z inflacją, mając zawiązane oczy - mówili w programie Newsroom prof. Paweł Wojciechowski, były minister finansów oraz prof. Julian Auleytner z Uczelni Korczaka, pomysłodawca 500 plus.
Prof. Auleytner zwrócił uwagę na brak dialogu i dyskusji w RPP. - Różnice zdań nie mają charakteru kryminalnego, wynikają z różnych modeli i przewidywania różnych rozwiązań - stwierdził.
- Wracają czasy Gomułki i Gierka, to jest prymat polityki nad ekonomią - mówił, dodając przy tym, że zdanie prof. Glapińskiego, szefa NBP, jest narzucane pozostałym członkom Rady.
Money.pl bezskutecznie próbuje od kilku dni uzyskać pełną analizę banku. Niestety, biuro prasowe Narodowego Banku Polskiego konsekwentnie w tej sprawie milczy.
Damian Szymański, dziennikarz i wiceszef money.pl