Ze źródeł zbliżonych do premiera wiemy, że znów analizowany jest specjalny dodatek pieniężny dla osób, które o dwa lata przedłużą aktywność zawodową. To powrót do pomysłu z Ministerstwa Rozwoju sprzed roku. Wtedy umarł, teraz ma większe szanse na powodzenie. Bo wicepremier Morawiecki stał się premierem Morawieckim.
Program 10000+
Skąd wzięła się kwota 10 tys. zł? W ciągu roku tyle składek na ubezpieczenie emerytalne, rentowe i chorobowe, NFZ i podatek dochodowy odkłada do budżetu osoba zarabiająca 3 tys. zł brutto na umowę o pracę.
W ciągu dwóch lat takich składek jest już ponad 20 tys. zł, a więc można śmiało mówić, że rząd chciałby połową się podzielić. I zachęcić sporą część osób, by pracowała tak długo, jakby nie było żadnej obniżki wieku emerytalnego.
I właśnie 3 tys. zł brutto jest tutaj kluczowe - to mediana (środkowa wartość) wynagrodzenia w Polsce. Najpewniej to był punkt wyjścia do wyliczeń w resorcie rozwoju (tam zrodził się pomysł, ale nigdy nie nabrał oficjalnego kształtu).
Czy to się opłaca rządowi? Tak. Zwróci co prawda połowę dwuletniej składki na ubezpieczenie emerytalne, podatek dochodowy i NFZ, ale wciąż dużo więcej zatrzyma. Jak to możliwe?
Do budżetu i systemu ubezpieczeń społecznych wpłyną przez te dwa lata przecież pozostałe składki - np. emerytalna opłacana przez pracodawcę. Finanse publiczne by ich nie dostały, gdyby emeryt zdecydował się jednak skorzystać ze świadczenia w najwcześniejszym terminie. W ciągu 24 miesięcy jest to w sumie 13 tys. zł (tylko z tytułu składki od pracodawcy).
A do tego oczywiście moment wypłacania świadczenia jest późniejszy i - jak wynika z brutalnej statystyki - Polak będzie je krócej pobierał. Bo będzie krócej żył na emeryturze.
Z perspektywy budżetu można to pokazać na jeszcze jeden sposób. W ciągu miesiąca tak zarabiający Polak oddaje 1385 zł (to suma składki emerytalnej, rentowej, chorobowej, NFZ, podatku dochodowego oraz zasiłki emerytalnej opłacanej przez pracodawcę). 10 tys. zł podzielone na 24 miesiące (bo w takim tempie będzie właśnie się zbierać ewentualny dodatek) to z kolei 416 zł. Wciąż 969 zł miesięcznie trafia do budżetu.
Dla Polaka z budżetu pochodziłyby wszystkie pieniądze emeryta (nawet biorąc pod uwagę fakt, że emerytury i renty też są odpowiednio oskładkowane). Budżet więc zyskuje. Pracownik zyskuje dwa razy: za pierwszym, gdy otrzymuje dodatkowe pieniądze. Za drugim, bo przecież przez te dwa lata wciąż odkładał pieniądze na konto emerytalne. W efekcie jego emerytura będzie po prostu wyższa.
Kto się zdecyduje?
Oczywiście kwota 10 tys. zł wywoła różne reakcje emerytów. Wszystko zależy od tego, jakie maja prognozowane świadczenie.
Propozycja będzie dużą zachętą dla emeryta, który miałby dostać minimalne świadczenie 1000 zł brutto, czyli 862 zł na rękę. W trakcie dwóch lat emerytury dostałby on łącznie 20,5 tys. zł emerytury na rękę. Kwota 10 tys. zł to dla niego równowartość aż rocznych świadczeń.
Przeciętna emerytura w styczniu wynosiła 2,2 tys. zł brutto, tj. 1823 zł netto, czyli w ciągu dwóch lat „uśredniony” emeryt dostaje 43,7 tys. zł na rękę. 10 tys. zł to już w tym przypadku kwestia pięciu i pół miesiąca pobierania emerytury. I tak kusząca wizja.
Najlepiej na takim układzie wychodzą też najmniej zarabiający. Osoba, która dostaje w tym roku 2,1 tys. zł pensji minimalnej, w ciągu roku oddaje w składkach (znów emerytalna, rentowa, chorobowa, NFZ i podatek dochodowy) ponad 6,8 tys. zł. W dwa lata jest to więc 13 tys. zł. I taka osoba ma oczywiście najlepszy stosunek premii do wpłaconych składek. Rząd odda 10 tys. zł z wpłaconych składek. Zostawi sobie znów to, co za pracownika opłaca pracodawca.
Opcja "10 tys. zł +" wciąż jest tylko w sferze analiz. Do tej pory nie powstał żaden oficjalny projekt tego pomysłu. Prawie rok temu - gdy po raz pierwszy pojawiły się głosy, że taki program może być uruchomiony - przeciwna była minister Elżbieta Rafalska. Argumentowała, że takie rozwiązanie najpewniej musiałoby oznaczać ograniczenie możliwości zarabiania na emeryturze. Wtedy jedna Mateusz Morawiecki był tylko wicepremierem i szefem resortu rozwoju i finansów. Teraz jest szefem rządu. To wiele może zmieniać.
Wciąż nie jest jasne, jaką opcję programu bardziej popiera sam Morawiecki. Są dwie możliwości - albo pieniądze będą wypłacone jednorazowo albo będą dopisane do konta emerytalnego. Z politycznego punktu widzenia ta pierwsza opcja jest bardziej atrakcyjna. Wyborcy to odczują. Z kolei dopisywanie do konta dla wielu Polaków nie przełoży się nawet na złotówkę podwyżki. Dlaczego? Osoby, których emerytura wynosi poniżej 1 tys. zł i tak mają dodatek od rządu. Zwiększenie ich kapitału nic nie da.
To reakcja na informację, że od 1 września do końca grudnia Polacy złożyli aż 420 tys. wniosków o emeryturę. Sama akcja edukacyjna ZUS i Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej o ewentualnych korzyściach z dłuższej pracy nie pomogły.
- Obecnie jest za wcześnie, by wysuwać wnioski, że wydatki na emerytury będą wyższe niż szacował ZUS, oraz że chętnych na skorzystanie z prawa do emerytury jest więcej niż zakładano - twierdzi jednak Elżbieta Rafalska, minister rodziny, pracy i polityki społecznej. Resort podkreśla, że nie wszystkie wnioski pochodzą od emerytów, którzy skorzystali z obniżki wieku emerytalnego. Nie ma jednak wątpliwości, że dla budżetu obniżka wieku emerytalnego jest po prostu kosztowna.
Podwyżka wieku emerytalnego do 67 lat dla mężczyzn i 65 lat dla kobiet miała dać prawie 9 mld zł oszczędności. Cofnięcie je to mniej więcej taki wydatek. Zresztą samo przyznanie wszystkim uprawnionym emerytury minimalnej kosztowałoby 7 mld zł. Czyli jedną trzecią kosztów programu "500+". To ogromne wydatki, które z każdym rokiem będą rosły. Emerytów przybywa, pracujących na nich nie.