Dyskusja o wysokości pensji ministrów i polityków nabiera rozpędu. Choć w Polsce najczęściej wypłacanym wynagrodzeniem jest nieco ponad 2 tys. brutto, są tacy, którym "do pierwszego" nie wystarcza nawet 10 tys. złotych. Punkt widzenia zależy od kosztów utrzymania, które są diametralnie różne.
Prezes jednej z państwowych spółek miał propozycję objęcia teki ministra. Nie zgodził się. Powód? Dla niego kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie to za mało. Płaci kilka tysięcy alimentów miesięcznie na trójkę dzieci, do tego spłaca dom, który postawili z byłą żoną i w którym nigdy nie zamieszka. Zostało mu jeszcze jakieś kilkaset tysięcy pożyczki.
To oczywiste, że w biznesie zarobi więcej, dlatego do rządu mu się nie spieszy.
Były dyrektor pionu IT w jednym z dużych polskich banków. Przeszedł do administracji nie ze względu na zarobki, ale jak mówi "dla służby Polsce". Odpowiada teraz za jeden z ważniejszych, informatycznych systemów rządowych. Stracił na tym jakieś kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Innego uzasadnienia niż poczucie misji dla objęcia stanowiska nie było.
Dziennikarka jednej z telewizji, mimo że zarabia przyzwoite kilka tysięcy, nie pozwala sobie na zbędne luksusy. Ma córkę na stypendium naukowym w Chinach, a koszty jej edukacji w Państwie Środka pochłaniają połowę domowego budżetu.
Dyrektor marketingu w jednej z firm doradczych. Zarabia ponad 10 tys. złotych, jej pensja jest równa wynagrodzeniu ministra, choć jak mówi – jej odpowiedzialność za zadania jest nieporównywalnie mniejsza.
- Osoby na wysokich stanowiskach w państwie powinny godziwie zarabiać, adekwatnie do godzin pracy, trwającej zwykle kilkanaście godzin dziennie, obowiązków oraz wagi spraw, jakimi się zajmują. Brak czasu pociąga z sobą dodatkowe koszty – przykładowo konieczność zapłacenia za nianię dla dzieci czy panią sprzątaczkę, ponieważ nikt nie ma czasu na pranie i prasowanie - twierdzi. - Do tego pokrycie kosztów spotkań (dojazdu, jedzenia w restauracji) czy ciągłego kształcenia. Jeśli na koncie pod koniec miesiąca nie zostają nawet drobne oszczędności, pojawia się frustracja - zaznacza.
Zobacz: * *Podwyżki dla rządu będą co rok. W 2020 r. prezydent i premier zarobią ponad 30 tys. zł
"Głodowe" 10 tys. złotych. Niby sporo, a jednak wciąż mało
Wicepremier, minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin podczas środowej audycji w Radiu Zet stwierdził, że kiedy był ministrem sprawiedliwości "nie starczało mu do pierwszego". Po tych słowach spadła na niego fala krytyki, a na Twitterze zawrotną karierę robił hasztag "biednyjakGowin".
Jeszcze w ubiegłym roku minister nauki i szkolnictwa wyższego publicznie oburzał się na słowa prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Gersdorf. Stwierdziła, że "za 10 tys. zł można przeżyć tylko na prowincji".
Premier Mateusz Morawiecki w jednym ze swoich przemówień za bogate uznał osoby zarabiające ok. 10 tys. złotych brutto. Do sprawy odniósł się m.in. Łukasz Warzecha, który na łamach Wirtualnej Polski pisał: "(...) choć dla ogromnej części Polaków pensja netto na poziomie 7 tys. to gigantyczne pieniądze, to jednak w większych miastach jest to wynagrodzenie średniego poziomu specjalistów, aspirujących właśnie do roli klasy średniej".
Według danych GUS miesięczne wynagrodzenie brutto w wysokości powyżej 10 tys. zł otrzymuje ok. 4,5 proc. zatrudnionych. Najczęstsze miesięczne wynagrodzenie to jednak znacznie mniej, bo nieco ponad 2 tys. złotych brutto. Punkt widzenia zależy jednak od punktu siedzenia - to przysłowie sprawdza się i w tym przypadku. Koszty utrzymania bowiem istotnie się różnią, w zależności od miasta, wielkości rodziny czy indywidualnych wydatków.
Koszty życia stanowią różnicę
Jeśli pod uwagę weźmiemy pensję w wysokości 7 tys. złotych "na rękę" w małym mieście, kwota robi niewątpliwie wrażenie. Jednak życie w stolicy, Krakowie czy Wrocławiu jest znacznie droższe, a suma ta nie zapewni wysokiego standardu życia.
- Zadowolenie z wysokości wynagrodzenia zależy po części od kosztów utrzymania, a po części od życiowych aspiracji. Te pierwsze inne są u singla bez zobowiązań, a inne u osoby, która ma rodzinę na utrzymaniu. To jednak tylko baza. Równie ważne są inne potrzeby czy styl życia, który determinuje nawyki wydatkowe. Na potrzeby finansowe wpływa też lokalizacja - zakup mieszkania lub jego wynajem jest nadal droższy w Warszawie niż w innych miastach Polski - twierdzi Artur Skiba, wiceprezes Stowarzyszenia Agencji Zatrudnienia oraz prezes Antal Polska, firmy zajmującej się rekrutacją pracowników.
Koszt wynajmu dwupokojowego mieszkania w Warszawie to ok. 2,4 tys. złotych do nawet 3 tys. złotych. Kupno mieszkania w stolicy często pozostaje w sferze marzeń: ceny zaczynają się od 300 tys. złotych za kawalerkę do nawet - uwaga - 800 tys. złotych za 3 pokoje na Saskiej Kępie.
Jeśli miejsca w publicznym żłobku lub przedszkolu nie ma, to jest to wydatek od 700 do nawet 1400 złotych. Koszty uzależnione są bardzo często od liczby godzin spędzonych w przedszkolu, a więc im więcej rodzice pracują, tym więcej zapłacą. Jeśli nie chcą posyłać dziecka do żłobka - zatrudniają nianię, a za opiekunkę zapłacą ok. 2 tys. złotych miesięcznie.
Przy dwójce lub trójce pociech to rozwiązanie może okazać się tańsze niż miejsca w prywatnej placówce. Do tego dochodzą standardowe koszty utrzymania: opłat, jedzenia, wydatków na edukację dzieci czy dojazd. W tym wypadku „wymarzona” pensja może jednak nie wystarczyć.
Specjalista pilnie poszukiwany
W obronie wicepremiera stanął wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Bartosz Marczuk, który ujawnił, że pracując dla biznesu, zarabiał ok. 16,5 tys. miesięcznie. Obecnie jego pensja jest dwa razy niższa i wynosi ok. 8,7 tys. zł netto, uwzględniając również nagrody. Wicepremier kilka godzin później przeprosił za stwierdzenie, że wynagrodzenie rzędu ok. 17,5 złotych brutto miesięcznie to za mało. Czy jednak jego wypowiedź rzeczywiście była bezpodstawna? Nie jest w swojej opinii osamotniony.
- 8-10 tys. złotych brutto to wynagrodzenie eksperta w biznesie bądź początkującego managera. Nie jest to wynagrodzenie dyrektorów lub managerów wyższego szczebla, którzy według analiz Antal zarabiają średnio 20 tys. złotych miesięcznie - zaznacza Artur Skiba.
- Wynagrodzenie informatyków, ekspertów IT to średnio 11-12 tys. złotych, a kierowników projektów - w okolicach 20 tys. Przy czym pamiętajmy, że IT to akurat jedna z najlepiej opłacanych branż. Za przykład niech posłużą także centra outsourcingowe, które rozwijają się bardzo dynamicznie. Średnio zarabia się tam 6-7 tys. Osoby wchodzące na rynek po zdobyciu wyższego wykształcenia bez doświadczenia mogą otrzymać na start nawet 4-4,5 tys. złotych brutto – podkreśla prezes Antal Polska, porównując płace na rynku do wynagrodzeń ministrów i wiceministrów.
Według raportu firmy Antal, argument finansowy jest jednym z ważniejszych przy zmianie pracy. Twierdzi tak 72 proc. kandydatów. Instytucje publiczne nie oferują konkurencyjnych stawek, a więc nie przyciągną do pracy wszystkich tych, dla których wysokość wynagrodzenia ma znaczenie.
Artur Skiba uważa, że kluczem wzrostu wynagrodzeń w administracji publicznej jest zwiększenie efektywności pracy.
- Znaczne zmniejszenie ilości etatów wygenerowałoby środki, dzięki którym instytucje te mogłyby konkurować o najlepszych z biznesem - kończy wiceprezes Stowarzyszenia Agencji Zatrudnionych.
- Często stanowiska eksperckie w „budżetówce” są zdecydowanie niższej wynagradzane niż w sektorze prywatnym. W konsekwencji wysokiej klasy specjaliści decydują się pracować w firmach, przez co w wielu ministerstwach brakuje pracowników. Szczególnie widoczne jest to wśród specjalistów z branży ICT, gdzie większość pracowników zatrudnionych jest w firmach, gdyż wynagrodzenia oferowane w administracji nie są dla nich atrakcyjne - komentuje Jakub Gontarek, specjalista ds. rynku pracy z Departamentu Pracy, Dialogu i Spraw Społecznych.
- Należy pamiętać, że wzrost wynagrodzeń musi korespondować z efektywnością zatrudnienia. Kluczowa jest porównywalność wynagrodzenia pomiędzy instytucjami. W praktyce mamy do czynienia z sytuacjami, gdzie na podobnych stanowiskach występują znaczne dysproporcje pomiędzy urzędami - podsumowuje.