100 tys. zł wypłaci rolnik z Wielkopolski pracownicy z Ukrainy. Wszystko przez to, że nie udzielił jej pomocy. Zamiast tego zostawił na jednym z przystanków autobusowych. Na tym konsekwencje finansowe mogą się nie skończyć. Jeżeli sąd uzna, że przez jego działanie stan zdrowia Ukrainki znacznie się pogorszył, może być zmuszony do wypłaty jeszcze większego odszkodowania.
Tą historią żyła cała Polska. Rolnik nie udzielił pomocy swojej pracownicy z Ukrainy. Zostawił ją z wylewem, wywiózł na przystanek autobusowy. W piątek zadeklarował, że dobrowolnie przekaże na jej rzecz 100 tys. zł. Pełną treść oświadczenia, które otrzymała redakcja money.pl, można przeczytać tutaj. Pieniądze mają być przeznaczone na leczenie i rehabilitację. Rolnik zaznacza, że historia ta jest bardziej skomplikowana. Szczegóły przedstawi jednak w prokuraturze.
Na pierwszy rzut oka kwota - 100 tys. zł - wydaje się wysoka. Jednak biorąc pod uwagę koszty specjalistycznej opieki lekarskiej, może się okazać, że środki bardzo szybko się skończą. 43-letnia Ukrainka nie była ubezpieczona, więc państwo nie pokryje żadnych kosztów jej leczenia. Za wszystko będzie musiała płacić sama.
W polskim prawie obowiązek naprawienia szkody, czyli wypłaty odszkodowania, nie jest gestem dobrej woli, lecz wynika z jednej z najważniejszych zasad prawa cywilnego. "Kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia".
Sprawą zajmuje się prokuratura, która ustali m.in., czy zachowanie rolnika "nosiło znamiona przestępstwa", a więc czy nie dopełnił on swoich obowiązków wobec osoby potrzebującej pomocy. Śledczy sprawdzą, czy gdyby rolnik zareagował od razu, stan pani Oksany nie byłby tak ciężki. W tej chwili jest zdecydowanie za wcześnie, by przewidywać, czy zostanie skierowany przeciwko niemu akt oskarżenia i czy rolnik będzie zobowiązany do wypłacanie jej wyższego odszkodowania.
Tymczasem przeanalizujmy, czego od sprawcy może się domagać osoba, która poniosła szkodę.
Odszkodowanie w sądzie lub poza nim
Każdy kto dostał uszczerbku na zdrowiu, może żądać odszkodowania od tego, kto tę szkodę spowodował lub się do niej przyczynił. Przykład?
Jeśli złamaliśmy nogę na nierównym chodniku, kierujemy żądania przeciwko jego zarządcy.
Jeśli zdrowie straciliśmy w wyniku wypadku samochodowego, występujemy przeciwko kierowcy, który spowodował stłuczkę.
Gdy uszkodzenie zostało spowodowane przez oderwanie się z budynku części gzymsu, wzywamy tego, kto miał obowiązek dbać o jego konserwację.
Na tym etapie poszkodowanego nie powinno interesować, czy sprawca był ubezpieczony. Jeśli tak, to przekaże on sprawę ubezpieczycielowi i to on stanie się stroną. Jeśli nie, to w razie stwierdzenia jego winy, zostanie zobowiązany do naprawienia jej z własnych środków.
Zobacz też: Upadłeś na lodzie? Sprawdź, jak się ratować
Pierwszym krokiem jest skierowanie do sprawcy wezwania do naprawienia szkody. Jeśli miał polisę, ubezpieczyciel rozpocznie postępowanie likwidacyjne. Poszkodowany zostanie zobowiązany do złożenia pełnej dokumentacji medycznej i wszystkich rachunków, które potwierdzają wysokość poniesionych w związku ze zdarzeniem wypadków.
Rachunki za prywatne wizyty lekarskie, sprzęt rehabilitacyjny, a może nawet konieczność dostosowania mieszkania do potrzeb osoby niepełnosprawnej - to wszystko jest ważne.
Na tej podstawie ubezpieczyciel może podjąć decyzję o wypłacie odszkodowania lub odmówić go. Może także złożyć propozycję zawarcia ugody. Każdy poszkodowany musi mieć świadomość, że na tym etapie raczej nie dostanie odszkodowania w takiej kwocie, jakiej żądał. Ubezpieczyciele praktycznie zawsze proponują mniejsza wypłatę. Pojawia się więc dylemat: można wziąć to, co oferuje firma i zamknąć sprawę lub domagać się więcej, ale sprawa w sądzie może zająć wiele miesięcy.
Tu nie ma uniwersalnej porady. Znając swoją sytuacje (i realnie oceniając, czy ugranie wyższej kwoty jest możliwe czy może rzeczywiście roszczenie było zawyżone) każdy musi podjąć decyzję samodzielnie.
Szybkim sposobem zakończenia sprawy jest ugoda. Kwota, którą zaproponuje ubezpieczyciel będzie wyższa niż w przypadku decyzji o wypłacie odszkodowania, ale jest tu pewien haczyk: zawarcie ugody z reguły uniemożliwia dochodzenia zadośćuczynienia w sądzie, bo wśród jej postanowień znajduje się podpunkt mówiący, że poszkodowany rezygnuje z dochodzenia dalszych roszczeń.
Kto uznał, że jest gotów walczyć o wyższe pieniądze, składa pozew do wydziału cywilnego sądu rejonowego lub okręgowego. Kierunek jest zależny od wartości przedmiotu sporu, czyli kwoty, której się domagamy. Jeśli przekracza ona 75 tys. zł, to właściwy będzie sąd okręgowy.
Zobacz także: Odszkodowanie na koncie w jeden dzień
W postępowaniu sądowym strony powołują biegłych. To oni przeprowadzają ekspertyzy, aby ustalić, jaki wpływ na zdrowie poszkodowanego miał wypadek. Ustalają uszczerbek na zdrowiu i dowodzą, jak zdarzenie przełoży się na dalsze życie (a co za tym idzie, samodzielność i możliwość podejmowania pracy). Każda ze stron ma prawo wezwania świadków, którzy opowiedzą o przebiegu zdarzenia, ale również o tym, jak po wypadku zmieniło się życie jego ofiary.
Na jakie odszkodowanie można liczyć?
Sąd bierze pod uwagę wszystkie okoliczności: stan poszkodowanego, szanse powrotu do pełnego zdrowia, obniżenie jakości jego życia po wypadku, koszty, które poniósł w związku z leczeniem. Jeśli nie mógł w tym czasie pracować albo musiał ponieść wydatki, których w innej sytuacji by go nie dotyczyły (np. pojawiła się konieczność zatrudnienia opiekunki do dzieci na kilka godzin dziennie), to sąd też ujmie to w zasądzonym odszkodowaniu.
Jeśli poszkodowany nie będzie mógł już pracować (albo wprawdzie może powrócić do pracy, ale na niższym stanowisku, gdyż po wypadku nie jest w stanie wykonywać poprzednich obowiązków), to sąd może przyznać rentę. W najgorszym dla siebie scenariuszu ubezpieczyciel (lub sprawca, w razie braku polisy) będzie ją wypłacał nawet do końca życia poszkodowanego.
Można się też domagać zadośćuczynienia, jeśli zostanie udowodnione, że w wyniku wypadku ofiara doznała uszczerbku emocjonalnego: straciła radość życia, musiała zrezygnować z dotychczasowych aktywności, które sprawiały jej przyjemność.
Nieudzielenie pomocy to przestępstwo
Nieudzielenie pomocy człowiekowi, który znajduje się bezpośrednim niebezpieczeństwie utraty życia albo doznania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu to przestępstwo zagrożone karą pozbawienia wolności do lat 3. Prawnicy nazywają ten przepis kodeksu karnego „przepisem o dobrym Samarytaninie” i ma przypominać, że wzruszenie ramionami i udawanie, że skoro nas problem bezpośrednio nie dotyczy, to nie trzeba się nad nim pochylać – jest nie do zaakceptowania.
To przepis skierowany przeciwko tym wszystkim, którzy widząc na ulicy osobę, która zasłabła, odwracają głowę uznając, że przecież nie są lekarzami, a pierwsza pomoc ostatnio ćwiczyli na kursie na prawo jazdy, więc spowodują więcej szkód niż korzyści.
Nie wystarczy jednak podjęcie jakiegokolwiek działania. Musi być ono adekwatne do powodującej zagrożenie sytuacji. Kto widząc osobę, która potrzebuje pomocy lekarskiej, ogranicza się do pocieszenia i podjęcia rozmowy, a nie dzwoni po pogotowie, narusza przepis i w związku z tym może spodziewać się, że zostanie pociągnięty do odpowiedzialności karnej.