Na tle całych Chin Hongkong jest naprawdę niewielki. Liczy zaledwie 1104 km kw. i ok. 7,4 mln mieszkańców. Dwadzieścia lat temu, kiedy 1 lipca 1997 r. był przejmowany przez Chiny, był jednym z liczących się na świecie centrów finansów i bankowości. Odejściu Brytyjczyków towarzyszyły obawy, że razem z nimi odpłynie z Hongkongu kapitał. Tak się jednak nie stało.
- Chcąc najkrócej scharakteryzować dzisiejszą rzeczywistość w dawnej kolonii, można byłoby ująć to tak: powolne usztywnianie systemu i brak zgody Pekinu na jakąkolwiek liberalizację polityczną połączone zostały z bezprecedensowym rozkwitem gospodarczym - zauważa profesor Góralczyk na łamach "Obserwatora Finansowego".
Przypomina, że w chwili przejmowania enklawy przez ChRL jej PKB stanowił 16 proc. dochodów całych Chin. Dzisiaj przekracza zaledwie 3 proc. - Nie tyle to Hongkong zubożał, ile Chiny szybko się ostatnio wzbogaciły - choć w dużej mierze dzięki pośrednictwu mieszkańców Hongkongu - ocenia politolog.
W Hongkongu, choć dziś jest już integralną częścią Chin, nadal motorami napędowymi pozostają te same elementy, co za rządów Brytyjczyków. Są to usługi, handel, centrum bankowości, silna giełda, otwarty port. To jednocześnie okno Chińczyków na świat, a dla świata - brama wstępu na chiński rynek.
Hongkong gospodarczo więc kwitnie, ale wolność, którą dopuszczają dla byłej enklawy władze w Pekinie, dotyczy wyłącznie gospodarki. Choć międzynarodowi obserwatorzy chwalą Hongkong za niezależne sądownictwo, walkę z korupcją, stabilną walutę, system kształcenia i kreatywny biznes, to władze ChRL nie pozwalają na szerszą autonomię. - Nawet wręcz przykręcają śrubę, w obawie przed nadmierną liberalizacją pozagospodarczą - wskazuje profesor.
Przed przykręceniem jej zupełnie powstrzymują władze chińskie plany związane z Tajwanem. Tamtejsi mieszkańcy uważnie obserwują, co władze w Pekinie robią w Hongkongu. Traktują to jak wskazówkę tego - czego ewentualnie mogliby się spodziewać u siebie.