Nowy Kodeks pracy będzie dopuszczał możliwość dorabiania bez umowy o pracę, ale tylko przez 32 godziny miesięcznie. Do takich ustaleń dotarł money.pl. To wyjątek od nowej zasady, która pozwoli pracować tylko na podstawie umowy o pracę.
Jednym z najważniejszych założeń nowego prawa pracy jest wyeliminowanie umów cywilnoprawnych. Rządzący chcą doprowadzić do sytuacji, w której obowiązki zawodowe wykonywane są wyłącznie w oparciu o umowę o pracę, a jedynie w wyjątkowych sytuacjach - w ramach samozatrudnienia.
W zamierzeniach Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy, która przygotowała nowe przepisy, ma to "ucywilizować" warunki pracy w Polsce. Wszyscy zatrudnieni mają mieć możliwość korzystania z przywilejów i gwarancji oferowanych przez umowę o pracę (nawet 3-miesięczny okres wypowiedzenia, płatne urlopy, ochrona przedemerytalna). Jest to odpowiedź na trwającą od lat patologię polegającą na zmuszaniu do pracy na śmieciówkach, choć de facto pracowało się tak jak pracownik etatowy.
Można odnieść wrażenie, że przez wyrugowanie śmieciówek Komisja Kodyfikacyjna nie chce przyjąć do wiadomości, że jest grupa osób, która zwyczajnie chce pracować w oparciu o umowy cywilnoprawne. To przede wszystkim artyści i przedstawiciele innych zawodów kreatywnych, którym umowa zlecenia daje wolność podejmowania się różnych projektów i współpracy z różnymi zleceniodawcami. Sztywna umowa o pracę zdecydowanie nie będzie odpowiadała ich potrzebom ani trybowi życia.
Prof. Monika Gładoch, wiceprzewodnicząca Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy, przypomina, że umowa o pracę to nie tylko przywileje, ale też szereg obowiązków: podporządkowanie w zakresie miejsca i czasu pracy, zwierzchnictwo pracodawcy, wykonywania poleceń służbowych. Do tego dochodzą różnego rodzaju ograniczenia w zakresie konkurencji czy konieczność dostosowania dni wolnych do kalendarza urlopów, prowadzonego przez pracodawcę.
Czytaj też: * *"Projekt Kodeksu pracy to partyzancka rewolucja". Prof. Monika Gładoch krytycznie o nowym prawie pracy
Worker zamiast zleceniobiorcy
Skoro nie zlecenie ani umowa o dzieło, to może Komisja przewidziała jakieś kompromisowe rozwiązanie? Jakąś alternatywę, która da pracownikowi jakieś poczucie stabilności w pracy, a z drugiej pozwoli na większą wolność niż etat?
- Oczekiwałam, że niszę po zleceniach wypełni jakaś inna forma elastycznego wykonywania pracy. I tak dostaliśmy "workera". Inspiracja pochodzi z Europy Zachodniej. Jednak tam jest to coraz bardziej powszechnie krytykowana forma zatrudnienia, bo nie daje żadnej stabilizacji - mówi prof. Monika Gładoch.
Zobacz też: Dłuższy urlop wypoczynkowy dla pracowników z 30-letnim stażem?
Profesor wyjaśnia to na przykładzie studenta, który dziś świadczy pracę na podstawie umowy zlecenia, a w przyszłości miałby być właśnie "workerem". W obecnym układzie nie ma L4 i płatnych urlopów, ale w jego sytuacji życiowej mu to nie przeszkadza. W oparciu o nową regulację będzie wykonywał pracę nieetatową. To oznacza, że najpierw wpisze się na listę chętnych do podjęcia pracy w firmie, a jeśli pracodawca będzie chciał, to mu tę pracę zaproponuje. Praca nieetatowa ma polegać na tym, że jeśli oferta zostanie złożona przez pracodawcę, a pracownik ją przyjmie, to nawiąże się stosunek pracy.
- Nie wiemy, jak to w praktyce ma być wykonywane, bo obecnie wszystkie umowy o pracę nawiązują się z chwilą podjęcia wykonywania pracy, a tu mamy czas wyczekiwania. To zupełnie nowa, niedookreślona regulacja – wyjaśnia Gładoch.
Ekspertka jest zdania, że istnienie takiej formy współpracy może doprowadzić do wykształcenia się nowej formy prekariatu, bo "worker" nie może liczyć na żadną stabilizację czy gwarancję zatrudnienia. Przy pracy nieetatowej bowiem okres wypowiedzenia będzie wynosił, w zależności od stażu pracy, 3 dni, tydzień lub dwa tygodnie – zależnie od długości umowy.
Czytaj też: * *Absurdalne zmiany w Kodeksie. Pracodawca założy zespół muzyczny, bo nie będzie mógł zwolnić
Samozatrudnienie pod specjalnym nadzorem
Nowy projekt Kodeksu pracy może poważnie utrudnić życie wszystkim tym, którzy chcą wykonywać dodatkową pracę "po godzinach" na rzecz jakichś innych firm. Dziś jest to bardzo proste, bo nic nie stoi na przeszkodzie, by obok umowy o pracę mieć zawartą umowę zlecenia lub o dzieło i w wolnym czasie świadczyć usługi dla nieograniczonej liczby innych firm czy osób. Skoro jednak podstawą wykonywania pracy ma być etat, to może się okazać, że każda próba świadczenia usług, nawet w wymiarze kilku godzin miesięcznie, będzie się wiązała z koniecznością zawarcia umowy o pracę na jakąś ułamkową część etatu.
Przeanalizujmy to na konkretnym przykładzie dziennikarza, który chce wieczorami pisać artykuły dla tytułów innych niż jego "macierzysta" gazeta.
- Taki dziennikarz będzie miał jeden, dwa, trzy, siedem czy dziesięć etatów. Szkoda tylko, że ktoś najwyraźniej zapomniał, że etat wymaga akt osobowych, szkolenia BHP i całej obsługi administracyjnej, której nie ma przy zleceniu. To są zupełnie realne koszty – prognozuje wiceprzewodnicząca Komisji.
Niewykluczone jednak, że sytuacja nie będzie aż tak trudna. Prawdopodobnie w związku z negatywnym odzewem, z jakim spotkał się pomysł zobowiązania wszystkich dorabiających do zawierania umów o pracę, Komisja przewidziała furtkę. Będzie można dorabiać w wymiarze do 32 godzin w miesiącu bez konieczności spełniania przesłanek wymaganych dla samozatrudnienia. W tym zakresie nie będzie istniało domniemanie stosunku pracy.
Pracodawcy się boją
Choć rozwiązanie takie pomyślane jest jako mające pomóc pracownikowi i dać mu lepszą ochronę, to dla wielu będzie niedźwiedzią przysługą. Nie tylko pracownicy obawiają się uszczęśliwiania na siłę. Pracodawcy wyrażają obawy, że zwyczajnie nie będzie ich stać na zaoferowanie wszystkim pracownikom etatu. W tej sytuacji albo będą musieli zredukować zatrudnienie, albo zmniejszyć inwestycje i zakres działalności, by zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na wypłaty. Biorąc pod uwagę inne ograniczenia, które nakłada projekt (dotyczące m.in. trudniejszej procedury rozwiązania umowy o pracę)
, w razie wejścia w życie prawa w obecnej formie może się okazać, że zwyczajnie nie podołają nowym obowiązkom.
Monika Gładoch zwraca też uwagę na to, że zmuszenie wszystkich do pracy na etacie stanowi ograniczenie wolności i możliwości decydowania o sobie i swojej ścieżce zawodowej.
- Mnie jako prawnika boli ogromna ingerencja w wolność obywatelską i swobodę prowadzenia działalności gospodarczej. Dlaczego, jeśli chcę być samozatrudniona, muszę spełnić jakiekolwiek kryteria? Jakim prawem państwo chce mnie uszczęśliwiać na siłę, zmuszając do etatu? Wolisz pozostać freelancerem? Przykro mi, ale państwo ci na to nie zezwoli – mówi z żalem.
Już czas, by opinia publiczna poznała projekt
Komisja Kodyfikacyjna kończy prace 14 marca. Nie wiadomo, czy już w tym dniu opinia publiczna pozna projekt ustawy. Miejmy nadzieję, że tak właśnie będzie, gdyż dotychczasowe rozważania na temat tak ważnego dokumentu, jakim jest Kodeks pracy, opierają się na medialnych przeciekach i pojedynczych informacjach, którymi członkowie dzielą się z mediami. Zdecydowanie czas już zakończyć spekulacje i zacząć rozmawiać nie o potencjalnych pomysłach, lecz konkretach – nawet jeśli projekt nie ma charakteru ostatecznego, lecz będzie przedmiotem dalszych prac w Radzie Dialogu Społecznego.