Polską gospodarkę czeka długi pościg. Marna to pociecha, że Bułgarzy, a głównie Rumuni mają jeszcze dalej - pisze "PB".
Samo przystąpienie Polski do Unii nie zapewni dobrobytu. To, na ile skorzystamy z członkostwa, będzie w głównej mierze zależało od tempa rozwoju gospodarczego, którego wspólnota nie zagwarantuje ani sobie, ani nam - podkreśla publicystka dziennika Mira Wszelaka.
Unijna pomoc finansowa na podnoszenie konkurencyjności polskiej gospodarki i wyrównywanie rozwoju regionalnego jest warunkowa, a doświadczenia wcześniej przystępujących do UE krajów wskazują na duże trudności w wykorzystaniu finansowego wsparcia.
Według Economist Intelligence Unit oraz Accenture Oracle, w najbardziej optymistycznym scenariuszu (czyli przy założeniu, że Polska w UE prowadzi bardzo rozsądną politykę ekonomiczną, rozwija się w tempie minimum 5 proc. PKB, zaś UE 2 proc. rocznie) średni poziom bogactwa dla 15 najbardziej rozwiniętych państw Unii osiągniemy za 59 lat.
Tymczasem mieszkańcy Estonii i Słowenii średnie dochody unijne uzyskają po 31 latach członkostwa, Węgrzy po 34, Słowacy po 38, a Czesi po 39. Jedynie Bułgarzy i Rumuni na dochodzenie do europejskich standardów będą potrzebować o wiele więcej czasu - odpowiednio 63 i 80 lat.
Ekonomiści twierdzą, że najważniejsze, by Polska wzorem uboższych krajów, które wcześniej przystępowały do Unii, znalazła się na ścieżce przyspieszonego wzrostu. Do tego jednak potrzebne są: odpowiedzialna i stabilna polityka makroekonomiczna, promocja oszczędności krajowych i inwestycji, zmniejszenie roli państwa w gospodarce, ograniczanie skali fiskalizmu, zwiększenie konkurencyjności przedsiębiorstw dzięki ich prywatyzacji oraz zapewnieniu efektywności funkcjonowania administracji publicznej na szczeblu centralnym i samorządowym, zwłaszcza przy realizacji inwestycji publicznych.