W dniach, kiedy młodzież walczyła o indeksy wyższych uczelni, w środowisku akademickim sporego miasta wybuchły naraz dwie afery. Na uniwersytecie zatrzymano pracownicę dziekanatu, która wspomagała grupę przestępczą trudniącą się fabrykowaniem fałszywych dyplomów ukończenia tej uczelni. Na politechnice natomiast zdolny magister inżynier wyprowadził z kasy do swojej kieszeni ponad 160 tys. zł.
Od lat największą popularnością na polskich uczelniach cieszą się kierunki produkujące rzeszę nikomu niepotrzebnych absolwentów. Na przykład psychologów, którzy chowają dyplomy do szuflady i otwierają solaria albo prawników trudniących się handlem hurtowym. Mimo to młodzież jest konsekwentna: w tym roku o każde miejsce na psychologii walczyło na Uniwersytecie Warszawskim ponad 20 kandydatów. Znam przynajmniej kilku absolwentów nauk politycznych zarabiających na życie handlem używanymi samochodami, jednak politologia jest ciągle nie mniej popularna od psychologii. I jeszcze marketing z zarządzaniem, który ładnie brzmi w nagłówku dyplomu magisterskiego, ale szefowie firm coraz rzadziej chcą zatrudniać utytułowane magisterki. Zamiast długonogich blondynek, które twierdzą, że potrafią obsługiwać komputer, wolą takie, które faktycznie potrafią, chociaż nie mają dyplomu.
Mój znajomy uparcie lansuje tezę, że polska rzeczywistość staje się coraz bardziej wirtualna i żeby dożyć emerytury w zdrowiu psychicznym, nie można jej traktować zbyt serio. Czy wiecie Państwo, czym różnią się u nas studia dzienne w publicznych uczelniach od studiów zaocznych na tych samych kierunkach? Na pierwszych następuje odsiew słuchaczy, drugie natomiast kończą prawie wszyscy. A czym różni się studiowanie dzienne na uczelniach państwowych i prywatnych? Tym samym. Wygląda na to, że tryb zaoczny oraz szkoły niepaństwowe wybierają same asy intelektu, jednak wyjaśnienie tej zagadki jest banalnie proste i nie wymaga wysokiego ilorazu inteligencji. Po prostu słuchacze zaoczni i prywatni płacą za naukę spore pieniądze. Któż więc pozbywałby się kur znoszących złote jaja? Biznes jest biznes.
Wspomniani na wstępie sprawcy akademickich afer też musieli się czuć jak uczestnicy wirtualnej gry. Magister inżynier przez trzy lata podrabiał podpisy dziekana i dyrektora administracyjnego na rachunkach dokumentujących rzekome zakupy sprzętu laboratoryjnego. Sfabrykował setki takich dokumentów i nikt tego nie zauważył. Nikt przez trzy lata nie dociekał, gdzie jest sprzęt wartości kilku porządnych samochodów.
Jeszcze większym tupetem popisała się pracownica dziekanatu na uniwersytecie, gdzie obok sal wykładowych rozklejano ogłoszenia o możliwości szybkiego zdobycia dyplomu magistra. Bez egzaminów, bez studiowania. Idiota domyśliłby się o jakiego typu ofertę chodzi, a urzędniczka z wieloletnim stażem i nieskazitelną opinią sądziła, że nikt się nie domyśli.
Podobno oboje byli bardzo zaskoczeni, kiedy przyszli po nich policjanci, z czego wynika, że wiara w wirtualny świat osłabia u niektórych całkowicie instynkt samozachowawczy.
_ Autor pracował w „Prawie i Życiu” oraz „Przeglądzie Tygodniowym”, otrzymał kilkadziesiąt nagród w konkursach reporterskich, wydał książkę „Wilgoć” – zbiór reportaży o powodzi w 1997 r. Obecnie jest redaktorem naczelnym „Panoramy Opolskiej” i wiceprezesem Krajowego Klubu Reportażu. _