Samo śledztwo wznowione przez prokuraturę ma dotyczyć rejestracji prawie 78 tysięcy automatów do gier o niskich wygranych, czyli tzw. „jednorękich bandytów”, wbrew obowiązującym w latach 2006-2009 przepisom. Według prokuratury urzędnicy z poszczególnych organów celnych w kraju otrzymywali informacje mogące nasuwać uzasadnione podejrzenie, że automaty do gier działały w sposób niezgodny z przepisami, ale i tak je rejestrowali.
Prokuratura Regionalna w Poznaniu podjęła 31 marca 2017 r. decyzję o umorzeniu śledztwa, nie dopatrując się winy urzędników. Jednak w październiku Prokuratura Krajowa poinformowała, że jej Departament do Spraw Przestępczości Gospodarczej ponownie analizuje akta postępowania prowadzonego przez Prokuraturę Regionalną w Poznaniu przeciwko siedmiu urzędnikom Ministerstwa Finansów.
Celem tego przeglądu było ustalenie, czy podczas śledztwa zgromadzono wszystkie dowody niezbędne do wyjaśnienia okoliczności sprawy, a także czy wydane postanowienie o umorzeniu śledztwa było zasadne.
Przypomnijmy. Afera hazardowa wybuchła w 2009 r. Była najpoważniejszą tego typu sprawą za czasów pierwszego rządu Donalda Tuska i ujawniła niewygodne powiązania kilku polityków PO z biznesmenami z branży hazardowej. Ci mieli lobbować za usunięciem z ustawy o grach hazardowych zapisów, dzięki którym państwo zarabiałoby nawet pół miliarda złotych rocznie.
Prawdziwa bomba wybuchła, gdy "Rzeczpospolita" ujawniła przebieg rozmów ówczesnego szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego z biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem. Sobiesiak miał wpływać na Chlebowskiego, by zajął się sprawą. - Na 90 proc. Rysiu, że załatwimy - uspokajał bardzo wówczas wpływowy polityk Platformy.
W rozmowach przewijały się także imiona "Miro" i "Grześ", które szybko zaczęły być przypisywane Mirosławowi Drzewieckiemu i Grzegorzowi Schetynie.
W konsekwencji Chlebowski i Drzewiecki stracili stanowiska i szybko popadli w polityczny niebyt.