- Jeżeli dostawcy przekazywali mi jakiekolwiek kwoty, to był to tylko i wyłącznie wyraz ich wdzięczności i docenienia faktu, że działałem w sposób sprawny - twierdzi Paweł S., główny oskarżony w tzw. aferze hipermarketowej. A stawiane mu zarzuty nazywa "absurdalnymi". Proces ruszył dziś w Sądzie Okręgowym we Wrocławiu. To największa taka afera, jaką do tej pory udało się ujawnić w Polsce. Akta sprawy, którą prokuratura badała przez ponad 5 lat, liczą 100 tomów a zarzuty usłyszało blisko 60 osób - dostawców, pośredników i pracowników hipermarketów.
Aktualizacja: 14:48
Główny oskarżony zaskoczył w czwartek sąd i zebranych na sali. - Bardzo czekałem na ten proces - oświadczył na wstępie. Paweł S. zajmował w Kauflandzie stanowisko kupca w dziale napojów i alkoholu w latach 2003-2009. Później dostał awans na dyrektora działu. Nie popracował na tym stanowisku zbyt długo, bo już w kwietniu 2010 roku został zatrzymany w policyjnej akcji pod kryptonimem "Kufel".
Według aktu oskarżenia, który trafił do Sądu Okręgowego we Wrocławiu 31 grudnia 2015 roku, S. miał przyjąć od kilkudziesięciu dostawców alkoholi i napojów korzyści majątkowe w łącznej wysokości ponad 4 mln zł. W zamian miał traktować ich preferencyjnie i tym samym naruszać zasady uczciwej konkurencji, działając na szkodę pracodawcy.
Całą tę kwotę zabezpieczono tuż po jego zatrzymaniu - większość w domu. W kuchennych szafkach, plecaku koło wersalki, szafie czy ukrytym w komodzie sejfie. Kilkaset tysięcy miał przy sobie - w kieszeniach, plecaku czy saszetce.
"Chrystus jest dobry, ale Pan jest jeszcze lepszy" - mieli mówić do niego dostawcy, których "wpuszczał" na półki. W sprawę zamieszane były m. in. takie firmy jak Red Bull, Sobieski, Zbyszko, Ustronianka czy FoodCare oraz kilkadziesiąt innych -głównie producentów napojów i alkoholi. Ich pracownicy mieli korumpować menedżerów m. in. w Kauflandzie, Realu, Carrefourze i Makro. Mówili, że trzeba dać "bułę". I dawali.
O jego sprawie pisaliśmy już w WP money na początku 2016 roku. O tym, jak miał działać łapówkarski mechanizm zdaniem prokuratury, przeczytasz tutaji tutaj. S. nie działał jednak sam. Miał pośredników, którzy znajdowali mu nowych dostawców. Tzw. "naganiacze" są w tej samej sprawie oskarżeni o udział w zorganizowanej grupie przestępczej.
W całej sprawie, która składała się z kilku wątków, zarzuty usłyszało 55 oskarżonych. Część z nich dobrowolnie poddała się karze, wobec kolejnej grupy postępowanie zostało umorzone ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu, a pozostałych 25 stanęło w czwartek przed wrocławskim sądzie. To rdzeń całego procesu i oskarżeni są w nim wszyscy najistotniejsi uczestnicy korupcyjnego procederu.
Oskarżony nie przyznaje się do winy
Oskarżony od razu zaczął odczytywać swoje wyjaśnienia. Zarzekał się, że zarzuty stawiane mu przez prokuratora są "absurdalne". - Wszystkie czynności które wykonywałem w latach 2003-2009 w żaden sposób nie można określić jako kierownicze lub dyrektorskie - podkreślał Paweł S. I dodawał, że po awansie było de facto tak samo. Zmieniła się tylko nazwa stanowiska, wynagrodzenie i to, że dostał samochód służbowy. - Prawie wszystkie moje decyzje musiały być zatwierdzone w formie pisemnej przez szefa działu zakupów, a w kwestii wszystkich promocji przez cały zarząd Kauflandu.
Przyznał jednak, że otrzymywał pieniądze od dostawców. Nie zgodził się jednak, że były to łapówki. - Jeżeli dostawcy przekazywali mi jakiekolwiek kwoty, to był to tylko i wyłącznie wyraz ich wdzięczności i docenienia faktu, że działałem w sposób sprawny, czyniąc to tak w interesie ich jak i firmy Kaufland - wyjaśnił S.
Podkreślił również, że kwota ponad 4 mln zł, która pojawiła się w akcie oskarżenia, jest nieprawdziwa. - Ich suma ponad wszelką wątpliwość była znacznie niższa od wskazanej w akcie oskarżenia. To było dużo, dużo mniej i tego jestem pewny - zapewniał sąd Paweł S.
"Narosło wiele mitów, które chcę wyjaśnić"
Główny oskarżony szczegółowo opisywał relacje, które panowały na rynku. Wyjaśniał również, jak wyglądały procedury wprowadzania nowych dostawców i spotkania handlowe, w których brał udział.
S. zdradził na przykład, że nie było możliwości, żeby dostawca podniósł cenę swojego produktu. - Nawet gdy drastycznie wzrosły ceny cukru, nie akceptowaliśmy nowego cennika, który wysłał dostawca napojów - twierdził.
Główny oskarżony tłumaczył, że płacenie za "wejście" na półki jest normalną i całkowicie legalną praktyką w handlu i wszystkie pieniądze, które w ten sposób pozyskał trafiały do jego pracodawcy w formie tzw. opłat marketingowych czy promocyjnych. W 2007 roku miało to według niego być ponad 9 mln zł.
- Cele, które stawiała przede mną firma, były tak wysokie, że nie było możliwości, żeby na półkach znalazł się ktoś, kto nie zapłacił. Nie może być więc mowy o żadnym preferowaniu - wyjaśniał główny oskarżony. - Być może dlatego nie byłem najbardziej lubianym kupcem w tym kraju. Wiele razy usłyszałem, że kwoty są absurdalne i że firma przesadza.
Jak mówił, "teraz może to mówić bez zewnętrznych nacisków". I na każdym kroku podkreślał, że wszystkie jego decyzje musiały być akceptowane przez przełożonych. Dodawał, że jego praca nie mogła wyrządzić żadnych szkód Kauflandowi, bo szefowie byli zadowoleni z jego pracy. - Zawsze osiągałem wyniki lepsze niż stawiane przede mną cele, co firma nagradzała wysokimi premiami - tłumaczył.
- Od czasu mojego zatrzymania narosło dużo mitów, nieprawdy, która pojawiła się w zeznaniach niektórych świadków czy oskarżonych - podkreślał były pracownik Kauflandu.
Wyjaśnienia, odczytywane przez Pawła S. trwały tak długi, że prokurator nie zdążył nawet zadać pytań. Po kilku godzinach odroczył rozprawę, która będzie kontynuowana 2 lutego. Wtedy oskarżony dokończy swoje wyjaśnienia, a następnie odpowie na pytania prokuratora. Dziś Paweł S. nie chciał rozmawiać z mediami.
Proces ws. hipermarketów ruszył ponad rok po tym, jak akt oskarżenia trafił do wrocławskiego sądu. Wcześniej na przeszkodzie dwukrotnie stawały względy formalne - raz rozchorował się jeden z oskarżonych, później inny (obywatel Bułgarii) został nieskutecznie zawiadomiony o rozprawie przez swojego obrońcę.
Z kolei na początku grudnia dwóch oskarżonych zgłosiło problemy psychiczne, o czym pisaliśmy w WP money.
Dziś sąd poinformował, że opinie biegłych potwierdzają, że obaj mogą uczestniczyć w procesie i ich problemy zdrowotne bynajmniej w tym nie przeszkadzają.
Tuż przed odczytaniem aktu oskarżenia jeden z obrońców złożył wniosek o wyłączenie jawności procesu, jednak ani prokurator Marek Kaczmarzyk, ani sędzia Artur Kosmala nie uznali go za zasadny i media mogły zostać na sali.