Na pytania prokuratora nie chciał natomiast odpowiadać. Główny oskarżony w tzw. aferze hipermarketowej uderzał za to w swojego byłego pracodawcę.
Afera wybuchła pod koniec 2015 roku. Oskarżenia usłyszało kilkudziesięciu pracowników hipermarketów i dostawców, a łapówki sięgnęły 4 mln zł. W sprawie pojawiają się m. in. takie firmy jak Ustronianka, Sobieski, Red Bull, Zbyszko czy FoodCare. Materiał dowodowy prokuratura zbierała przez ponad 5 lat, a akta sprawy liczą grubo ponad 100 tomów. Kilkanaście osób usłyszało już wyroki skazujące. Mechanizm łapówkarskiego procederu opisywaliśmy już w WP money wielokrotnie w 2016 roku.
W czwartek odbyła się druga rozprawa, na której wyjaśnienia odczytywał Paweł S., główny oskarżony w sprawie. Na inauguracji procesu przekonywał, że pieniądze, które otrzymywał od dostawców, to była forma gratyfikacji za dobrą współpracę. - Za przyjmowanie takich prezentów poniosłem już karę, bo zostałem zwolniony z pracy - stwierdził.
W czwartek powtórzył te wyjaśnienia i zapewniał, że Kaufland nie mógł na jego działalności stracić ani złotówki. I zdradził wiele mechanizmów, które działały w latach 2003-2010 w niemieckiej sieci hipermarketów.
Między innymi dlatego obrońca Pawła S. żądał utajnienia rozprawy. - Taki wniosek co prawda zgłosić powinien pełnomocnik Kauflandu, ale robię to ja, żeby potem nie było, że nie mówiliśmy - powiedział na samym początku rozprawy mec. Jacek Giezek. - Oskarżony ma prawo bronić się wszelkimi dostępnymi metodami i będzie to robił, więc ujawni sporo informacji, które mogłyby naruszyć interes prywatny Kauflandu.
Pełnomocnik sieci handlowej przychyliła się do tej sugestii i złożyła wniosek o utajnienie rozprawy. Prokurator mu się nie sprzeciwił, ale nie zgodził się z nim sędzia. - Nie widzę powodu, dla którego miałbym zmieniać zdanie - powiedział sędzia Artur Kosmala, przypominając, że podobny wniosek zgłoszony był już na inauguracji procesu.
Do wyjaśnień mógł więc przystąpić główny oskarżony. - Zawsze realizowałem cele na poziomie 120 proc. i byłem najlepszym kupcem. Żaden inny dział nie miał takich wyników jak mój - powtarzał wielokrotnie.
I na dowód przytaczał liczby. Jego zdaniem tylko z tytułu tzw. "opłat półkowych i gazetkowych" - czyli takich, które dostawcy musieli wnosić za wejście do Kauflandu lub wprowadzenie tam nowego produktu - przyniósł pracodawcy w 2007 roku ponad 9, a rok później ponad 12 mln zł. Firma zarabiała dzięki niemu również na tzw. bonusach (choćby za otwarcie nowego sklepu, za "utrzymanie poziomu dystrybucji" i wielu innych). W latach 2006-2008 uzbierało się z tego tytułu ponad 135 mln zł.
- Czy mam odpowiedzieć za to, że jestem najlepszy? - pytał sąd Paweł S. - Dlaczego kupcy z innych działów, którzy realizowali 70-80 proc. działań, nie stoją teraz przed sądem? To oni nie dbali o interes firmy.
Kilkugodzinne wyjaśnienia i... oklaski na koniec
Paweł S. podkreślał, że każda decyzja wymagała akceptacji jego przełożonego. "Nie miałem wpływu" - to zdanie powtarzał kilkukrotnie. Wpływu nie miał na to, jak ułożona będzie ekspozycja, ani na to, jak wielkie były zamówienia. Nie zależały od niego również promocje oraz to, kto mógł je w Kauflandzie przeprowadzać. Zapewniał również, że nie mógł samodzielnie wprowadzić do komputerowego systemu ani nowego dostawcy, ani nawet nowego produktu.
Uderzał przy tym w swojego byłego pracodawcę. Jego zdaniem to "z góry" przychodziły naciski i zachęty do nielegalnych działań. Nie chodzi jednak bynajmniej o łapówki, o których przyjmowanie jest oskarżony.
- Dostawałem wytyczne na spotkaniach wewnętrznych, jak postępować z dostawcami, którzy nie dają nam najlepszych cen zakupu, nie chcą płacić opłat czy poprawić warunków - wyjaśnił Paweł S. i przedstawił pismo, które otrzymał od jednego ze swoich przełożonych, gdy jeszcze pracował w firmie.
"Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak tylko sprawić, by obroty tych dostawców spadły na możliwie najniższy poziom, aby to w końcu przekonało ich o konieczności przejścia na fakturowanie netto-netto" - cytował. I przyznawał, że wytyczne te realizował. - Jest mi po ludzku wstyd za to, że to robiłem. Byłem zmuszany do podejmowania działań, które nie były zgodne z normami panującymi w handlu czy przede wszystkim przepisami prawa.
Kaufland nie odniósł się jeszcze do tych rewelacji i nie odpowiedział na naszą prośbę o komentarz. Dowiedzieliśmy się jedynie, ze osób kompetentnych nie ma dziś w pracy i na stanowisko nie możemy liczyć. Gdy tylko się pojawią, opublikujemy ich komentarz w tym tekście.
- Od momentu przekazania sprawy odpowiednim organom nie komentujemy toczącego się postępowania aż do jego całkowitego zakończenia - mówił nam jednak przed rokiem Grzegorz Polak, ówczesny rzecznik prasowy Kauflandu.
_ Aktualizacja, 3.02. godz. 10:11 _
_ Kaufland przesłał stanowisko w piątek w godzinach porannych. Poniżej prezentujemy jego treść: _
_ "Wypowiedzi przedstawione w toku posiedzenia przez Pawła S. rozumiemy jako jego taktykę procesową ukierunkowaną na odwrócenie uwagi od właściwego przedmiotu postępowania. Oskarżony stara się skierować uwagę Sądu na inne procesy, w których Spółka jest lub była stroną, a które nie mają żadnego znaczenia dla oceny zachowania oskarżonego. _
_ Oskarżony Paweł S. w toku postępowania przygotowawczego przyznał się do zarzucanych mu czynów i złożył obszerne wyjaśnienia, co potwierdzone zostało podczas wczorajszego odczytania części tych zeznań przez prokuratora. I taki jest tez przedmiot aktualnie prowadzonego procesu. _
_ Odnosząc się natomiast do postawionych przez Pawła S. zarzutów chcielibyśmy zapewnić, że Spółka zarówno w przeszłości, jak i obecnie dba o najwyższe standardy prowadzonej działalności, w związku z czym nie mogło być mowy o przymuszaniu pracowników do jakichkolwiek nielegalnych działań." _
Odczytywanie przez Pawła S. wyjaśnień trwało kilka godzin, a zakończyły je... oklaski jednego z pozostałych oskarżonych. - Bardzo przepraszam wysoki sądzie, tak jakoś mi się wyrwało, to był impuls. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem - pokajał się od razu i dzięki temu nie został upomniany przez sędziego.
Na pytania nie odpowiedział
Paweł S. po odczytaniu wyjaśnień nie zgodził się jednak odpowiedzieć na pytania oskarżyciela. - Odpowiem tylko na pytania sądu oraz obrońców - powiedział.
Prokurator przypomniał więc wyjaśnienia, które Paweł S. składał w postępowaniu przygotowawczym. Przyznał się tam do zarzucanego mu czynu i miał świadomość, że popełniał przestępstwo. Potwierdzał również, że, wbrew temu co mówił podczas procesu, zajmował kierownicze stanowisko i miał wpływ na podejmowane w dziale napojów decyzje.
Co więcej, sam wymienił kilkadziesiąt osób, od których otrzymywał pieniądze - pamiętał nie tylko nazwy reprezentowanych przez te osoby firmy, ale również dokładne kwoty oraz czas, w którym je przekazywali.
- Nie będę ustosunkowywał się w tej chwili do odczytanych wyjaśnień - skwitował krótko Paweł S. A prokurator odczytywał je przez kilka godzin. Za każdym razem jednak oskarżony nie zamierzał się do nich odnosić. Na pytania też nie odpowiadał, więc sędzia zakończył rozprawę i odroczył ją do 1 marca.
Zabezpieczone 4 mln zł
Według aktu oskarżenia, który trafił do Sądu Okręgowego we Wrocławiu 31 grudnia 2015 roku, Paweł S. miał przyjąć od kilkudziesięciu dostawców alkoholi i napojów korzyści majątkowe w łącznej wysokości ponad 4 mln zł. W zamian miał traktować ich preferencyjnie i tym samym naruszać zasady uczciwej konkurencji, działając na szkodę pracodawcy. Jak jednak sam przyznawał, nie były to łapówki, ale "podziękowania za owocną współpracę" i "prezenty".
Całą tę kwotę zabezpieczono tuż po jego zatrzymaniu - większość w domu. W kuchennych szafkach, plecaku koło wersalki, szafie czy ukrytym w komodzie sejfie. Kilkaset tysięcy miał przy sobie - w kieszeniach, plecaku czy saszetce.
"Chrystus jest dobry, ale Pan jest jeszcze lepszy" - mieli mówić do niego dostawcy, których "wpuszczał" na półki. W sprawę zamieszane były m. in. takie firmy jak Red Bull, Sobieski czy FoodCare. Ich pracownicy mieli korumpować menedżerów m. in. w Kauflandzie, Realu, Carrefourze i Makro. Mówili, że trzeba dać "bułę". I dawali.
Często w proceder zamieszani byli również tzw. "naganiacze", czyli pośrednicy, którzy kontaktowali Pawła S. (oraz menedżerów z innych sieci handlowych) z dostawcami, chcącymi dostać się na sklepowe półki w nie do końca uczciwy sposób. Za to oczywiście pobierali odpowiednią prowizję. Im prokuratura postawiła zarzut działania w zorganizowanej grupie przestępczej.
O jego sprawie pisaliśmy już w WP money na początku 2016 roku. O tym, jak miał działać łapówkarski mechanizm zdaniem prokuratury, przeczytasz tutaji tutaj.