- Mam czyste sumienie. Podobnie jak z tym przykładem o nożu do chleba. Nie można mieć pretensji do sprzedawcy, że ktoś przy jego pomocy kogoś zamordował - mówi w wywiadzie dla Money.pl Paweł Wujcikowski, właściciel sieci sklepów detektywistycznych Spy Shop, w której zaopatrywali się autorzy nagrań z restauracji "Sowa i Przyjaciele" (ostatnio ujawniono rozmowę Aleksandra Kwaśniewskiego z Ryszardem Kaliszem). Rynek rośnie co roku o ponad 100 proc., a afera taśmowa tylko nakręca sprzedaż sprzętu do inwigilacji.
Krzysztof Janoś, Money.pl: Polacy po aferze podsłuchowej chcą kupować sprzęt, który został przy niej wykorzystany?
*Paweł Wujcikowski, właściciel sieci sklepów detektywistycznych Spy Shop: *Tak. Tym bardziej, że sprzęt użyty w restauracji „Sowa i przyjaciele” nie jest jakoś specjalnie drogi, ani wysoce specjalistyczny. Klienci sugerują się też programami telewizyjnymi o zdradach. Tu mechanizm jest jeszcze bardziej oczywisty, bo producenci korzystają z naszego sprzętu, co też jest dla nas dobrą reklamą.
Niekiedy jednak jest to źródłem problemów i nieporozumień. Na potrzeby realizacji programu trochę naciąga się techniczne możliwości. Potem musimy tłumaczyć, że nie da się za pośrednictwem miniaturowej kamery zainstalowanej w samochodzie żony bez przerwy jej podglądać.
Też myślałem, że to możliwe.
Jest, ale nie z kilku kilometrów i nie przy zastosowaniu podstawowego sprzętu.
Prokurator albo policja sprawdzały pańską firmę ze względu na aferę taśmową?
Nie - moim zdaniem prawdopodobnie dlatego, że wątpliwe jest, by osoba, która kupuje taki sprzęt w celu dokonania przestępstwa, robiła to oficjalnie i brała fakturę na zakup. Wiem jednak, że w aktach są dowody na to, że te podsłuchy były kupowane u nas. Staram się jednak w to "nie wkręcać", wolę trzymać się z dala od polityki.
I nie mam nieczystego sumienia. To podobnie jak ze słynnym przykładem z nożem do chleba. Nie można mieć pretensji do sprzedawcy, że ktoś przy jego pomocy kogoś zamordował. My również nie wiemy, do czego ten konkretny zestaw podsłuchowy będzie wykorzystywany.
Najlepiej schodzą teraz minikamery. W I kwartale 2015 roku sprzedał pan ich aż o 181 procent więcej niż przed rokiem. Czyli jednak nie sam podsłuch.
Ludzie chcą jednak jeszcze zobaczyć, podejrzeć, nie tylko podsłuchać. Mikrokamery mają jednak wady – owszem, rejestrują obraz, ale mają krótszy czas działania.
Za sprawą rozwoju technologii nasi klienci wolą trochę dołożyć i kupić podsłuch z kamerą HD. Bardzo popularne są również zestawy, które rejestrują obraz i wysyłają go przez wifi. To daje też możliwości podglądania w czasie rzeczywistym, np. w komputerze lub na smartfonie.
Jak długo jest pan w tym biznesie?
Ponad 8 lat.
Z pańskiego doświadczenia wynika, że głównie podsłuchujemy się i podglądamy ze względu na domniemaną zdradę, konkurencje w biznesie, troskę o dzieci?
Zdecydowanie najwięcej jest tych, którzy zwracają się do nas ze względu na kłopoty prywatne. To nie są młodzi ludzie. Najczęściej mają 40, 50 lat. W związkach są od wielu lat, mają dzieci, majątki, domy, mieszkania. Tu przy rozwodach nie ma żartów, dlatego potrzebne im twarde dowody na to, że współmałżonek nie postępuje uczciwie.
Pojawiają się też biznesmeni i przedsiębiorcy, którzy podejrzewają kogoś w swojej firmie o nieuczciwe postępowanie. Takich przypadków mam coraz więcej. Często jednak trudno oceniać, jakie są prawdziwe zamiary klienta. My słyszymy, że chodzi o firmę, a tak naprawdę może przecież chodzić o żonę.
Sam miałem taki przypadek. Podczas konfiguracji sprzętu okazało się, że jednak inwigilacja będzie dotyczyła dziecka, które ma kłopoty z narkotykami, a nie telefonu służbowego pracownika. O sprawach rodzinnych trudniej jest mówić i przyznać się do problemów.
Jedno to potrzeba, a drugą sprawą wydają się być możliwości. Może jest też tak, że zarabia pan na gadżeciarzach?
Rzeczywiście, to zupełnie oddzielna kategoria. Jest wielu pasjonatów, niemalże fanatycznych miłośników takich nowinek technicznych... którzy jednak nie mają w tym zakresie żadnych potrzeb rodzinnych czy związanych z pracą. Nikogo do podglądania, ani podsłuchania, a mimo to kupują niektóre nowości. Ale przy takich fascynacjach trzeba uważać, bo szpiegowanie potrafi również uzależnić, jak hazard, alkohol czy narkotyki.
Popadają w manię. Dochodzi do absurdalnych sytuacji, kiedy już absolutnie wszystko chcą podsłuchiwać i podglądać. Montują kamery i mikrofony w całym domu, wszystkich samochodach i najchętniej zrobiliby to jeszcze u sąsiadów. Mam takich stałych bywalców, którzy, co chwile wracają po kolejne zestawy.
Częściej niepewni partnera są mężczyźni czy kobiety?
Po połowie. Ciekawe jest to, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni są w stanie zapłacić każde pieniądze, żeby udowodnić winę partnera.
Pracodawcy szpiegują też swoich pracowników. To zjawisko się nasila czy raczej jest na stałym poziomie?
Zaczynają inwestować w bezpieczeństwo częściej niż kiedyś, ale dzieje się to dopiero w reakcji na jakiś kryzys. Polski biznesmen sięga po zabezpieczenia, kiedy już obudzi się z ręką w nocniku, bo został okradziony, albo oszukany przez pracownika. Czasami to oznacza bardzo poważne problemy. Znam przypadki firm, które splajtowały, bo pracownik wyniósł całą bazę klientów.
Co najczęściej sprawdzają przedsiębiorcy?
Korzystanie z samochodu, monitorują też to co dzieje się na komputerze. Montują również w sklepach kamery, kiedy mają podejrzenie, że pracownik ich oszukuje. Tu też widać pewną zmianę, bo szczególnie jeżeli chodzi o sklepy coraz częściej mamy do czynienia z prewencją w tym zakresie, a nie tylko reakcją na kryzys.
Trzeba też pamiętać o tym, że pracownicy muszą mieć świadomość inwigilowania ich w pracy, ale wiem, że obecnie nie jest to już problemem, bo w firmach, które to robią standardem jest umieszczanie takiego zapisu w umowach.
Jak dużym klientem jest dla pana państwo i jego instytucje?
To jest nasz oddzielny segment działalności. Niestety, w większości przypadków nie mogę o tym mówić. Ale nie tak dawno wyposażaliśmy areszty w wykrywacze metalu.
Na drugiej stronie dowiesz się jak zabezpieczyć się przed podsłuchami.
To dobry interes? Duże to było zamówienie?
Niestety, tego też zdradzić nie mogę.
Afera taśmowa napędza panu koniunkturę na sprzęt podsłuchowy, ale rozumiem, że też większym zainteresowaniem cieszą się urządzenia, które mają wykrywać podsłuchy?
To nie jest takie proste. Łatwiej jest kogoś podsłuchać, niż się przed tym obronić. Te urządzenia są coraz bardziej zaawansowane. Łatwiej wykryć sprzęt, który będzie gdzieś te dane transmitował. W przypadku zwykłego dyktafonu paradoksalnie jest to najtrudniejsze. Do tego trzeba mieć już sprzęt, który jest w stanie wykryć każde urządzenie elektroniczne. To już są bardzo drogie rzeczy.
To znaczy? Ile musimy zapłacić by mieć pewność, że w pomieszczeniu, w którym rozmawiamy nikt nas nie podsłuchuje?
Cena takiego zestawu zaczyna się od 40 tysięcy złotych. Ale to też nie wszystko. Pełne zabezpieczenie wymagałoby jeszcze zastosowania bariery akustycznej w postaci generatora szumu i przetworników montowanych na ścianach, oknach i drzwiach zabezpieczanego pomieszczenia oraz stały monitoring aktywności radiowej. Warto też mieć do tego ręczne wykrywacze metali no i właśnie specjalistyczny sprzęt do wykrywania elektroniki.
*Detektyw zajmujący się szpiegostwem gospodarczym powiedział mi, że stopień zabezpieczenia w dużych spółkach giełdowych często woła o pomstę do nieba. Zgadza się pan z taką opinią? *
Te naprawdę duże mają specjalistyczne komórki od tego, także nie wydaje mi się żeby to było dla nich problemem. Ale są i takie spółki, które nie inwestują dopóki coś się nie stanie. Chyba nadal wolimy liczyć na szczęście, niż się zabezpieczać.
Trochę przerażające w czasach, kiedy to właśnie informacja jest najważniejsza.
Niech pan nie żartuje. Często nie ma nawet podstawowej wiedzy. Informatycy w takich firmach nie mają świadomości jak niebezpieczne jest korzystanie z np. biurowego wi-fi. Dla średnio wykwalifikowanych hakerów włamanie do takiej sieci nie stanowi problemu i średnio zajmuje kilka minut.
Są też zagrożenia zewnętrzne. W związku z agresywną polityką Rosji możemy mieć silniejsze niż jeszcze do niedawna podejrzenie, że duże polskie firmy, mające strategiczne znaczenie, są obserwowane przez służby. Przedstawiciele tych przedsiębiorstw pojawiają się u pana częściej?
Rzeczywiście, mamy bardzo dużo zapytań od kluczowych polskich marek i jest ich więcej. Nie chcę ich wymieniać, ale warto też pamiętać, że nie jestem jedynym dostawcą tego typu rozwiązań.
Jak pan ocenia ten rynek? Ile on jest wart na dziś?
Co najmniej 300 milionów. Jeżeli doliczyć to co kupują służby, to może być to jeszcze większa kwota. Te 300 milionów to na dziś rynek cywilny.
Chce pan sprzedawać za granicą?
Tak. Na razie zaczynamy od internetowych stron dla Niemców i Czechów.
Ile pan zarabia na wzajemnym śledzeniu się Polaków i ochroną przed tym?
O sumach mówić nie będę, ale od ośmiu już lat przychody wzrastają o co najmniej 100 procent.
W każdym roku? Nie było żadnego dołka?
Odpukać, na razie nie.
Na koniec poproszę o podstawowe rady od eksperta dla ludzi, którzy nie chcą dać się podsłuchać.
Najlepiej nie mieć nic na sumieniu, wtedy można rozmawiać.
Nie mówmy o świecie idealnym. Proszę o jakąkolwiek wskazówkę.
Tak naprawdę nie możemy mieć nigdy pewności, że nikt nas nie słucha, ani nie ogląda. Trzeba też w tym wszystkim zachować równowagę. Nie ma co popadać w paranoję, naprawdę nie jest tak, że wszyscy chcą nas podsłuchiwać. Recepty nie ma.
Absolutną pewność daje tylko klatka Faradaya, wygłuszone pomieszczenie i dokładna kontrola każdego rozmówcy. Mylne jest powszechne przekonanie, że na przykład w lesie można bezpiecznie rozmawiać. To nieprawda, bo są mikrofony kierunkowe, które bardzo dobrze radzą sobie z dużymi odległościami. Zresztą nawet dyktafon za 300 złotych zbierze każdy dźwięk w promieniu 10 metrów.
Zobacz także: