Apelowała o to również była prezydentowa - Jolanta Kwaśniewska.
Jak podaje „Rzeczpospolita”, pensja pierwszej damy ma być uzależniona od wynagrodzenia prezydenta. Ani Agata Kornhauser-Duda, ani wcześniejsze małżonki prezydentów nie dostawały żadnego uposażenia. Zgodnie z projektem ustawy: "Wysokość wynagrodzenia małżonka Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej stanowi 55 proc. wysokości wynagrodzenia, przysługującego zgodnie z art. 2a Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej”. Prezydentowa będzie mogła liczyć miesięcznie na 13 540 zł - 12 275 zł to pensja, a 1265 zł to maksymalna kwota dodatku stażowego.
PiS chce też, by pierwsza dama podlegała ustawie o ograniczeniu działalności gospodarczej. Oznacza to, że będzie m.in. musiała składać oświadczenia majątkowe. Przy okazji przyjęcia nowych przepisów o zarobkach kluczowych osób w państwie, o których więcej można przeczytać TUTAJ, posłowie PiS chcą zmienić status pierwszej damy, który został wypracowany już w okresie międzywojennym.
Z projektu również wynika, że wynagrodzenie otrzymają byłe prezydentowe: Anna Komorowska, Jolanta Kwaśniewska oraz Danuta Wałęsa. Dostaną po 10 tys. zł miesięcznie, z czego 9207 zł wynagrodzenia i maksymalnie 949 zł dodatku stażowego.
Po koniec zeszłego roku po sieci krąży petycja do Beaty Szydło: "Kto śledzi aktywność Pierwszej Damy, musi uczciwie przyznać, że to jedna z najbardziej zapracowanych kobiet w kraju. (...) Pani Prezydentowa zwyczajowo inicjuje i włącza się w akcje społeczne, upowszechnianie kultury, wsparcie najsłabszych, działa charytatywnie etc. Oczekiwanie społeczne wymaga od małżonki Prezydenta porzucenia dotychczasowej pracy zawodowej" - pisali autorzy petycji w sprawie ustanowienia wynagrodzenia dla pierwszej damy na portalu avaaz.org.
Ich zdaniem, choć pierwsza dama to bez wątpienia zawód, pełniąca go żona prezydenta nie otrzymuje za to żadnego wynagrodzenia. Nie liczy się jej także okres stażu pracy, w związku z czym w przyszłości będzie mieć mniejszą emeryturę. Autorzy petycji apelowali więc do premier Beaty Szydło o załatwienie tej sprawy i "uregulowanie luki w prawie". Nie podawali jednak, ile pierwsza dama powinna zarabiać.
Sprawa wynagrodzenia dla małżonki prezydenta głośna była w maju 2015 r., zaraz po wybraniu Andrzej Dudy na urząd. Feministyczna blogerka Boska Matka przypomniała, że nowa pierwsza dama rzucając pracę nauczycielki niemieckiego w liceum, nie otrzyma za swoją nową funkcję żadnej gratyfikacji. Jej nowe stanowisko określiła też mianem "pierwszej niewolnicy RP".
W polskim prawie nie ma wprawdzie zapisów mówiących o nakazie rzucenia pracy przez żonę prezydenta, ale wynika to z politycznego zwyczaju. Protokół dyplomatyczny nakazuje małżonce głowy państwa towarzyszyć mu w trakcie ważnych wydarzeń państwowych. A resztę czasu pierwsza dama powinna poświęcać na działalność społeczną. Z tego powodu Jolanta Kwaśniewska porzuciła karierę prawniczki zaraz po wybraniu jej męża na urząd. Straciła przez to szansę na szybkie uzyskanie licencji pośrednika nieruchomości.
- Zrezygnowałam z ogromnych pieniędzy, przechodząc do Pałacu Prezydenckiego - mówiła w maju 2015 r. Jolanta Kwaśniewska, apelując o ustanowienie wynagrodzenia dla przyszłych pierwszych dam. Pomysł ten poparły niemal wszystkie środowiska polityczne, ale nic w tej sprawie się nie zmieniło. Aż do teraz.
Jak to wygląda w innych krajach? Pensji nie otrzymuje pierwsza dama w USA. Hillary Clinton stwierdziła w jednym z wywiadów, że za jedną pensję jej kraj dostaje "dwóch ciężko pracujących ludzi". Z kolei we Francji Carla Bruni, czyli żona byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego łączyła funkcję pierwszej damy z byciem aktorką. Zagrała w filmie Woody'ego Allena "O północy w Paryżu", ale wynagrodzenie otrzymywała jednak symboliczne jak na hollywoodzkie standardy. Dostawała 125 euro za dzień zdjęciowy.