Kończy się paliwo taniej siły roboczej, czas budować kapitał – twierdzi wicepremier Mateusz Morawiecki. W swoim planie - oprócz Luxtorpedy, dronów, biliona złotych czy wsparcia startupów - zapisał też jeszcze jedną ideę: wsparcie akcjonariatu pracowniczego. Jest w tej idei echo Waldemara Pawlaka, sieci Auchan, papieża Leona i Charlesa de Gaulle'a. W money.pl tłumaczymy, na czym to polega.
- Pracownicy zbierają się raz do roku. Długich debat nie ma, kłótni raczej też nie. Rozmawia się o rozwoju, absolutorium dla zarządu i wypłacie dywidendy z zysku. Ile wynosi? W moim przypadku kilkaset złotych, ale nie jest to stała kwota co roku. Poza tym trochę żałuję, bo mogłem tych akcji kupić więcej, gdy dochodziło do prywatyzacji. Wszystko wtedy jednak zależało od tego, czy ktoś akurat miał pieniądze czy nie - mówi money.pl wiceprezes Mepromoru Władysław Grześkowiak.
To jedna z nielicznych firm w Polsce działających na zasadzie akcjonariatu pracowniczego. Spółka została w latach 90. sprywatyzowana, ale nie kupił jej zagraniczny koncern, tylko sami pracownicy. Kilka lat później firma w drodze prywatyzacji wykupiła współpracującą z nią spółkę Meblomor, która produkuje meble okrętowe sprzedawane przez Mepromor.
Akcjonariat pracowniczy to forma spółdzielni, ale daje dużo większe możliwości - są np. firmy, które mają jednego właściciela, ale on tylko część własności oddaje swoim pracownikom. Są nawet spółki giełdowe, w których obowiązuje zasada akcjonariatu pracowniczego.
- To jedyny sposób przywiązania do firmy najlepszych ludzi, a w tych czasach lojalność pracowników jest na wagę złota - mówi o akcjach dla pracowników Michał Gembicki, prezes spółki CDP.pl.
- Akcjonariat pracowniczy to jeden z pomysłów na to, co zrobić, aby Polacy decydowali o sobie i swoim otoczeniu częściej niż raz na cztery lata - dodaje Rafał Górski, prezes Instytutu Spraw Obywatelskich.
Czy to ma prawo działać? Poza Polską spółki pracownicze, czyli takie w których udziały mają pracownicy nawet najniższego szczebla, to wcale nie taka rzadkość. Nigdzie nie jest to co prawda dominująca forma własności. Warto jednak przytoczyć badania przeprowadzone po wybuchu kryzysu finansowego: pokazują one, że w Wielkiej Brytanii tego typu spółki poradziły sobie nawet lepiej, niż te w których właściciel był jeden.
Gromadź kapitał, głupcze!
W zamyśle Morawieckiego mamy dążyć do sytuacji, w której każdy Polak będzie mógł gromadzić kapitał. O wsparciu dla akcjonariatu pracowniczego wicepremier pisze w slajdzie "Oszczędności Polaków powinny pracować na ich lepszą jakość życia".
- Dlatego tak istotne jest, by zwiększyć udział oszczędności w PKB, np. poprzez promocję akcjonariatu pracowniczego. To pozwoli, aby Polacy w przyszłości czerpali dochody nie tylko z pracy, ale i z kapitału - dodano w informacji załączonej do planu Morawieckiego.
Dziś już wiadomo, że pracy w przyszłości będzie coraz mniej. Ludzi zastępować będą roboty, postępować będzie automatyzacja. Niektórzy eksperci twierdzą, że za 20 lat na bezrobocie może powędrować nawet połowa Polaków. Z kolei francuski lewicowy ekonomista Thomas Piketty udowodniał niedawno, że w obecnym modelu kapitalizmu zyski z kapitału rosną szybciej niż pensje.
W dokumencie Morawiecki sugeruje, że powinniśmy wzorować się na amerykańskich firmach typu ESOP. To skrót od Employee Share Ownership Plan, czyli w wolnym tłumaczeniu Pracowniczy Program Podziału Własności. Idea ta szczególnie mocno rozwijała się za Oceanem w latach 80. Wtedy do specjalnych trustów, którym powierzano akcje pracownicze, przystąpiło ponad 11 mln Amerykanów. Pomysł zaczął tracić na znaczeniu, gdy na początku lat 90. zrezygnowano z ulg podatkowych.
W wielu przypadkach ESOP pomagał upadającym firmom. Czasem był metodą swoistej sukcesji, gdy odchodzący na emeryturę właściciel spółki - nie chcąc oddać swojego biznesowego dziecka konkurencji - sprzedawał je pracownikom. Zazwyczaj była to jednak dodatkowa gratyfikacja dla pracowników i chęć włączenia ich w procesy decyzyjne spółki.
Społeczeństwo obywatelskie, akcjonariat pracowniczy
Idea amerykańskich ESOP, na które w swoim planie powołuje się Morawiecki, dotąd miała więc nieco inne cele. Po pierwsze pracownicy dostawali akcje w zamian za mniejszą pensję, więc firma gromadziła kapitał na dalszy rozwój. Po drugie dla pracujących był to dobry element oszczędzania na emeryturę. Wicepremier dodaje teraz do tego aspekt zmian zachodzących w światowej gospodarce.
- Akcjonariat pracowniczy to pomysł na nowy model zarządzania firmą, w której daje się szansę wykorzystania zbiorowej mądrości pracowników - mówi money.pl Rafał Górski, prezes Instytutu Spraw Obywatelskich. Dodaje, że bardzo cieszy go, że oprócz wielkich pomysłów gospodarczych w planie Morawieckiego pojawia się idea wspierania tej formy własności.
- W programie jest dużo o innowacjach. To też jest innowacja, ale nie w zakresie wymyślenia jeszcze jednej funkcji w telefonie czy dodatkowej usługi, ale w dziedzinie wielkich idei politycznych. W instytucie często zastanawiamy się co zrobić, aby Polacy decydowali o sobie i swoim otoczeniu częściej niż raz na cztery lata. Akcjonariat pracowniczy bez wątpienia w tym pomoże. Cieszę się, że plan Morawieckiego zwraca na niego uwagę - dodaje.
Pomysł podoba się też Michałowi Gembickiemu, który jest właścicielem spółki CDP.pl. On jako wieloletni pracownik CD Projekt wykupił razem ze swoimi dwoma kolegami z pracy sklep internetowy będący częścią firmy. Był to tzw. wykup menedżerski. W przyszłości gdy CDP.pl będzie szła na giełdę, wówczas Gembicki chce oddać część udziałów nie tylko inwestorom, ale i pracownikom.
Kiedyś Gazolina, dziś Auchan
Powstałą kilkadziesiąt lat temu sieć hipermarketów Auchan kontroluje rodzina założyciela Gerarda Mullieza, ale jednocześnie ok. 12 proc. akcji należy do pracowników. Także tych pracujących w Warszawie czy Katowicach. Każdy sklep Auchan co dwa lata wybiera przedstawicieli Rady Valauchan. Jej zadaniem jest przekazywanie centrali informacji o tym co dzieje się w poszczególnych sklepach, pilnowanie idei akcjonariatu oraz doradzanie głównemu właścicielowi.
- Obecnie w Polsce, w programie akcjonariatu pracowniczego Grupy Auchan uczestniczy około 9,5 tys. pracowników na 10 tys. uprawnionych. W 2016 roku, w związku z integracją firmy Real, do akcjonariatu przystąpi 23 tysiące pracowników. Średni majątek polskiego akcjonariusza to ekwiwalent trzech pensji miesięcznych, czyli około 5-6 tys. zł. Natomiast we Francji, gdzie akcjonariat działa już ponad 40 lat, średni majątek akcjonariusza to roczne wynagrodzenie - mówi nam Dorota Patejko z Auchan.
Dlaczego zdecydowano się na akcjonariat pracowniczy? Patejko tłumaczy, że pomysł wynika z filozofii zawartej w encyklice papieskiej Leona XIII "Rerum Novarum". Poza tym we Francji od lat istnieją przepisy nakazujące dzielenie się z pracownikami zyskami. Wprowadził je jeszcze Charles de Gaulle.
- Partycypacja jest we Francji obowiązkowa dla przedsiębiorstw mających przynajmniej 50 pracowników. I to od momentu, kiedy przedsiębiorstwo wypracowuje zysk podatkowy na odpowiednim poziomie. Państwo przewidziało liczne zachęty dla przedsiębiorstw wprowadzających tego typu programy – dodaje Patejko.
W Polsce - mimo jakichkolwiek zachęt ze strony państwa - Auchan wprowadził program dobrowolnie. Wynagradza w ten sposób nawet kasjerki, choć w Polsce dużo częściej dawanie pracownikom akcji dotyczy jedynie wyższej kadry menadżerskiej. Dr Kazimierz Sedlak, ekspert rynku pracy z firmy Sedlak&Sedlak nazywa to nawet "złotymi kajdankami", które mają zniechęcić kluczowych pracowników do odchodzenia z firmy.
- Biznes kieruje się swoim prawami. Obecnie akcjonariat pracowniczy dotyczy tylko branż, w których trudno znaleźć specjalistów i właściciel takiej firmy chcąc ściągnąć odpowiednich ludzi, daje im zachętę w postaci współwłasności. To wąski wycinek rynku – mówi ekspert rynku pracy.
Z tej formy gratyfikacji korzystał też Mateusz Morawiecki. Przez lata pracy dla BZ WBK dostał akcje warte kilka milionów złotych. Sedlakowi pomysł wicepremiera niespecjalnie się jednak podoba.
- Akcjonariat pracowniczy? Fantastyczny pomysł. Przypomina mi o tym co się stało, gdy państwo zaczęło dawać akcje JSW i Tauronu - mówi z przekąsem dr Kazimierz Sedlak.
W przypadku obu firm po chwilowej zwyżce cen akcji, później znacząco straciły one na wartości. – Patrząc realnie, to trudno mi sobie wyobrazić w jaki sposób państwo chce zmusić prywatne firmy do oddawania części swojej własności pracownikom. Program może być więc ograniczony tylko do spółek Skarbu Państwa - dodaje.
Sam pomysł akcjonariatu pracowniczego nie jest w Polsce nowy. Jedną z pierwszych tego typu spółek na świecie była lwowska Gazolina, która zajmowała się wydobyciem gazu, jego przeróbką oraz budową gazociągów. Firma założona za czasów II RP przez Mariana Wieleżyńskiego dawała udziały w formie akcji pracownikom określanym mianem "stałych". Byli oni zobligowani do wykupienia raz w roku akcji za równowartość trzynastej pensji. Były one imienne i niezbywalne, ale dawały prawo do dywidendy czy wyboru delegata na walne zgromadzenie akcjonariuszy.
Z Wieleżyńskim jako propagatorem idei akcjonariatu pracowniczego papież Pius XI konsultował się przy pisaniu encykliki "Quadragesimo anno" będącej kontynuacją "Rerum Novarum". Gazolina po wejściu Związku Radzieckiego do Lwowa została znacjonalizowana. Dziś jej kontynuatorem jest spółka Lwiwgaz, która dostarcza błękitne paliwo do okręgu lwowskiego.
Pracownik także zarządzania uczy się na błędach
Z kolei w latach 90., gdy ruszył proces prywatyzacyjny pojawiła się u nas idea leasingu pracowniczego. W jego ramach państwo odsprzedawało, często za nieco mniejsze pieniądze niż na wolnym rynku, udziały w spółce samym pracownikom. Pomysł był gorąco wspierany przez Solidarność, której wielu działaczy wierzyło, że jeśli kolektyw potrafił obalić komunę to i z zarządzaniem firmą się uda. Wzorowano się tu zresztą na rozwiązaniu amerykańskich ESOP. Niestety w większości przypadków nie zakończyło się to sukcesem.
- Raczej słabo to wyszło. Jedyny plus to aspekt edukacyjny. Wiele osób nauczyło się dzięki temu co to jest gospodarka wolnorynkowa i jak działa rynek kapitałowy. Zazwyczaj niestety było tak, że pracownicy woleli sobie podnieść pensje niż inwestować w firmę. Kończyło się więc upadłością firm, a w najlepszym wypadku odsprzedażą zagranicznemu właścicielowi za bezcen. Ewentualnie pracownicy odsprzedawali firmę za cenę, która pozwalała im na zbudowanie solidnej poduszki finansowej - stwierdza prof. Maciej Bałtowski z UMCS, który analizował procesy prywatyzacyjne.
Do 2007 roku tą ścieżką sprywatyzowano ponad 1400 przedsiębiorstw. Wśród tych najbardziej znanych były m.in. krakowski Wawel, Kęty, Stomil Sanok, Vistula czy Budimex.
- Dziś de facto akcjonariat pracowniczy nie istnieje w Polsce, a państwo na pewno nie zachęca do tej formy własności. Są na przykład problemy z tym jak podatkowo rozliczać tak przyznane akcje – mówi radca prawny Paweł Kawarski.
Z badań prof. Bałtowskiego wynika, że w pierwszych latach po przejęciu firm przez pracowników, te radziły sobie całkiem nieźle, bo w drodze leasingu pracowniczego sprzedawano głównie przedsiębiorstwa w dobrej kondycji. Niestety po kilku latach spółki przegrywały konkurencję na wolnym rynku i ulegały wtórnej prywatyzacji. Według badań sprzed kilkunastu lat dotyczyło to ok. 2/3 przedsiębiorstw.
W 2009 roku za kadencji Waldemara Pawlaka jako ministra gospodarki pomysł prywatyzacji pracowniczej oraz samego akcjonariatu pracowniczego powrócił. Resort przygotował wtedy nawet dokument pokazujący jak tego typu firmy radzą sobie w Europie i na świecie. Solidarność zbierała natomiast podpisy pod specjalną ustawą, która miała premiować tego typu rozwiązanie.
- Z naszych badań wynikało, że gdy w prywatyzowanym przedsiębiorstwie było silne przywództwo czy lider to takie rozwiązanie miało sens. I wiele tego typu przedsiębiorstwom się udało. Natomiast jeśli takiej jednej osoby lub kilku nie było, to firmy zarządzane przez pracowników szybko popadały w problemy finansowe – mówi money.pl Jolanta Fedak, była minister pracy.
Najlepszym pozytywnym przykładem akcjonariatu pracowniczego są Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych znane z takich marek jak Bella, pieluszki Happy czy kosmetyki Eva Natura. Tu rzeczywiście zadziałał lider, którym w 1991 roku był Jarosław Józefowicz. Ówczesny dyrektor TZMO zebrał pracowników oraz lokalne środowisko medyczne i nakłonił do przejęcia firmy. Dziś tej decyzji nikt nie żałuje.
TZMO zatrudnia na całym świecie ponad 7 tys. osób, ma zakłady produkcyjne w kilku krajach, roczne przychody na poziomie 2 mld zł i zysk oscylujący w granicach 200 mln zł. Ilu dziś jest akcjonariuszy? Jak udziały są podzielone? Tego firma nie ujawnia. Wiadomo, że nowi pracownicy udziałów w spółce już nie dostają.
Sporo jest też mniejszych firm, które funkcjonują w ten sposób. W Dziewitach działa Wodrol Olsztyn, której właścicielami jest 41 pracowników.
- Podwyżki? Raczej nikt o tym w tej chwili nie myśli, bo jest trudny moment na rynku. Konkurencja w branży kanalizacji jest ogromna. Długów jednak nie mamy. Trzymamy się na rynku – mówi money.pl prezes spółki.
Jolanta Fedak jako pozytywny przykład podaje też spółkę POM ze Strzelec Krajeńskich, która zajmuje się produkcją konstrukcji stalowych. Firma zatrudnia ponad 250 pracowników i właścicieli jednocześnie. W 95 proc. swoją produkcję sprzedaje na Zachód. Spróbowaliśmy porozmawiać z jej prezesem, ten jednak odmówił.
- Zaraz mamy walne spotkanie akcjonariuszy. Gorący czas w firmie. Proszę zadzwonić w poniedziałek – usłyszeliśmy od jego sekretarki.