Chiński gigant sprzedaży internetowej Alibaba po czterech latach wrócił na listę firm podejrzewanych o sprzedaż podróbek. Przedstawiciele koncernu bronią się, że to "działanie polityczne".
Jak informuje BBC, Amerykanie zarzucają Alibabie, że na należącej do niego platformie Taobao dochodzi do nadużyć i często za jej pośrednictwem sprzedawane są podróbki. Stąd decyzja o wpisaniu na czarną listę ponownie - po czterech latach przerwy.
Firma zapewnia jednak, że dużo lepiej kontroluje sprzedawane za jej pośrednictwem towary. I dodaje, że decyzja może mieć podłoże polityczne. Wszystko za sprawą Donalda Trumpa. Prezydent elekt w kampanii wyborczej wielokrotnie oskarżał chińskie firmy o to, że naruszają prawo własności intelektualnej.
Michael Evans, prezes Alibaba Group, twierdzi, że jest zawiedziony taką decyzją. I zastanawia się na łamach BBC, czy jest ona oparta o rzetelne informacje, czy to raczej efekt "bieżącego klimatu politycznego" w USA.
Alibaba dodaje też, że przeprowadza znacznie więcej kontroli jakości, głównie wśród towarów luksusowych. Sprzedający muszą udowodnić, że są one oryginalne.
W maju chińska platforma została wykluczona ze struktur Międzynarodowej Koalicji Antypodróbkowej (IACC). Przeciwko obecności Alibaby zaprotestowało ponad 250 członków, w tym m. in. Gucci czy Michael Kors.
"Czarna lista" jest tworzona przez IACC. Znajdują się na niej firmy internetowe, co do których zachodzi podejrzenie, że naruszają prawa autorskie. W przeszłości trafiały na nią serwisy internetowe, oferujące pirackie kopie filmów, muzyki czy gier komputerowych jak Megaupload czy kickasstorrents.
Obecność na liście nie oznacza jednak automatycznie zamknięcia firmy. Historia zna przypadki usuwania z listy. Poza wspomnianym serwisem Taobao, należącym do Alibaby (zniknął z listy w 2012 roku - teraz na nią wrócił), skreślony został również m. in. serwis Rapidshare.
oprac. Jakub Ceglarz