Czasy się zmieniły i środowiska, które dawniej bez żenady wspierały interesy Moskwy w Polsce nie mogą już czynić tego z podniesioną przyłbicą nie narażając się na zarzut prowadzenia działalności agenturalnej. W sytuacji, gdy nasz kraj jest w NATO i Unii Europejskiej, skuteczny lobbing interesów państwa rosyjskiego wymaga użycia bardziej subtelnych instrumentów. W niektórych przypadkach najlepszą zasłoną mgielną dla prowadzenia polityki po linii Kremla okazać się może ... hałaśliwa i ostentacyjna obrona przed rosyjskim zagrożeniem.
Najlepiej widać to w sektorze paliwowym; Rosja jako państwo traktuje swoje największe kompanie, w tym część prywatnych jako narzędzie do realizacji celu politycznego, jakim jest uzależnienie od dostaw ze Wschodu krajów niedawno jeszcze znajdujących w strefie bezwględnych wpływów Moskwy.
Były szef Agencji Wywiadu Zbigniew Siemiątkowski (SLD) przesłuchiwany niedawno przez sejmową komisję śledczą ds. PKN Orlen ostrzegał przed nową odmianą rosyjskiego imperializmu. "Wczoraj tanki, dzisiaj ropa" - złowieszczo streścił nową strategię Moskwy wobec państw byłego obozu komunistycznego. W swym wystąpieniu poseł Siemiątkowski kreował się na dalekowzrocznego męża stanu, który będąc szefem służb specjalnych wiedział więcej i widział z większą dokładnością niż pozostali przedstawiciele klasy politycznej. Skoro tyle wiedział, to dlaczego nie zapobiegł podpisaniu przez PKN Orlen w grudniu 2002 r. kontraktu na dostawy ponad 5 mln ton ropy rocznie przez szwajcarską spółkę Petroval, której jedynym dostawcą był i nadal pozostaje Jukos. Przecież analizy przygotowane przez wyspecjalizowane komórki PKN Orlen sugerowały wprost konieczność ograniczenia wielkości zakupów ropy od jednego producenta do maksymalnie 2 mln ton rocznie (cypryjska spółka J&S Service & Investment, która wcześniej była dominującym dostawcą
uralskiej ropy dla Orlenu, kupuje ten surowiec u kilkudziesięciu producentów na Wschodzie). Ponadto ropę z Jukosu sprowadzała dla Orlenu wcześniej od kilku lat spółka BMP Trading z Monachium.
Kiedy podpisywano kontrakt z Petrovalem, Siemiątkowski był już szefem Agencji Wywiadu, tej samej, która zgodnie z ustawą uchwaloną pare mięsięcy wcześniej przez Sejm jest organem odpowiedzialnym za zbieranie za granicą i analizę informacji istotnych z punktu bezpieczeństwa państwa. Czy nasz wywiad cywilny z codziennej lektury rosyjskich gazet nie wiedział, że już w 2002 r. atmosfera wokół Jukosu w Rosji stawała się coraz gorsza, a o rozdźwięku pomiędzy prezesem tego koncernu Michaiłem Chodorkowskim a ekipą "siłowików" prezydenta Władimira Putina mówiła cała Moskwa. Atak na Jukos przy użyciu prokuratury i służb finansowych był tylko kwestią czasu. Wystarczyło sobie przypomnieć los dwóch innych oligarchów - Borysa Bieriezowskiego i Władimira Gusinskiego. Należące do nich imperia zostały przejęte siłą (holding Media Most Gusińskiego z pomocą Gazpromu), a ich właściciele musieli szukać schronienia za granicą. Czy mając takie informacje można było spokojnie patrzeć jak prezes PKN Orlen Zbigniew Wróbel podpisuje
długoterminowy kontrakt na dostawy ropy uzależniając największą polską firmę paliwową od kaprysów głównego lokatora Kremla. Po dwóch latach od podpisania tej umowy finał jest taki, że prezes Chodorkowski siedzi w areszcie, reszta menedżerów w ostatnich dniach uciekła do Londynu w obawie o swoje życie, zaś Jugansknieftiegaz, najważniejsza spółka Jukosu, która wydobywa naftę m.in. na potrzeby Orlenu, została wystawiona na sprzedaż pod naciskiem administracji kremlowskiej. Chociaż będzie to sprzedaż po zaniżonej cenie, to zachodnie koncerny jakoś nie kwapią się do udziału w tym dziwnym przetargu czując, że cała sprawa brzydko pachnie. Faworytem konkursu na zakup Jugansknieftiegazu jest ... Gazprom, ten sam, który już raz pomógł Kremlowi przejąć kontrolę nad własnością Gusinskiego.
Dla Polski to mało pocieszająca wiadomość. Nie dość, że mając dostęp do wielkich złóż Jukosu Gazprom będzie miał wpływ na ceny ropy na giełdach światowych, to jeszcze podniesie przy okazji cenę gazu, na którego dostawy do Polski w ramach kontraktów długoterminowych ma monopol. Ceny gazu ustala się bowiem w odniesieniu do cen produktów ropopochodnych. Co gorsza, Gazprom jako nowy właściciel złóż, z których pochodzi ropa dostarczana do Płocka przez spółkę Petroval, wcale nie musi honorować gwarancji korporacyjnych, jakich udzielił tej firmie niegdyś Jukos. Wydaje się wielce prawdopodobne, że Gazprom wykorzysta okazję, by narzucić Orlenowi własne, mniej korzystne pod względem finansowym warunki.
Winę za ten stan rzeczy ponosi ekipa Leszka Millera z byłym szefem UOP i Agencji Wywiadu Zbigniewem Siemiątkowskim na czele. Bronią się oni zgodnie z zasadą "kiedy plują ci w twarz, udawaj, że to deszcz pada". Siemiątkowski zeznając przed komisją śledczą rozbrajająco wyznał, że najlepiej byłoby "przenieść problematykę dostaw ropy naftowej do Polski na poziom umowy międzyrządowej. Czyli uczynienie z tego układu bardzo podobnego, jaki jest pomiędzy naszym państwem a Rosją w sprawie gazu". Cóż, jeżeli kontrakty gazowe polsko-rosyjskie mają być wzorcem dla umów na dostawę ropy naftowej, to znaczy, że nad Wisłą można otwarcie i bezkarnie bluźnić rozumowi.
Co jest dobre dla Putina, dobre jest być może dla SLD, ale raczej na pewno nie dla Polski. Dla nas od monopolu państwowego molocha, jaki mamy w dostawach gazu, korzystniejsza będzie zawsze sytuacja, kiedy ropa, którą kupujemy, pochodzi od wielu producentów. Jest to bowiem rozwiązanie bliższe ideału wolnego rynku. Z naszego punktu widzenia ta różnorodność będzie cenna dopóty, dopóki produkcja ropy nie będzie w Rosji całkowicie pod kontrolą państwa; do niedawna znajdowało się pod nią tylko ok. 7 proc. zasobów. Lepiej byłoby jednak, nie czekając aż sytuacja w sektorze naftowym w Rosji będzie taka jak w gazie, zawczasu zadbać o dostęp do złóż ropy pod inną szerokością geograficzną.
Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost"