Miało być lepiej, skuteczniej i bez błędów. Reforma wywołała prawdziwą wojnę w środowisku audytorów i doradców podatkowych. W mediach padają już nawet porównania do słynnej afery Rywina. Za zamieszanie mogą zapłacić ostatecznie klienci m.in. banków, firm inwestycyjnych i funduszy oszczędnościowych.
Oskarżenia o nieczyste zagrania, dbanie o swoje interesy, a nawet porównania do afery Rywina - tak wyglądają prace nad ustawą ważną dla całego rynku finansowego w Polsce. A na tej wojnie stracić mogą przede wszystkim klienci. Między innymi banki, kasy spółdzielcze i fundusze inwestycyjne zapłacą więcej. Część ekspertów nie ma wątpliwości, że przedsiębiorcy koszt nowych obowiązków przerzucą na konsumentów.
Ale to nie konsekwencje reformy budzą najwięcej wątpliwości. Chodzi też o styl wprowadzania zmian. - Nad tym dokumentem wszystkie strony pracowały przez blisko dwa lata. To był kompromis. Nie każdy się z nim zgadzał, ale to był kompromis. Powstał w ramach demokratycznej procedury. Po zakończeniu konsultacji mniejsze i większe grupki interesów starają się wypaczyć sens projektu i przeforsować zmiany, które realizują ich interesy - mówi WP money Piotr Kamiński, wiceprezes organizacji Pracodawcy RP.
Dalej w ocenie prac nad ustawą idzie Andrzej Malinowski, prezydent tej samej organizacji. W felietonie dla "Rzeczpospolitej" wprost porównał prace nad projektem do słynnej afery Rywina. Ta historia to prawdziwa karuzela interesów. Warto dodać, że posłowie nie zdążyli zgłosić jeszcze żadnych poprawek do ustawy. Mogą być za to pewni, że każda ich propozycja będzie uważnie analizowana.
Nagła zmiana
O co chodzi? O prace nad ustawą o biegłych rewidentach, firmach audytorskich oraz nadzorze publicznym. Prace nad zmianami zaczęły się już kilka lat temu - w 2009 roku.
Komisja Europejska po światowym kryzysie finansowym uznała, że niektóre firmy audytorskie niestarannie wywiązały się ze swoich zadań. Unijni urzędnicy ogłosili, że z rynkiem jest coś nie tak, skoro kryzys dotknął największe instytucje finansowe, które od lat powinny być pod czujnym okiem audytorów. By temu zaradzić, Komisja Europejska przyjęła nowe rozwiązania prawne. W skrócie: audyt miał być bardziej rzetelny, dokładny i lepiej udokumentowany.
Państwa członkowskie miały wprowadzić nowe zapisy do 17 czerwca 2016 roku. Polska się z tym ociągała i dopiero pod koniec roku prace nabrały rozpędu. Założenia zmian były obgadane i dogadane w środowisku, aż nagle Komitet Stały Rady Ministrów zmienił jeden z istotnych zapisów. Ten ruch zaostrzył przepisy.
Zmiany dotkną głównie same firmy audytorskie i jednostki zainteresowania publicznego, które z ich usług korzystają. Wśród jednostek zainteresowania publicznego znajdziemy banki, spółki giełdowe, kasy oszczędnościowo-kredytowe, fundusze emerytalne i fundusze inwestycyjne. Audyt jest ściśle opisany w prawie, a biegły to zawód zaufania publicznego. I to właśnie zmiany w stosunku do tej grupy firm są kontrowersyjne.
Główna nowość? Firmy będą musiały - w myśl nowych przepisów - zmieniać audytora co pięć lat. Dlaczego? Wszystko przez badanie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów z 2015 roku. W ramach przygotowań do reformy UOKiK przebadał rynek i zgłosił spore zastrzeżenia. Urząd zauważył, że większość audytów ląduje głównie w jednej z czterech firm tzw. "wielkiej czwórki", czyli EY, KPMG, Deloitte i PwC. UOKiK nazwał nawet rynek oligopolem - sytuacją, gdy branże zdominowało kilka firm. I dlatego Urząd sugerował wzmocnienie średnich firm. Komitet Stały uznał, że najlepszym sposobem na rozruszanie rynku jest nakaz zmiany audytora co pięć lat.
Projekt Ministerstwa Finansów przewidywał konieczność zmiany firmy co 10 lat. Komitet Stały skrócił ten okres o połowę i sprawił, że Polska stała się jedynym krajem Unii z takimi przepisami.
Według Piotra Kamińskiego ustalenie maksymalnego czasu umowy na pięć lat spowoduje, że wszyscy zaczną stosować taki okres. Obecnie firmy podpisują z audytorami umowy na 2-3 lata. - Po zmianach rynek zostanie zabetonowany - przekonuje Kamiński. - A ponoć chodziło o to, by audytorów wymieniać częściej. W Unii Europejskiej już dawno panuje przekonanie, że takie skracanie rotacji nie rozwiąże żadnego problemu - dodaje. Kamiński przekonuje, że średnie firmy mogą w ogóle zrezygnować z obsługi tzw. jednostek zaufania publicznego i skupić się na pozostałej części rynku.
Identyczną ocenę rozwiązań przedstawia Krajowa Izba Biegłych Rewidentów. - Mniejsze firmy audytorskie będą opuszczać ten rynek. Pięcioletni okres rotacji stawia polskich rewidentów w zdecydowanie gorszej sytuacji niż są ich koledzy z krajów europejskich - tłumaczyła w połowie stycznia Barbara Misterska-Dragan z KIBR na posiedzeniu podkomisji sejmowej. Przekonywała, że małym firmom nie będzie się zupełnie opłacało inwestować w drogie zespoły, by tracić umowy po pięciu latach. Audyt w dużych firmach kosztuje nawet do miliona złotych. By stworzyć zespół odpowiednio wykwalifikowanych audytorów potrzeba pieniędzy.
Niektórzy eksperci wskazują, że badanie UOKiK było niedokładne. Urząd zwrócił uwagę, że większość przychodów z rynku audytorskiego ląduje właśnie w tych czterech zagranicznych firmach. Ale nie mogło być inaczej. Z ich usług korzystają największe instytucje finansowe w Polsce. Najwięksi płacą najwięcej, bo audyt wymaga i czasu, i doświadczenia, i ludzi. A to kosztuje.
Firmy "wielkiej czwórki" unikają krytykowania proponowanych zmian. Nie mają złudzeń, że każdy komentarz może być więc wykorzystany przeciwko nim. Skłonni do ostrożnych rozmów są eksperci EY. - Polska byłaby jedynym państwem wprowadzającym tak krótki maksymalny okres świadczenia usług. Należy podkreślić, iż każda badana jednostka ma obowiązek oceny współpracy z audytorem i może w wyniku takiej oceny dokonać jego zmiany już po dwóch latach współpracy. Umowa o świadczenie usług audytorskich mogłyby być przecież podpisana na okres np. 2, 3 lub 5 lat, po czym następowałby kolejny przetarg na te usługi - tłumaczy Jacek Hryniuk z działu audytu EY.
Z tymi ocenami nie zgadza się Polskie Stowarzyszenie Biegłych Rewidentów. - Mali i średni przedsiębiorcy chcą 5-letniego okresu rotacji. Wiemy to z ankiet, z rozmów. To przepis potrzebny dla rynku i dla małych przedsiębiorstw - wyjaśniał przedstawiciel Stowarzyszenia na sejmowej podkomisji. I od razu proponował uszczegółowienie przepisów tak, by faktycznie działały.
Zmian będzie więcej?
Podczas ostatniego posiedzenia Komisji Finansów Publicznych, która zajmowała się ustawą, pojawiła się cała lista nowych propozycji. Zgłaszali je głównie przedstawiciele różnych organizacji, środowisk - lobbyści. Wśród postulowanych zmian jest też tak zwany podwójny audyt i zakaz wykonywania części dodatkowych usług. O to również trwa w środowisku wojna.
Najbardziej kontrowersyjny pomysł to właśnie podwójny audyt. Wspomniane już banki miałyby badać jednocześnie dwie firmy audytorskie. Efekt? Według części ekspertów - wyższe koszty. Według zwolenników pomysłu - większy ruch na rynku audytorów. Podwójny audyt to propozycja przedstawiona przez Krajową Izbę Biegłych Rewidentów, z którą nie zgadza się część rynku. Piotr Kamiński z Pracodawców RP jest przekonany, że podwójny audyt mógłby znaleźć się w ustawie, ale nie powinien być obowiązkowy. Zdaniem Kamińskiego za dwie usługi firmy będą musiały zapłacić więcej. Przedstawiciel Pracodawców nie ma wątpliwości, że to odbije się na klientach instytucji. - Na końcu zawsze jest klient. Jeżeli firmie rosną koszty prowadzenia działalności, to będzie to sobie musiała gdzieś odbić - tłumaczy.
Na inny problem zwraca Jacek Hryniuk. W Polsce nie ma przepisów, które określałyby, jak dwie firmy audytorskie mają pracować jednocześnie. - W Polsce nie ma żadnych doświadczeń badania wspólnego. Dziwi mnie, skąd nagle pojawiają się takie propozycje, które wprowadzone w życie bez żadnej wcześniejszej analizy, mogą przynieść więcej szkód niż korzyści - mówi z kolei Hryniuk z EY. - Jedynym krajem w Europie, w którym dla wybranych jednostek istnieje obowiązek badania wspólnego, jest Francja. Wszystkie inne kraje uznały, iż obowiązkowy audyt wnosi więcej ryzyk niż korzyści i nie przyjęły takich rozwiązań. W ciągu ostatnich kilku lat, kiedy w Polsce trwała debata i konsultacje społeczne dotyczące nowych regulacji, KIBR ani żadna inna instytucja w Polsce nie rozpoczęła dyskusji, ani tym bardziej żadnych prac nad standardami, którymi mieliby kierować się biegli prowadzący badania wspólne - mówi.
Dlaczego KIBR chciałby wprowadzić francuskie standardy w Polsce? Na tamtejszym rynku działa ponad 300 firm audytorskich, które obsługują niewiele ponad 600 dużych podmiotów. Z kolei w Wielkiej Brytanii działa zaledwie 60 firm audytorskich dla ponad 1000 instytucji. Izba wolałaby na rynku dużą różnorodność. Pracodawcy RP przekonują, że za tę różnorodność zapłacą przedsiębiorcy. A po nich - klienci.
Poza tym swoje postulaty zgłosili doradcy podatkowy. Chcą pozbawić audytorów możliwości wykonywania niektórych usług na rzecz klientów.
- Wielkie afery, które targają gospodarką, w większości przypadków wynikają z braku skutecznego rozdzielenia doradztwa podatkowego od audytu finansowego - zwracał uwagę Roman Namysłowski, Krajowa Rada Doradców Podatkowych podczas prac komisji. Namysłowski przywołał problemy Google, który jest oskarżony o zaniżenie zobowiązań podatkowych o 5 mld dol. Namysłowski zwrócił uwagę, że doradztwo podatkowe było prowadzone przez tą samą firmę, która robiła audyt finansowy. - Przez możliwość łączenia usług jest podważane zaufanie do doradców podatkowych - przekonywał. I proponował, by audytorom zabrać uprawnienia doradcze.
I to znów wywołało burzę. - Ewentualny całkowity zakaz świadczeń usług innych niż tylko badanie, doprowadzi do pogorszenia sytuacji na rynku. A przez to część małych i średnich, rodzinnych firm audytorskich może po prostu zniknąć, lub przekwalifikować. Nie mam wątpliwości, że taki zakaz pozbawi część przedsiębiorców profesjonalnych usług doradczych, co więcej może sparaliżować polski rynek kapitałowy np. usługi związane z prospektem emisyjnym - odpowiada Kamiński. I dodaje, że wprowadzenie takich zmian skutkowałoby sporym chaosem.
- Wprowadzanie dalszych ograniczeń spowoduje istotne negatywne skutki dla jednostek badanych. Po raz kolejny taka nadregulacja wpłynęłaby na ograniczenie konkurencji na rynku usług doradczych, a tym samym odbiłaby się negatywnie na jakości i dostępności kosztów usług doradczych, nie mówiąc już o wzroście cen za te usługi - dodaje z kolei Jacek Hryniuk.
W tej sprawie Krzysztof Burnos, prezesa Krajowej Rady Biegłych Rewidentów wysłał list do przewodniczącego sejmowej podkomisji - posła Artura Sobonia. Ostrzega przed kolejną próbą przeforsowania zmian.
Fragment listu Krzysztofa Burnosa, prezesa KIBR
Burnos zastrzega, że to właśnie działalność doradców podatkowych przyczynia się do negatywnych skutków dla gospodarki. To oni mają pomagać w unikaniu opodatkowania. Z kolei rewidenci są ściśle kontrolowani i nie mogą uczestniczyć w takim procederze. Burnos ostrzega, że zastąpienie rewidentów doradcami spowoduje więcej problemów niż korzyści.
We wtorek 7 lutego sejmowa podkomisja znów ma się zebrać i debatować nad ustawą. Do tej pory żaden z posłów zasiadających w podkomisji nie zaproponował poprawek.