Jechałeś kiedyś na gapę, złapali cię i nie zapłaciłeś mandatu? Uważaj - do twoich drzwi w każdej chwili może zapukać wierzyciel. A ty nawet nie musisz wiedzieć, kto to. Oto opowieść, jak w ciągu jednej chwili stałem się wierzycielem kompletnie obcej osoby.
Tomasz ma na oko niewiele ponad trzydzieści lat. Pracę ma ciężką. Jest sanitariuszem w jednym ze szpitali psychiatrycznych we wschodniej Polsce.
Lubi tatuaże. Na jego profilowym zdjęciu na Facebooku widać na jego szyi naniesioną przez tatuatora sentencję: veni, vidi, vici. Malunków na ciele ma więcej. Jeden z nich znajduje się na zewnętrznej części dłoni.
Od niedawna jest zaręczony. Wybrał wyjątkową datę – ubiegłoroczne święta. O fakcie zaręczyn powiadomił na Facebooku. Pod postem widać dziesiątki gratulacji od ucieszonych znajomych.
Mój bohater jest kibicem Legii Warszawa, choć mieszka ok. 300 km od stolicy. Podobała mu się kontrowersyjna oprawa ultrasów tego klubu z meczu z kazachską Astaną, która pokazywała postać w niemieckim mundurze przystawiającą pistolet do głowy małego chłopca. Płótno miało upamiętniać dziecięce ofiary Powstania Warszawskiego. Udostępnia także wideo ze strony facebookowej tego klubu.
Tomasz lubi też muzykę. A właściwie jeden jej gatunek: hip hop. Udostępnia dziesiątki teledysków polskich gwiazd tego gatunku: Spinache, TEDE czy Bedoesa.
To jest Tomasz. Od kilku godzin jest moim dłużnikiem.
Aukcje długów
Właścicielem jego wierzytelności stałem się w dosłownie minutę. Na specjalnej aukcji wybrałem opcję "kup teraz", dokonałem przelewu i już po chwili otrzymałem potwierdzenie zapłaty. O wiele dłużej zajęło mi wyszukanie odpowiedniego dłużnika. Takiego, który wydaje się być biegły w social mediach, więc jest szansa, że zareaguje na prośbę kontaktu.
Nie wiem dokładnie, czym zawinił mój dłużnik. Wiem tylko, że sprawa dotyczy komunikacji miejskiej. Zapewne zdarzyło mu się pojechać bez ważnego biletu. Wezwanie do zapłaty postanowił zignorować. Ale dlaczego? Może poszedł drogą wielu internetowych porad, że takie zobowiązania ulegają przedawnieniu po roku. Nie zawsze pojawia się przy tym informacja, że dotyczy to sytuacji, kiedy wierzyciel nie podjął żadnych akcji celem ściągnięcia zaległych pieniędzy.
Piszę więc do Tomasza. "Dzień dobry Panu. Jestem dziennikarzem money.pl. Wiem, jak to brzmi, ale bardzo proszę o kontakt (może mnie Pan wygooglować). Sprawa jest pilna i poważna. Pozdrawiam". Nie dostaję żadnej odpowiedzi, nie mam nawet informacji o tym, czy mój bohater zobaczył moją wiadomość. Oczywiście nie oznacza to, że moje słowa do niego nie dotarły. Dopóki Tomasz nie zaakceptuje mojej wiadomości, to po prostu nie dostanę żadnej informacji zwrotnej.
Zaskoczony dłużnik
Po jakimś czasie piszę więc po raz kolejny. "Za pomocą serwisu internetowego wszedłem w posiadanie Pańskiego długu wobec komunikacji miejskiej. Chciałbym uzyskać od Pana kilka zdań komentarza w tej sprawie - czy np. w ogóle zdawał Pan sobie sprawę, że Pański dług został wystawiony na sprzedaż?". Brak odpowiedzi.
Należność Tomasza kupiłem na portalu aukcyjnym, na którym wystawiane są należności niespłacone przez gapowiczów w innych miastach. Dostępnych tam są setki ofert.
- Mamy ponad 20 mln odsłon. Bardzo wielu ludzi publikuje ogłoszenia, bo to jest opłacalne – mówi Piotr Wajszczak ze strony Długi.info. Jak podkreśla, jego firma działa na innych zasadach niż strony, na których są giełdy wierzytelności. - Firmy windykacyjne używały giełd do ściągania należności pod pretekstem, że ustawa pozwala na sprzedaż długu i upublicznienie danych dłużnika. Wystawiano ogłoszenie, a następnie informowano zainteresowaną osobę, że jej dane dostępne są publicznie. Kończyło się to przeważnie spłatą należności - opowiada.
Po jakimś czasie Tomasz się w końcu do mnie odzywa. Nie ukrywa zaskoczenia. "W życiu bym się nie spodziewał, że mam dług" – pisze do mnie. I pewnie nie on jeden jest zaskoczony. Tyle tylko, że wcale nie musiał wiedzieć, że ktoś handluje jego długiem.
- Giełdy wierzytelności nie są objęte ustawą o udostępnianiu informacji gospodarczych. Nie ma obowiązku informowania dłużników, że ich należności zostały wystawione na sprzedaż. Natomiast ustawa o ochronie danych osobowych nakłada obowiązek poinformowania danej osoby, że weszło się w posiadanie prawa do jej długu. Natomiast my w regulaminie wymagamy poinformowania dłużnika, że jego dług jest wystawiony na sprzedaż – wyjaśnia Wajszczak.
Długi to ogromny rynek
"Pierwszy raz biorę udział w takiej szopce" – pisze do mnie Tomasz. Jest już wyraźnie zdenerwowany. Kiedy proponuję rozmowę telefoniczną, odmawia. I zabrania publikacji jakichkolwiek danych. Uspokajam go, że nie mam wobec niego żadnych roszczeń materialnych i że chcę po prostu poznać historię z drugiej strony, tj. osoby, która dowiaduje się, że ma dług i to u kogoś zupełnie obcego. Na szczęście mi uwierzył.
"Dla mnie to chore. Wyobraźmy sobie. Kupuję czyjś dług i jako właściciel zabieram się za windykację. Zaczynam kogoś nachodzić aż to skutecznego zakończenia. Jeżeli tak to wygląda, to raj dla środowiska kryminogennego" – odpowiada za chwilę. Twierdzi, że nie pamięta okoliczności, w których mógłby dostać mandat. Stwierdza tylko, że musiało się to stać "za gówniarza", czyli w czasach liceum – a więc bardzo odległych.
Tylko że rynek długów jest ogromny. - Gdzie się nie obrócimy, tam są problemy z płatnością. Każda branża ma masę kłopotów - twierdzi Wajszczak. - Używa nas tysiące firm. Od jednoosobowych po takie duże jak spółki Skarbu Państwa – dodaje.
Na jego portalu Dlugi.info jest w tej chwili ok. 2 mln ofert na łączną sumę wierzytelności o wartości aż 13 mld zł.
"Nie zostałem poinformowany, że taki dług posiadam. A teraz Pan mnie informuje" - pisze do mnie Tomasz. Odpisuję mu, że może wpłacić dowolną sumę na wybrany cel charytatywny i jesteśmy kwita.
I tak się kończy moja krótka kariera windykatora.