Strażacy uważają, że najgorsze już minęło. Nadal na wschodnim wybrzeżu Australii w 80-ciu miejscach płonie ogień, ale niemal wszędzie znajduje się on pod kontrolą. Najgorszy jest pożar w Shoalhaven, na południe od Sydney, gdzie front ognia rozciąga się na szerokość 45-ciu kilomterów.
Na weekend zapowiadane są ulewy, które powinny ostatecznie zdusić ogień. Przez 19 dni, 20 tysięcy strażaków walczyło z najgorszymi w historii Australii pożarami. Spłonęło blisko 600 tysięcy hektarów lasu, w tym - kilkanaście parków narodowych - wśród nich, 3 parki w Sydney. Ogień strawił 200 domostw - nie było jednak ofiar w ludziach.
Mimo katastrofy na tak wielką skalę, ciągle znajdują się ludzie gotowi dokonać podpaleń: wczoraj ktoś wzniecił pożar w parku narodowym Brisbane Waters koło Sydney.
Pożary buszu powstają w Australii w sposób naturalny, wskutek samozapłonu - wiele jednak z obecnych pożarów wzniecono celowo. O podpalenia oskarżono 33 osoby, w tym 24-ech nastolatków.