Kolejne oświadczenie wydał w piątek prezes Autosanu. Zapewnia w nim, że wbrew doniesieniom mediów spółka sprostałaby wymaganiom przetargu i była gotowa wykonać przedmiot zamówienia. Problem w tym, że w środowym oświadczeniu ten sam prezes napisał coś zupełnie odwrotnego.
Najnowsze oświadczenie prezesa Autosanu Michała Stachury opublikował w piątek na swoim Twitterze wiceminister obrony narodowej Bartosz Kownacki. Stachura zapewnia w nim, że jego firma była gotowa stanąć do przetargu na 26 wysokopodłogowych autobusów dla wojska i wyprodukować takie maszyny.
To odpowiedź na doniesienia "Gazety Wyborczej", która sugerowała, że opóźnienie mogło być działaniem pozorowanym, bo wojsku potrzebne były autobusy wysokopodłogowe, a Autosan takich nie produkuje, więc trudno byłoby mu wygrać.
Przyznawał to w środowym oświadczeniuprezes Stachura. "Kryteria przedmiotowego zamówienia premiowały dostawców posiadających w ofercie autobusy wysokopokładowe, których Autosan obecnie nie produkuje" - pisał i dodawał, że wystartowanie w przetargu nie gwarantuje od razu zwycięstwa. W ciągu dwóch dni sporo jednak musiało się zmienić, bo z piątkowego oświadczenia Stachury wynika, że "spółka była gotowa wykonać przedmiot zamówienia".
Niekonsekwencji jest więcej. Kontrolująca Autosan Polska Grupa Zbrojeniowa informowała w środę, że osoba odpowiedzialna za opóźnienie została zwolniona dyscyplinarnie, a zatrudniona została jeszcze za czasów poprzedniej koalicji rządzącej.
Teraz okazuje się, że wspomniany dyrektor pracę w Autosanie rozpoczął w 2016 roku, a więc już za czasów obecnej władzy.
O co chodzi w aferze Autosanu? Producent, który został uratowany przed upadkiem przez włączenie do PGZ, chciał wystartować w przetargu dla polskiej armii, ale... spóźnił się z dokumentami o 20 minut. Efekt? Jedyny oferent - niemiecki MAN - nie miał problemu z wygraniem.