Dyrektor odpowiedzialny za nieudane złożenie oferty w przetargu na 26 autobusów dla wojska został zwolniony, a Autosan zapowiedział, że zostanie przeciw niemu złożony pozew o odszkodowanie. Tyle tylko, że w tej sprawie trudno będzie pójść do sądu, bo nie wiadomo, czy Autosan by wygrał. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że opieszały dyrektor został zatrudniony w spółce już za rządów PiS.
Temat kuriozalnej wpadki Autosanu kontynuuje RMF FM. Jak mówią rozmówcy stacji, trudno będzie sformułować pozew cywilny wobec byłego już dyrektora w tej spółce. Autosan bowiem nie został dopuszczony do przetargu, nie wiadomo więc, czy by wygrał.
Tym bardziej, że sam prezes spółki, Michał Stachura przyznawał w środę, że oferta jego firmy nie była zbyt dobrze dopasowana do oczekiwań zamawiającego - między innymi przetarg był na autobusy wysokopodłogowe, a Autosan takich nie produkuje.
Błażej Wojnicz, prezes Polskiej Grupy Zbrojeniowej, do której od marca 2016 roku należy Autosan, sugerował w środę, że spóźnienie się z ofertą mogło nie być przypadkiem. - Mogło dojść w przypadku tej sprawy do działania przestępczego - mówił podczas konferencji prasowej Wojnicz.
Z kolei wiceminister obrony narodowej Bartosz Kownacki zapowiedział, że sprawą zajmą się Centralne Biuro Antykorupcyjne i Służba Kontrwywiadu Wojskowego.
RMF FM zwraca w tym kontekście uwagę na fakt, że dyrektor, któremu przyjrzą się teraz służby i z którym chce się sądzić Autosan, przyszedł do firmy już za czasów PiS. Został on zatrudniony we wrześniu ubiegłego roku, czyli pół roku po wykupieniu spółki przez PGZ. Wcześniej zaś pracował w prywatnych firmach i nie był powiązany z poprzednim rządem.
Obecny prezes Autosanu, Michał Stachura, to również człowiek zatrudniony już po przejęciu przez PGZ. Zastąpił on Marka Opowicza. Jak oficjalnie wtedy komunikowano, "zmiana na stanowisku prezesa Autosan została podyktowana koniecznością wprowadzenia modyfikacji w modelu zarządzania przedsiębiorstwem oraz przeprowadzenia jego integracji z innymi spółkami wchodzącymi w skład PGZ".
- Na tym etapie sprawa jest już tylko śmieszna. Niektórych państwowych firm nie da się uratować, bo na to nie zasługują - mówił w środę dla Wirtualnej Polski Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. - Działania prosocjalne, ratowanie miejsc pracy w Sanoku miały jak najbardziej sens. Jednak czasem okazuje się, że dobrymi pieniędzmi, nie uratuje się złego biznesu - dodał.