– Komunikaty były chaotyczne. Nikt nie mówił o awarii silnika. Większość pasażerów była nieświadoma – mówi money.pl jeden z pasażerów feralnego lotu.
- To był koniec sezonu, właściwie ostatni lot, więc leciało nas - rezydentów - więcej niż zwykle - mówi Artur Piniewski, jeden z przedstawicieli Rainbow Tours i pasażer marcowego lotu z Meksyku do Polski. - Z racji zawodu mamy pewne doświadczenie w lataniu. W pewnym momencie zaczęło nam się wydawać, że krążymy w miejscu. Dopiero późnej uświadomiliśmy sobie, że to wówczas samolot zrzucał paliwo – relacjonuje.
Boeing 787 Dreamliner, wyczarterowany przez PLL LOT, miał poważną awarię silników na początku tego roku. Miał lecieć z Cancun do Warszawy, ale do stolicy nie dotarł. Zamiast tego musiał awaryjnie lądowaćw Nowym Jorku.
Czytaj również:LOT o problematycznym rejsie: "nieprawda". Tymczasem w oficjalnych dokumentach ostrzega przed ryzykiem* *
- To było prawdopodobnie najtwardsze lądowanie, jakie przeżyłem. A mam ich za sobą wiele w 10-letnim stażu w branży turystycznej – przyznaje Piniewski w rozmowie z money.pl. - Był to jednak jedyny moment, w którym można było mieć odczucie, że rzeczywiście coś mogło być nie tak z lotem maszyny.
Podczas lotu nie było turbulencji, opadania, szarpnięć samolotu. – Z punktu widzenia pasażerów nic szczególnego się nie działo. Większość z niczego nie zdawała sobie sprawy, dopóki nie pojawiły się pierwsze komunikaty ze strony obsługi samolotu – relacjonuje Piniewski.
Jak zaznacza, były one bardzo chaotyczne. Nikt głośno nie mówił o awarii silnika. Informowano o pewnych problemach technicznych, że będziemy lądować na amerykańskim lotniku. Nie pamiętam, czy mówiono nam o Miami, czy od razu o Nowym Jorku - zaznacza.
– W pewnym momencie podczas lotu dowiedziałem się, że jest kłopot z jednym silnikiem. Chyba zdradziła nam to jedna ze stewardess. Dokładnie nie pamiętam – wspomina.
- Jednak nerwowości personelu się nie wyczuwało, raczej pewną dezorientację - być może związaną z koniecznością wypełnienia tych wszystkich dokumentów i dopełnienia procedur związanych z lądowaniem w USA – sugeruje.
Czytaj też:Dramatyczny rejs LOT pod lupą amerykańskiej agencji. Od kilku miesięcy prowadzi w tej sprawie śledztwo
Z relacji Artura Piniewskiego wynika, że również pasażerowie zachowywali się bardzo spokojnie. - W ogóle nie wyczuwało się, że coś się dzieje. Schodzenie do lądowania odbywało się według standardowej procedury. Żadnej pozycji bezpiecznej czy innych procedur awaryjnych. W porównaniu z gładkim przebiegiem lotu samo lądowanie mogło się jednak wydawać bardzo nieprzyjemne - zaznacza.
Mimo pięciu godzin opóźnienia i konieczności przesiadki do innego samolotu w Nowym Jorku rezydent biura podróży widzi jednak pewien pozytyw. Jak wyjaśnia, przesiadka do drugiego samolotu, dokładnie tego samego typu, poszła sprawnie. Na podróżnych czekał już pełen serwis, posiłek i alkohol na życzenie. – To już nie był czarterowy lot, ale podróż na warunkach normalnego lotu rejsowego – zaznacza Piniewski. – Ostatnia część trasy z USA do Polski z pewnością przypadała klientom do gustu.
Jak wynika z informacji money.pl, awaryjne lądowanie na lotnisku w Nowym Jorku nie umknęło uwadze Federalnej Administracji Lotnictwa. Amerykanie natychmiast rozpoczęli śledztwo po tym incydencie - taką mają utartą praktykę. Każde awaryjne lądowanie na ich terenie trafia pod lupę ekspertów. Wnioski zobowiązują się wysłać do polskich urzędów, gdy tylko zakończą sprawę - wskazują, że materiały trafią do ULC i Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez _ dziejesie.wp.pl _