Historia banku spółdzielczego w Ciechanowie to klasyczny przykład paniki bankowej. Klienci po informacji, że Komisja Nadzoru Finansowego będzie przyglądać się firmie, rzucili się po swoje depozyty. Panikę podgrzały publikacje w lokalnych mediach, które pisały o trudnych kredytach i dziwnych zmianach w zarządzie. Tymczasem ani KNF, ani NBP nie mówią otwarcie, że bank ma problemy. Przestrzegają za to przed "niesprawdzonymi informacjami o kłopotach banku spółdzielczego w Ciechanowie". Jeżeli nie przekonają klientów, bank mogą czekać jeszcze większe problemy.
20 października. Polski Bank Spółdzielczy w Ciechanowie informuje, że Komisja Nadzoru Finansowego wszczyna postępowanie z jego udziałem. KNF chce sprawdzić, czy w banku potrzebny jest zarząd komisaryczny. Decyzję nadzoru poprzedził spór o stanowisko prezesa zarządu i słabe wyniki finansowe. Na dodatek PBS poinformował o 4 mln zł straty w pierwszym półroczu. Z kolei w 2015 r. strata wyniosła blisko16 mln, a zarząd obiecywał plan naprawczy.
Klienci, mając w głowie podobne historie, natychmiast rzucili się po swoje pieniądze. W kolejkach przed bankiem stanęli już wieczorem. Wypłacali gotówkę, zrywali lokaty. Jakby tego było mało, atmosferę podgrzał urząd miasta w Ciechanowie, który przeniósł konta do innego banku.
"Prezydent miasta ma obowiązek strzec publicznych pieniędzy i jeśli pojawia się choć cień zagrożenia, nie można ryzykować" - tłumaczy się prezydent miasta w komunikacie na stronach urzędu.
I choć nie sposób się dziwić klientom oraz urzędnikom (Bankowy Fundusz Gwarancyjny nie pokryje straty samorządu w przypadku upadku banku), to właśnie taka panika bankowa (z ang. bank run) nakręca spiralę finansowych problemów. W jaki sposób?
Samospełniająca się przepowiednia
"Jeśli wystąpią trudności z wycofywaniem depozytów i informacja o tym fakcie rozprzestrzeni się na zasadzie plotki, to proces ten może szybko nabrać tempa, doprowadzając do realizacji swego rodzaju samospełniającej się przepowiedni" - opisuje problem Narodowy Bank Polski. I tłumaczy dalej: "Kiedy więcej ludzi chce wycofać swoje depozyty, prawdopodobieństwo niewypłacalności banku rośnie, przyczyniając się do dalszego wzrostu liczby ludzi decydujących się na wycofanie depozytów. Utrata płynności finansowej przez bank w rezultacie wspomnianego procesu może w szybkim czasie doprowadzić do faktycznej niewypłacalności i bankructwa".
O skali problemu doskonale wiedzieli zarządzający w ciechanowskim banku. I próbowali ratować sytuację kolejnymi komunikatami.
"W opinii Banku nie można utożsamiać zawiadomienia Komisji Nadzoru Finansowego o wszczęciu w stosunku do Banku postępowania administracyjnego w przedmiocie ustanowienia zarządu komisarycznego z zamiarem wprowadzenia takiego zarządu" - pisał zarząd 21 października i zapewniał, że płynność banku jest zachowana, a depozyty bezpieczne.
"Postępowanie administracyjne służy wyjaśnieniu sprawy z udziałem strony postępowania i nie zawsze kończy się decyzją o ustanowieniu zarządu komisarycznego" - podkreślał w komunikacie również Łukasz Dajnowicz z Komisji Nadzoru Finansowego.
- Działania prowadzone przez KNF w stosunku do banku mają na celu poprawienie jakości zarządzania w banku oraz zabezpieczenie interesów jego klientów - powiedział z kolei Marek Chrzanowski, nowy przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego. Pracę zaczął ledwie dwa tygodnie temu.
Taki komunikat wyświetla się wszystkim wchodzącym na stronę Banku Spółdzielczego w Ciechanowie. Firma skorzystała z depeszy Polskiej Agencji Prasowej
Instytucje zapewniały, że depozyty są chronione. W przypadku upadku banku - klienci mogą liczyć na zwrot do 100 tys. euro (czyli w tej chwili do 433 tys. zł) w ciągu siedmiu dni. Tak właśnie działa Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Na upadek jednego banku zrzucają się inne.
Dopiero to pomogło. Kolejki przed bankiem zniknęły - napisał na Twitterze dziennikarz RMF FM Krzysztof Berenda. Bank umożliwia również przywracanie zerwanych lokat. Klient, który jeszcze raz zaufa bankowi - dostanie nawet utracone przez wypłatę odsetki.
Oferta dla klientów, którzy postanowią wrócić do banku
Panika bankowa doprowadziła do upadku niejeden bank
Narodowy Bank Polski w materiałach o skutkach paniki bankowej przypomina historię z lat 30. XX wieku - wielkiego kryzysu finansowego w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Wtedy to w wyniku masowych wypłat pieniędzy i utraty płynności miało upaść prawie 9000 banków. Ale polscy klienci wcale nie muszą patrzeć daleko - w ubiegłym tygodniu KNF ogłosił zamknięcie spółdzielczego banku w Nadarzynie.
Powód? "Bank Spółdzielczy w Nadarzynie nie reguluje swoich zobowiązań wobec klientów w zakresie wypłaty środków" - tłumaczy KNF. A zaczęło się od informacji o niekorzystnej sytuacji Banku Spółdzielczego w Nadarzynie i zawiadomieniu do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez poprzedni zarząd.
W efekcie od kwietnia do października z banku wypłaconych zostało 100 mln zł (z 240 mln zł, które bank miał w bazie). Doprowadziło to "do trwałej i nie dającej się odwrócić utraty płynności płatniczej przez bank". Jednocześnie kupnem banku nie zainteresował się żaden inny podmiot. Bankowy Fundusz Gwarancyjny nie zdecydował się na przeprowadzenie przymusowej restrukturyzacji i w efekcie pozostała tylko jedna możliwość - zamknąć bank. Klienci w momencie likwidacji banku mieli na kontach 140 mln zł (średnio na każdy rachunek przypada po 17 tys. zł).
Jesień będzie źle kojarzyć się nie tylko klientom banku z Nadarzyna. W listopadzie ubiegłego roku o upadłości banku dowiedzieli się klienci Spółdzielczego Banku Rzemiosła i Rolnictwa w Wołominie. Powód? "Aktywa banku spółdzielczego nie wystarczają na zaspokojenie jego zobowiązań" - informował KNF. I w tym wypadku przeciwko władzom banku Komisja skierowała do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.
Bank w Wołominie był jednak kilka razy większy niż ten w Nadarzynie i Ciechanowie. Miał ponad 30 placówek na Mazowszu oraz 11 na Śląsku. Pod koniec działalności bank miał do oddania klientom 2 mld zł. I dokładnie tyle powędrowało na ich konta z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.
Prorocze słowa byłego wiceministra finansów? Podczas seminarium w SGH Konrad Raczkowski powiedział, że w 2016 r. upadnie kilka małych instytucji. - Kilka banków jest "toksycznych" i one upadną jeszcze w tym roku. To małe banki, od razu uspokajam, i nie będzie to zaburzało polskiego systemu finansowego. Jednak oznacza to, że nadzór nie spełnił swojej roli i mieliśmy wydarzenia, jakie mieliśmy - mówię tu o bankach, które już upadły i wypłatach z BFG - powiedział wówczas wiceminister finansów. I za te słowa stracił stanowisko. Choć jak widać - miał rację.
Bankowy Fundusz Gwarancyjny w praktyce
Od 1995 roku w Polsce istnieje Bankowy Fundusz Gwarancyjny, który zabezpiecza klientów przed utartą środków. Po fali bankructw banków i kas pożyczkowych z lat 90., rząd zdecydował się utworzyć specjalny fundusz. Wszystkie banki komercyjne i spółdzielcze mające polską licencję bankową muszą w nim uczestniczyć. Jeżeli któryś upadnie, pozostałe, dzięki odłożonym środkom, zwracają pieniądze klientom. Od 2013 roku gwarancje dotyczą również klientów SKOK-ów. Co ważne, gwarancje BFG nie obejmują instytucji parabankowych.
Objęte gwarancjami są zarówno depozyty złotowe, jak i walutowe, ale wypłaty i tak następują w złotych. Jeżeli klienci mieli depozyty w euro, to BFG skorzysta przy wyliczaniu odpowiedniej kwoty weźmie pod uwagę kurs NBP z dnia ogłoszenia zawieszenia działalności banku.
Na ile można liczyć? Bankowy fundusz gwarantuje zwrot do równowartości 100 tys. euro. W przypadku konta wspólnego małżonków, na każdego przypada taka sama kwota - po 100 tys. Na pieniądze mogą liczyć i klienci indywidualni, i firmy. Zabezpieczeniem objęte są depozyty bankowe na rachunkach zwykłych, oszczędnościowych, lokaty i odsetki.
Warto pamiętać, że nie wszystkie produkty bankowe objęte są gwarancjami. Jednostki funduszy inwestycyjnych, produkty ubezpieczeniowe czy polisolokaty nie są objęte zwrotem. W przypadku tych ostatnich po pieniądze można zwrócić się do Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego, ale w jego przypadku mowa tylko o 30 tys. euro.
Jak szybko można liczyć na pieniądze? W przypadku zawieszenia działalności jakiegoś banku BFG zaczyna pracę jeszcze tego samego dnia. Środki powinny zostać zwrócone w terminie 7 dni. BFG wybiera miejsce, w którym klienci będą mogli wypłacić pieniądze - najczęściej jest to placówka innego banku.
Klienci nie muszą się spieszyć. Na odebranie pieniędzy każdy ma aż 5 lat, dopiero później się przedawniają. Co z kwotą powyżej 100 tys. euro? Odzyskanie jej nie będzie łatwe, ale nie oznacza to, że niemożliwe. Te pieniądze można odzyskać w trybie postępowania upadłościowego. O miejscu i terminie zgłaszania się po pieniądze informuje zarządca upadłego banku.