Kredyt konsumencki to ten udzielany osobie fizycznej w kwocie nieprzekraczającej 255 550 zł. Informacja o tym, że bank udostępni pieniądze w kilka minut ("Kredyt na jedno kliknięcie!") i to bez szczegółowego sprawdzania zdolności kredytowej wnioskodawcy, a do tego pożyczy na bardzo atrakcyjnych warunkach ("pożyczasz 5 000, po roku spłacasz 5 200") może działać na wyobraźnię. Taka rola reklamy, ale w przypadku produktów finansowych pochopne decyzje mogą bardzo wiele kosztować.
Aby zapobiec sytuacjom, w których bank głosem popularnego aktora zachęca do zaciągnięcia zobowiązania ("Weź teraz na dowolny cel, lepszej oferty nie ma na rynku!"), ustawa o kredycie konsumenckim już kilka lat temu zobowiązała banki do rzetelnego informowania klientów o warunkach finansowych produktu.
I tak w reklamach bank musi podać:
- stopę oprocentowania kredytu wraz z wyodrębnieniem opłat uwzględnianych w całkowitym koszcie kredytu,
- całkowitą kwotę kredytu,
- rzeczywistą roczną stopę oprocentowania.
Do tego należy podać czas obowiązywania umowy, całkowitą kwotę, którą będzie musiał zapłacić konsument oraz wysokość, i wreszcie cenę towaru lub usługi oraz sumę wszystkich zaliczek w przypadku umowy o kredyt przewidującej odroczenie płatności.
Do już istniejącego szeregu obowiązków informacyjnych dochodzi jeszcze jeden.
Już nie aktorzy drugoplanowi
Jak dziś wyglądają reklamy kredytów? Słyszymy same superlatywy ("niska rata", "wydłużony okres spłaty"), a mniej "wygodne" dane są prezentowane szybko na końcu spotu. Teraz reklamodawca będzie musiał, jak czytamy w zmienionych przepisach, "w sposób co najmniej tak samo widoczny, czytelny i słyszalny" powiedzieć o różnych parametrach i kosztach kredytu.
To, co dziś było przez reklamodawców traktowane po macoszemu, teraz może awansować na widoczne miejsce w spotach. Mały druk, który przez lata charakteryzował reklamy usług bankowych, może naprawdę przejść wkrótce do historii – przynajmniej w odniesieniu do kredytu konsumenckiego.
Nowe obwarowania będą dotyczyły także reklam, w których nie ma wyliczeń liczbowych, czyli na przykład bilbordów, na których zaprezentowana jest uśmiechnięta rodzina i wielki napis: "Wreszcie możesz sobie pozwolić na wakacje marzeń". W takiej reklamie bank i tak będzie musiał przedstawić rzeczywistą roczną stopę oprocentowania, bazującą na reprezentatywnym przykładzie.
Reprezentatywnym, czyli jakim?
Zobacz też: Banki wolą sprzedać niespłacany kredyt
Uśrednione warunki w komunikacie
Oczywiście, inaczej będą wyglądały wyliczenia dla bezdzietnego singla, który zarabia trzy średnie krajowe, a inaczej dla średnio zarabiającej rodziny z dwójką dzieci. Te dla tego pierwszego bardziej działają na wyobraźnie odbiorców reklam, ale - bądźmy szczerzy - są niedostępne dla większości społeczeństwa.
Aby temu zapobiec, zamieszczane w materiałach reklamowych informacje, dotyczące stopy oprocentowania, muszą wynikać z reprezentatywnego przykładu, co pozwoli kredytobiorcom bardziej świadomie dokonać wyboru.
Reprezentatywny przykład to taki, który odnosi się do co najmniej dwóch trzecich umów kredytowych, które spodziewa się zawrzeć bank. Jeśli więc bank obiecuje w reklamie, że udzieli pożyczki na 3 proc. wszystkim wnioskującym, a po przeczytaniu ogólnych warunków okazuje się, że jest to obwarowane tysiącem wyłączeń, to taka reklama narusza postanowienia ustawy.