Nad projektem czuwa minister inwestycji i rozwoju Jerzy Kwieciński. W rozmowie z Polskim Radiem Rzeszów zapowiedział, że rząd przygotowuje "pakiet rozwiązań ułatwiających zatrudnianie Ukraińców i zakładanie firm przez Ukraińców w Polsce".
- Żeby migranci, którzy do nas przyjeżdżają, trafiali do takich miejsc, gdzie jest rzeczywiście na nich zapotrzebowanie - tak polityk wyraża się o założeniach projektu.
**Nie tylko Ukraińcy**
To, że rząd chce wprowadzić zmiany dotyczące obcokrajowców, potwierdza wiceszef resortu Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Stanisław Szwed. Przyznaje, że nad rozwiązaniami pracuje zespół pod przewodnictwem ministra Kwiecińskiego. Dodaje, że jego resort także przygotowuje pewne zmiany - m.in. przepisów w branżach budowlanej i transportowej. To tam jest największe zapotrzebowanie na pracowników.
Ma być opracowana lista zawodów, w których będzie uproszczona ścieżka zatrudnienia obcokrajowców. Stanisław Szwed zaznacza, że w tej chwili resort jest na etapie zmiany rozporządzenia i trwają konsultacje.
Zapytany o to, dlaczego mówi się tylko o obywatelach Ukrainy w kontekście zmian, minister wyjaśnia, że jest to skrót i uproszczenie, bo z tego kraju do Polski przyjeżdża najwięcej pracowników. Przepisy mają dotyczyć - jak mówi - "obywateli państw trzecich".
Ekonomistka dr Agnieszka Piekutowska w rozmowie z money.pl zaznacza, że mówi się o Ukraińcach, ponieważ ważne są kwestie nie tylko gospodarcze, ale też polityczne.
- Imigracja to rozwiązanie dla polskiej gospodarki. Ale imigracja to także ludzie, którzy mają swoją kulturę, swój język. Imigracja z Ukrainy kojarzy nam się jako względnie bezpieczna, bo nasi sąsiedzi są kulturowo do nas zbliżeni. Wydaje mi się, że te kwestie są ważne - tłumaczy ekonomistka.
**Spóźnione zmiany**
- Dzisiaj branża budowlana bez pracowników ze Wschodu miałaby gigantyczne problemy - przyznaje w rozmowie z nami przewodniczący rady nadzorczej firmy Unibep Jan Mikołuszko. Przyznaje, że jego spółka od kilkunastu lat posiłkuje się pracownikami z Białorusi, a od dwóch z Ukrainy. Przedsiębiorca uważa, że ułatwienia dla cudzoziemców trzeba było wprowadzić dużo wcześniej.
- Zmiany wprowadzane są "pięć po dwunastej". Trzeba zdefiniować, dla kogo mają być te ułatwienia. Dzisiaj już na Ukrainie jest niewielu dobrych pracowników, którzy by tu przyjechali pracować. Podobna sytuacja się robi na Białorusi. Firmy rozglądają się już za Dalekim Wschodem, na przykład Bangladeszem - wyjaśnia Mikołuszko.
**Ukraińcy mniej wydajni niż więźniowie**
Ukraińców zatrudnia także Henryk Osiejew, prezes firmy Malow - jednego z największych w Europie producentów metalowych mebli. Jego przedsiębiorstwo korzysta z dwóch źródeł podczas rekrutacji. Z bezpośrednich kontaktów i z pośredników.
- Kontakty osobiste są o wiele lepsze, bo dzięki nim przychodzą ludzie sprawdzeni, bardziej odpowiedzialni, nieprzypadkowi. Przez te firmy, które organizują pracowników, jest gorzej - tłumaczy biznesmen w rozmowie z money.pl.
Przedsiębiorca m.in. w tej kwestii liczy na pomoc rządu. Ma nadzieję, że dzięki nowym przepisom będzie można znaleźć dobrych pracowników. - Są firmy, w których pracownicy nie muszą mieć kwalifikacji, umiejętności i znać języka. U nas trzeba znać rysunek techniczny, obsługę maszyn i trzeba komunikować się z operatorami - wylicza Osiejew.
Podkreśla też, że pracownicy ze Wschodu nie są odpowiednio wydajni. - Jest to temat, który się u nas uaktywnił. I nie tylko u nas, bo rozmawiam z kolegami z innych firm. Wydajność tych pracowników nie jest nadzwyczajna. U mnie pracuje kilkunastu więźniów i to są lepsi pracownicy od pracowników z Ukrainy - przyznaje prezes firmy Malow.
Przedsiębiorca życzyłby sobie także uproszczenia formalności. Uważa, że dzięki zmniejszonej biurokracji, można byłoby zatrzymać cudzoziemców na dłużej i bardziej inwestować w dobrych pracowników.
W ocenie dr Agnieszki Piekutowskiej uproszczenie przepisów i sprowadzenie większej liczby pracowników zza granicy to dla pracodawców alternatywa dla podwyżek płac. Ekonomistka zwraca uwagę również na to, że gdyby w Polsce nie było braków pracowniczych, PKB byłoby większe. - Tego potencjalnego, utraconego PKB nikt jednak na co dzień nie liczy - podsumowuje dr Piekutowska.