Bezrobocie w Polsce jest na rekordowo niskim poziomie. Podobno nawet o Ukraińców do pracy zaczyna być trudno. Podobno, bo na nieformalnym "bazarku" w Piasecznie chętni do pracy na czarno jak stali, tak stoją. - Tylko stawki są trochę lepsze - mówią.
Gdzie jest "bazarek niewolników" - wie w Piasecznie każdy. - Prosto pan pójdzie, Dworcową, i tam taki stary zniszczony budynek jest. Dawna mleczarnia. Tam stoją. Polacy też, ale głównie Ukraińcy. Wie pan, bez papierów - mówi kobieta, którą spotykam zaraz po wyjściu z dworca PKP.
Na "bazarek" docieram kilkanaście minut po piątej. Długo nie muszę szukać, po przeciwnej stronie ulicy, przy przystanku, stoi 40 osób. Są podzieleni na cztery grupy. Pierwsze dwie, bliżej przystanku, to same kobiety. Dalej mężczyźni. Jest ich zdecydowanie więcej.
Podchodzę do pierwszej grupy kobiet, ale nie chcą ze mną rozmawiać. Patrzą podejrzliwie, po polsku albo nie mówią, albo udają. Pewnie dlatego, że jestem obcy, a do tego facet.
Idę dalej, tam, gdzie stoją mężczyźni. - Dla ciebie pracy nie ma? - pytają podejrzliwie. Ale za chwilę witają jak swojego, częstują papierosami, tłumaczą co i jak.
- Tutaj to zwykle tylko Ukraińcy, ale jak chcesz, to stój z nami, może ci się coś trafi - mówi Andriej. W Piasecznie jest już 11 lat. Cały czas na "bazarku".
Dlaczego stoją w grupach? Żeby klienci wiedzieli, do kogo podjechać. Ja stoję w grupie typowych robotników. Kawałek dalej, grupa młodszych chłopaków, szuka lżejszej pracy.
Są też dwie kobiece grupy. - Te tutaj, są do roboty - tłumaczy Andriej. - Tamte - pokazuje stojącą najdalej grupę kobiet. Znacznie młodszych i lepiej ubranych. - Tamte są do pracy - uśmiecha się znacząco.
15 zł za godzinę
Kilka minut po godz. 6 na "bazarek" podjeżdża samochód. Wysiadają dwie osoby i zagadują do stojących pod drzewem. Za chwilę otacza ich wianuszek kandydatów. Wszyscy mówią po ukraińsku, niewiele rozumiem.
Podchodzi do nich Dima, krzepki 50-latek. Za chwilę odchodzi, kręcąc głową. - Robota niestraszna, ale ten zapach... - wzdryga się.
- Chcą ludzi do sortowania worków z trawą - tłumaczy Andriej. - Tylko ta trawa parę tygodni w workach leży i kiśnie. Smród jest nie do wytrzymania, a jeszcze to trzeba na kompostownik wywalać. Płacą 15 zł. Ale ja za stary jestem na taki smród.
Chętni się znajdują, pięciu chłopaków wciska się do samochodu i odjeżdżają. Za chwilę podjeżdża kolejny. Pakuje się do niego pięciu robotników. Miejsca jest za mało, jeden wsiada do bagażnika.
Na ch... mi umowa?
Na "bazarek" w Piasecznie Ukraińcy przychodzą od lat. Mówią, że zawsze jakaś robota się znajdzie. Potrzeba ludzi do pracy w polu, magazynach, na budowach, sortowniach. Dla kobiet głównie w szwalniach i przy sprzątaniu. Przyjeżdżają tu po Ukraińców, bo Polacy chcą za dużo pieniędzy.
- Tu się od lat nic nie zmieniło - mówi Andriej. Ciągle przychodzą ludzie, ciągle ktoś szuka pracownika - opowiada. - No dobra, stawki się trochę zmieniły. Nikt już nie pracuje za 5 zł na godzinę, tylko za 15 czy 20.
Stoimy przez chwilę w milczeniu. Andriej zapala wymiętego Winstona. W tym czasie na bazarek podjeżdża kolejne auto. Bez słowa wsiada do niego trzech mężczyzn. Albo się znają, albo byli umówieni przez internet.
- Szukałem pracy w internecie, nawet kilka razy znalazłem. Ale to nie dla każdego - opowiada Andriej. - Trzeba mieć fach w ręku. Takich to teraz biorą i dużo płacą. Żadnego np. glazurnika to tu nie spotkasz, wszyscy mają jakieś fuchy. Dobry glazurnik to ze 60 zł z metra zarobi. A czasem nawet stówę, jak jest drobna mozaika. Ale mnie już za późno się uczyć. Muszę stać tutaj.
Pytam Andrieja, czy nie boi się policji, bo przecież prawie wszyscy przyjeżdżają na "bazarek" pracować na czarno. Jak się okazuje, większość jest w Polsce nielegalnie i na inną pracę szans nie ma.
- Na ch... mi umowa? - pyta. - Ja tak od lat za robotą jeżdżę, całą Europę zjeździłem. W Niemczech dobrze płacili, ale tam już nie wrócę - zaciąga się dymem. - Od razu poszedłbym siedzieć, już miałem wyrok za nielegalny pobyt.
Gdy rozmawiamy, na "bazarek" ciągle przychodzą nowi. Witają się, rozmawiają. Po ukraińsku. Dziwią się gdy słyszą, że jestem z Polski.
- A nie boicie się oszustów? Że wam nie zapłacą? - pytam
- A co to, nie ma kawałka cegły pod ręką? - mówi Andriej i zaciska pięści. - Tu jest pełno takich sk...ynów, co to chcą na robotę, ale bez pieniędzy. Ale my wiemy, jak sobie z takimi radzić! Jest robota, to ma być kasa!
Wszyscy wokół potakują. Dima dopowiada coś po ukraińsku. Rozumiem tylko wulgaryzmy.
Idź lepiej do swoich
Stoimy dwie godziny. Ludzi coraz więcej, ale od dawna nikt nie przyjechał po pracowników.
- Idź lepiej do swoich, do Polaków - radzi Andriej. - Też tu stoją, co prawda mniej, ale biorą lepsze pieniądze. Może ci się poszczęści. Jak nie, to zawsze możesz z nami.
Żegnam się i idę za starą mleczarnię. Faktycznie stoi tam kilku Polaków. W przeciwieństwie do Ukraińców, ci mówią dużo i chętnie. Opowiadają sobie anegdotki z "roboty".
- Raz nas wziął taki facet, nie chciał mówić co za robota, ale byliśmy głodni, to żeśmy wsiedli - mówi Zbyszek. - No i wywiózł nas 20 kilometrów, do siebie do domu. Postawił dwie flaszki i powiedział "pijemy!". No tośmy wypili. I tak cały dzień. Na koniec dał po 1000 zł i powiedział - żona z dziećmi na urlop wyjechała, a ja po prostu nie potrafię pić sam.
Ale taki, jak to nazywają, "strzał", często się nie trafia. Zazwyczaj stoją po kilka godzin i nikt nie przyjeżdża.
Opowiadają też o oszustach. Jest ich tu kilku. Za pierwszy dzień płacą, potem się wykręcają. - Taki jeden, jak tu podjeżdża i mnie widzi, to zaraz zawraca - mówi Piotrek. - Z pięć stów mi wisi.
Rozmawiamy przez chwilę. W pewnym momencie podjeżdża elegancki samochód. Wychodzi z niego mężczyzna po pięćdziesiątce. - Panowie, do pracy przy kablach potrzebuję. Do kopania, łatwy teren - mówi. Chłopaki patrzą po sobie. - 25 za godzinę - mówi Piotrek. Mężczyzna bez słowa odchodzi w kierunku Ukraińców. Za chwilę odjeżdża z trzema robotnikami.
- Mamy taką zasadę, że umawiamy się na stawki - tłumaczy Piotrek. Poniżej 18 zł za godzinę nie schodzimy. Za półdarmo nikt nie będzie robił. Ale sk...yn woli Ukraińców, bo taniej.
Pytam, czemu nie lubią Ukraińców. - To nie o to chodzi, że nie lubię - mówi Zbyszek. - Znam zaje...stych Ukraińców. Fachowców. Jedna taka potrafiła tynk kłaść na dwie ręce. I to jak równo! Ale wk...wia mnie to, że ja muszę tu żyć, płacić podatki, kupować w sklepach, a oni co dostają, to wywożą.
- I nam robotę zabierają, bo za grosze robią - wtrąca Piotrek. - A poczekaj, jak policja przyjedzie, papiery im sprawdzać. Zobaczysz, jak będą spie...lać. Żaden nie ma legalnych.
Chłopakom znudziło się stanie na słońcu. Idą do sklepu po piwo.
- Podobno bezrobocie zmalało - parska śmiechem chłopak w niebieskiej koszulce, który wcześniej się nie odzywał. - Ja już od tygodnia tak stoję i nic. Nawet na jeden dzień - mówi.
Pytam o umowy, legalną pracę, ale słyszę tylko ironiczny śmiech.
Za chwilę podjeżdża czarna skoda. - Umiecie panowie piłą robić? - pyta starszy mężczyzna, wysiadając z samochodu. - Piłą to każdy umie, tylko za ile? - pytają potencjalni drwale. Ja piłą nie umiem, więc siedzę cicho.
- 15 złotych - mówi klient. Chłopaki kręcą nosami, tylko Piotrek się targuje. Klient zgadza się na 19 złotych za godzinę. - Dobra, biorę. Do jutra muszę czynsz zapłacić - mówi, po czym wsiada do samochodu i odjeżdża.
Stoimy jeszcze godzinę, ale nikt więcej się nie pojawia. Strzału dziś nie będzie. Odchodząc, patrzę w kierunku setki Ukraińców, czekających na pracę. Widzę wśród nich Andrieja. Po niego też nikt nie przyjechał.
_ Imiona bohaterów zmienione. _
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl