- Są takie obszary, gdzie firmy wręcz wyrywają sobie pracowników - mówił we wrześniowym wywiadzie dla money.pl Kazimierz Sedlak, ekspert rynku pracy. Z opublikowanych niedawno danych GUS danych wynika, że bezrobocie we wrześniu spadło do 9,7 proc., czyli do najniższego poziomu od 2008 roku. To, co wygląda dobrze z punktu widzenia pracowników, dla pracodawców może jednak oznaczać dramatyczne problemy ze znalezieniem chętnych do pracy. Niektórzy twierdzą wręcz, że bezrobocie w Polsce to od dłuższego czasu fikcja.
- Posłuchajmy narzekań pracodawców, którzy nie radzą sobie, bo nie są w stanie zatrudnić pracowników - mówił we wspomnianym wywiadzie założyciel firmy Sedlak&Sedlak. Postanowiliśmy pójść za tą radą. Jaka jest prawda o bezrobociu w Polsce z punktu widzenia pracodawców? Oto, co nam powiedzieli.
Przypadek 1. Jarosław Miszczak, właściciel firmy budowlanej z Koła
Problemy ze znalezieniem robotników wykwalifikowanych z roku na rok pogarszają się, ale w tym roku to już jest dramat. Brakuje takich pracowników, a ci, którzy na tym rynku są, to większości ludzie z niskimi umiejętnościami lub w ogóle bez kwalifikacji, ale za to z wysokimi wymaganiami płacowymi.
Cały czas ogłaszam się: przyjmę robotników wykwalifikowanych, ale ci ludzie się nie zgłaszają. Jeszcze 5-10 lat temu po zamieszczeniu takiego ogłoszenia praktycznie nie odrywało się słuchawki telefonu od ucha, a teraz telefon milczy. Im wyższe wymagania stawiane kandydatom, tym mniej chętnych. Tylko w przypadku ofert pracy biurowej skrzynka mailowa zalewana jest wiadomościami z CV, zazwyczaj od osób młodych zaraz po studiach.
Podwykonawcom płacę od 24 do 30 zł brutto za godzinę, zatrudnionym na umowę o pracę jestem w stanie zapłacić 20 zł brutto. Wszyscy moi pracownicy są zatrudnieni na etacie, tylko w przypadku nadzorów zdarza się, że zatrudnię kogoś na umowę zlecenie.
Oznacza to jednak ogromne pozapłacowe koszty pracy, utrudniające konkurowanie na rynku, bo budownictwo jest mocno dotknięte szarą strefą. Wysokie obciążenia fiskalne w połączeniu z bardzo niskimi marżami w branży budowlanej powodują, że mikroprzedsiębiorstwom po prostu nie opłaca się pracować legalnie. Przy niedużych inwestycjach budowlanych stawki firm prowadzących legalną działalność w stosunku do szarej strefy potrafią być wyższe nawet o 30-40 proc.
W budownictwie, przy sporządzaniach wycen i kosztorysów bazuje się na normach, w których jest jasno określone, ile czasu wymaga wykonania danej pracy na budowie. Na przykład położenie metra kwadratowego płytek powinno trwać niecałe 2 godziny. Za taką pracę robotnika budowlanego jestem skłonny dobrze zapłacić, ale robotnik mało wykwalifikowany, a często wykazujący też niskie zaangażowanie w pracę, wykonuje to w 3, a nawet 4 godziny.
Całkowicie nieskuteczna jest działalność urzędów pracy w kwestii poszukiwania pracowników. Skupiają się one na ewidencji osób uprawnionych do korzystania z zasiłku, a nie rzeczywistych działaniach na rzecz poprawy sytuacji na rynku pracy. Próbowałem wielokrotnie zamieszczać ogłoszenia w powiatowym urzędzie pracy, ale to mija się z celem.
Większość osób przysyłanych przez urząd pracy w ogóle nie jest zainteresowana podjęciem pracy. Jedyna rzecz, która tych ludzi interesuje, to pieczątka, że nie spełniają kwalifikacji i się nie nadają. Część osób jest na zasiłku i to im odpowiada, kolejne pracują w szarej strefie i są tego zadowolone, a jeszcze inne pracują nielegalnie za granicą. Wszyscy oni chcą jednak korzystać z przywilejów socjalnych i dlatego potrzebują statusu bezrobotnego.
Szans na znalezienie wykwalifikowanego robotnika poprzez urząd pracy praktycznie nie ma. Jak się nawet zdarzy taka osoba, to ma tak wysokie oczekiwania płacowe, że żadna firma budowlana nie jest w stanie ich spełnić. Takie osoby najczęściej wybierają szarą strefę i biorą prywatne zlecenia.
Przychodzą do mnie czasem ludzie po liceum lub nawet po studiach i oni w większości kompletnie niczego nie potrafią, co zresztą od razu deklarują. Oczekują, że nauczą się pracując, ale przecież ja nie prowadzę szkoły, tylko firmę! Z konieczności, muszę od czasu do czasu przyjąć takiego pracownika bez kwalifikacji, ale przynajmniej z chęcią do pracy i on się u mnie przyucza. Chcąc nie chcąc, muszę zastępować szkołę zawodową. Problem jednak w tym, że gdy taki pracownik osiąga pewien poziom kwalifikacji, bardzo często decyduje się na emigrację.
Fatalne skutki przynoszą też dotacje na rozpoczęcie działalności gospodarczej na zasadzie "dostajesz 20 tys. zł i musisz przez 2 lata prowadzić działalność". Ludzie, którzy cokolwiek potrafią, biorą te pieniądze i znikają z oficjalnego rynku pracy, pracując w szarej strefie. Gdy mijają te dwa lata, albo wyjeżdżają za granicę, albo składają wniosek o kolejne 20 tys. zł.
Przypadek 2. Marzena Wróbel, dyrektor personalny Grupy Armatura
Mamy duży kłopot w fabryce w Nisku na Podkarpaciu z utrzymaniem pracowników fizycznych na płacy minimalnej. To nieprawda, że w regionie dotkniętym dużym bezrobociem, w specjalnej strefie ekonomicznej ludzie będą chętnie pracować. Przychodzą na chwilę, ale często po korzyści socjalne: ubranie robocze, ubezpieczenie. Takie osoby wkrótce zaczynają chorować albo porzucają pracę. Często rozstają się z nami w sposób nieuczciwy: nagle po prostu przestają przychodzić do pracy. Najwyżej słyszymy, że jadą za granicę, bo tam będzie im lepiej.
W wielu przypadkach niewiele się zmienia nawet wtedy, gdy próbujemy podwyższać pensje - od 100 do 300 zł. Nadal rotacja pracowników jest bardzo duża. Problemem nie jest samo pozyskiwanie ludzi, bo choćby przez urzędy pracy zgłasza się ich sporo, ale czasami sprawia to wrażenie, jakby przychodzili jedynie po to aby podbić kartkę dla urzędu pracy.
Kandydaci podczas rozmów rekrutacyjnych bardzo często opowiadają, że mają ciężką sytuację rodzinną. Na przykład dziecko, żonę na utrzymaniu, więc deklarują zaangażowanie i chęć podjęcia każdej pracy w oparciu o umowę o pracę. Gdy jednak już zostaną zatrudnieni, szybko z tej pracy rezygnują.
Dlaczego tak się dzieje? Prawdopodobnie wyjaśnienie jest następujące. Po pierwsze, Ludzie często pracują dorywczo, na czarno, a praca w firmie jest dodatkowym źródłem utrzymania, gwarantującym ubezpieczenie, ubranie robocze i tak dalej. Myślę, że jeśli potrzebują pieniędzy, to są w stanie łatwo sobie w szarej strefie zarobić. Drugim problemem jest brak fachowców - poznikały szkoły zawodowe, a poza tym ludzie stracili zainteresowanie zdobyciem szeregu zawodów. Potrzebujemy operatorów maszyn, szlifierzy, odlewników - takich fachowców było dawniej wielu, teraz o nich bardzo trudno.
Słabe efekty dały próby współpracy ze szkołami. Próbowaliśmy stworzyć klasę patronacką w technikum w Nisku, obiecywaliśmy gwarantowane zatrudnienie, a nawet zasponsorowanie studiów na AGH dla najlepszych absolwentów, ale zgłosiło się raptem kilka osób.
Nasze problemy nie dotyczą jednak tylko pracowników niższego szczebla. Na Podkarpaciu trudno jest także z pozyskaniem inżynierów - technologów, konstruktorów, automatyków. Mimo że w Rzeszowie jest politechnika, a w regionie wiele zakładów produkcyjnych, na rynku pracy nadal jest mało inżynierów o tych specjalizacjach.
"Problem polega na zbyt dużych oczekiwaniach przy zbyt małych umiejętnościach". Na drugiej stronie przeczytasz, jak pracodawcy oceniają osoby szukające u nich pracy
fot. Pixabay/domena publiczna
Przypadek 3 Barbara Jurkowska, właścicielka [agencji ubezpieczeniowej](https://msp.money.pl/wiadomosci/poradniki/artykul/agencja-ubezpieczeniowa-8211;-jak-otworzyc,24,0,2417944.html) z Radomia
Od 9 miesięcy szukam pracownika do pracy na etacie, bezskutecznie. W tym czasie miałam tylko troje kandydatów, ale żadna z tych osób nie podjęła pracy na dłużej. A prowadzę firmę w mieście słynącym z dużego bezrobocia, prawda? Oferuję pracę na etat za przyzwoite, moim zdaniem, pieniądze: płaca minimalna plus prowizje od wypracowanego obrotu. Niestety praktycznie nie ma żadnego zainteresowania. Zdecydowałam się na takie rozwiązanie, ponieważ jak zatrudniałam wcześniej pracownika na stałej, wyższej pensji, w ogóle nie był zmotywowany do pozyskiwania klientów, wręcz robił łaskę, gdy przychodził klient i trzeba było go obsłużyć.
Po tym, jak okazało się, że muszę się rozstać z pracownikiem, którego miałam od dwóch lat, poprosiłam go, by pracował do końca miesiąca. Niestety następnego dnia poszedł na zwolnienie i więcej go nie zobaczyłam. Dlatego musiałam jak najszybciej kogoś znaleźć na jego miejsce.
Pierwsza osoba po tygodniu zwodzenia mnie stwierdziła, że wyjeżdża do Anglii. Kolejną szansą na pracownika miała być bezrobotna z urzędu pracy, ale okazało się, że przyszła tylko po zaświadczenie, że "nie ma pracy”. Zaskoczyłam ją, mówiąc, że u mnie akurat praca jest. Porozmawiałam z nią i w końcu ta pani zdecydowała się rozpocząć staż finansowany przez urząd pracy.
Po tym, jak przez pierwsze dwa tygodnie praktycznie tylko pilnowała biura, zaproponowałam, że pojedziemy razem na kurs ubezpieczeń, żeby mogła zacząć obsługiwać klientów. Wtedy pani zaczęła się wykręcać, aż w końcu powiedziała, że się do tego "nie nadaje”. Następnego dnia zadzwoniła, że ma zwolnienie lekarskie. Na tym zwolnieniu przebywała... dwa miesiące. To duży problem - nie mam pracownika, a jednocześnie nie mogę starać się w urzędzie pracy o kolejnego. W końcu fikcyjnie zatrudniła się na tydzień w innej firmie, co oznaczało przerwanie stażu, a jednocześnie koniec naszej współpracy.
Gdy ponownie zgłosiłam się do urzędu pracy po stażystę, dostałam odmowę. Jak się okazało, powodem był fakt, że w międzyczasie zwolniłam innego pracownika. Prawda była jednak taka, że osoba ta oznajmiła mi, że wyjeżdża za granicę, a ja, nie chcąc jej robić problemów, podpisałam rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron. Dla urzędu pracy okazało się to jednak dyskwalifikujące.
Trzecią osobę udało mi się znaleźć poprzez własne kontakty, nie była to osoba zupełnie z ulicy. Był to młody mężczyzna, który właśnie wrócił na stałe z Warszawy do Radomia, swojego rodzinnego miasta. Przyjął moją propozycję, więc zgłosiłam go na na trzytygodniowy kurs ubezpieczeniowy. Ponieważ taki kurs opiera się głównie na e-learningu, pracownik zapytał, czy może pożyczyć mojego laptopa. Oczywiście pożyczyłam mu.
Dzień przed egzaminem zadzwoniono do mnie i ku mojemu zdumieniu powiedziano, że ten pan nie został dopuszczony do egzaminu. Okazało się, że w ogóle nie brał udział w szkoleniu. Zadzwoniłam do niego i zapytałam, co się stało. Odpowiedział, że miał inne sprawy, na których musiał się skoncentrować. Nawet odzyskanie mojego laptopa okazało się problemem - dostałam go z powrotem dopiero po miesiącu, nie obyło się bez interwencji policji.
Przypadek 4. Wojciech Warski, prezes Softex Data, członek władz Business Centre Club
Problem polega na zbyt dużych oczekiwaniach przy zbyt małych umiejętnościach. Do tego dochodzi praktycznie zerowa lojalność pracowników, którzy nie liczą się ani z własnymi zobowiązaniami wobec firmy, ani z jej potrzebami. Gdy otrzymują lepszą ofertę choćby o kilkaset złotych, są skłonni z dnia na dzień zmienić pracę i porzucić bieżące projekty bez troski o ich zakończenie. Gdy nie chce się ich wypuścić z dnia na dzień - porzucają pracę. Bo co im zrobię? "Czyste" świadectwo pracy jest nieistotne, bo inni przedsiębiorcy na to nie patrzą i tolerują takie postawy.
Oczekiwania pracowników nie są poparte żadną wiedzą ekonomiczną, nawet na poziomie 4 działań. Gdy na żądania płacowe sprzedawców - a więc teoretycznie umiejących liczyć - odpowiadam rozliczeniem ich osiągnięć, to patrzą na mnie jak na wariata.
Oni "muszą" zarobić swoją dychę, a że ich sprzedaż nie pokrywa nawet tych kosztów - to już zmartwienie przedsiębiorcy: niech zmieni branże, towar, ceny, ale niech nie czepia się ich wygodnego życia! Jeżeli nie zaoferuję im Eldorado, karty MultiSport i bezpłatnej opieki lekarskiej - nie mam ludzi.
Prawdziwych fachowców jest jak na lekarstwo, a ledwie przyuczony pracownik po kilku miesiącach uważa się za "fachurę z doświadczeniem" i rozpoczyna się cyrk płacowy. Trudno też jest ich zastąpić - zazwyczaj kandydaci do pracy nie umieją prawie nic.