Rządzący chwalą się spadającym bezrobociem i rekordową liczbą ofert pracy w pośredniakach. Jak się jednak okazuje te dane mogą być też zapowiedzią zbliżających się kłopotów dla całej gospodarki. - Wzrost kosztów pozyskania pracowników oznacza spadek rentowności i może ograniczyć inwestycje. Brak rąk do pracy będzie ogromnym hamulcem i w ciągu 5 lat może wyzerować wzrost naszego PKB - mówi Wojciech Warski szef konwentu BCC i prezes Softex Data.
Na rynku pracy tak dobrze już dawno nie było. Stopa bezrobocia w listopadzie wyniosła 8,2 proc. i była o 1,4 pkt. proc mniejsza niż w listopadzie 2015 r. Ostatni raz na tak niskim poziomie była w 1991 r. Co więcej kolejne rekordy padają też w polskich pośredniakach. Jak wyliczył mBank liczba ofert zatrudnienia, przypadająca na tysiąc bezrobotnych, jest najwyższa od szesnastu lat.
Pod koniec poprzedniego miesiąca w Polsce zarejestrowanych było 1,3 mln bezrobotnych, a w tym samym czasie pracodawcy poszukiwali blisko 110 tys. pracowników. Takie dane oczywiście skłaniać mogą do optymistycznego patrzenia w przyszłość.
Jednak podskakując z radości nie należy zapominać, że taka sytuacja na rynku pracy zwiększa presję na wzrost wynagrodzeń. - Wzrost kosztów pozyskania pracowników oznacza spadek rentowności i może ograniczać inwestycje. To zawsze skłania do działań zachowawczych i powstrzymywania się z rozwojem. Oczywiście nie musi to w ten sposób oddziaływać na wszystkie firmy. Jednak z całą pewnością nasz sektor MŚP, który napędza w dużej mierze naszą gospodarkę, odczytuje to jednak negatywnie - mówi Wojciech Warski.
Tymczasem już ostatnie dane GUS na temat inwestycji były bardzo niepokojące. W trzecim kwartale spadły o 7,7 proc. Był to największy spadek inwestycji w tym okresie roku od 2010 r. Co oczywiste przekłada się to bezpośrednio na słabszy wzrost PKB, który skurczył się w listopadzie do 2,5 proc. To z kolei najgorszy wynik od trzech lat. Dane były sporym zaskoczeniem dla ekonomistów, którzy spodziewali się wzrostu o 2,9 proc. Jeszcze większym dla rządu, który zakładał, że w tym roku PKB urośnie o 3,4 proc.
Niezdrowy spadek bezrobocia?
Oczywiście nie tylko sytuacja na rynku pracy może negatywnie wpływać na inwestycje. Ciągle dla naszego kraju kluczowym czynnikiem jest tu wykorzystanie środków unijnych. - Przez ostatni rok było z tym nie najlepiej i w 2017 r. ten czynnik może spowalniać inwestycje. Jeśli do tego dołożyć jeszcze problemy przedsiębiorców ze znalezieniem odpowiednio wykwalifikowanych pracowników, ten efekt spowolnienia gospodarki może być jeszcze mocniejszy - mówi Przemysław Kwiecień, główny ekonomista XTB.
W ocenie ekonomisty warto zwrócić uwagę na to, że spadające bezrobocie nie zawsze musi być efektem zdrowego rozwoju gospodarki. Jak przekonuje, obecnie brakuje dowodów na to, że szybko spadające bezrobocie jest pochodną wzrostu gospodarczego. Bardziej jest to efekt masowej emigracji i ciągle bardzo niskiego wskaźnika aktywności zawodowej.
- W gospodarce pracuje ogółem tylko 53 proc Polaków i nieco ponad 70 proc. naszych rodaków w wieku produkcyjnym. To zdecydowanie poniżej średniej europejskiej, gdzie ten współczynnik jest co najmniej o 10 pkt. proc. wyższy - dodaje Kwiecień.
Jeszcze bardziej zdecydowany w ocenie jest prezes Warski. - Do głowy by mi nie przyszło, że ostatnie spadki bezrobocia zawdzięczamy dynamicznemu rozwojowi. Oczywiście przez ostatnie lata rosnąca gospodarka wchłaniała coraz więcej ludzi do pracy, ale teraz wyraźnie hamujemy.
Dlatego również i szef konwentu Business Center Club ostatnie zmiany na rynku pracy bardziej kojarzy z emigracją i niską aktywnością zawodową. Jak zauważa niestety w wielu branżach oznacza to poważne problemy, bo bardzo często Polskę opuszczają ludzie bardzo dobrze wykształceni i przygotowani do wykonywania zawodu.
Sytuację ratują Ukraińcy
Rzeczywiście nie chodzi już tylko o problemy ze znalezieniem słabo wykwalifikowanych pracowników, oczym pisaliśmy już w money.pl. Brakuje też ludzi w branży nowoczesnych technologii, w transporcie, medycynie, hotelarstwie czy gastronomii. Co jeszcze bardziej może zaskakiwać, kłopoty są też ze znalezieniem kierowników i dyrektorów.
Sytuację ratują pracownicy z Ukrainy, którzy mogą być jedyną odpowiedzią na ten problem na Dolnym Śląsku. Tam właśnie usytuowane są kolejne nowe hity inwestycyjne Mercedesa i Toyoty. Dzieję się tak mimo tego, że już dziś trudno o chętnych do pracy. Jak więc pogodzić napływ globalnych firm i inwestycyjną ostrożność rodzimych przedsiębiorców?
- Pamiętajmy o tym, że w przypadku tych fabryk są to efekty decyzji, które były wypracowywane nawet przed dwoma laty. Wcale nie jestem pewien czy dalej zagraniczne inwestycje będą się pojawiać. Brak rąk do pracy będzie ogromnym hamulcem i w ciągu 5 lat może wyzerować wzrost naszego PKB - alarmuje Wojciech Warski.
Problemem, z którym nie mogą się uporać kolejne rządy w Polsce, jest też nie dopasowywanie oczekiwań pracodawców z tym, co mogą zaoferować szukający pracy. - Polacy często pozostają na bezrobociu dlatego, że ich umiejętności, przygotowanie i wykształcenie nie odpowiada zapotrzebowaniu firm - mówi Jacek Męcina, doradca zarządu Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan.
Nic tu nie zmieniają kolejne programy mające wzmocnić współpracę między biznesem, a systemem edukacji w Polsce zarówno na poziomie zawodowym czy wyższych uczelni. Dlatego już wkrótce przedsiębiorcy będą musieli pogodzić się z koniecznością zatrudniania niedostatecznie przygotowanych pracowników.
- Firmy będą musiały postawić na przyuczanie do wykonywania zawodu. Napływ pracowników ze wschodu może okazać się niewystarczający. Szkolenie z kolei oznaczać będzie dla firm wzrost kosztów prowadzenia działalności - dodaje Męcina.
To podobnie jak w przypadku presji na wzrost wynagrodzeń, może zniechęcać przedsiębiorców do odważniejszego inwestowania i dalej wyhamowywać gospodarkę. Jak przekonuje prezes Softex Data, wspomniana presja płacowa wywołana jest nie tylko przez spadek bezrobocia, ale też "propagandę godnej płacy". - Oczekiwania oderwane są od rzeczywistości, tymczasem kondycja firm pogarsza się. Do tego należy dodać efekt programu 500+ ze znikającymi z rynku pracy kobietami i kłopoty gotowe - mówi Warski.
Rezygnacja z zatrudnienia przez kobiety pobierające to świadczenie znalazła ostatnio potwierdzenie a oficjalnych statystykach. Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna" w Badaniu Aktywności Ekonomicznej Ludności autorstwa GUS, od marca do września liczba biernych zawodowo zwiększyła się o 150 tys. Osoby te podały jako powód niepodejmowania pracy "obowiązki rodzinne związane z prowadzeniem domu".
Równocześnie wzrosła liczba niepracujących zawodowo w wieku 25-44 lata, grupą w której spadła aktywność zawodowa są kobiety. Co więcej, zmiany te zachodzą w czasie dość dynamicznego spadku bezrobocia. Zdaniem ekspertów z Instytutu Badań Strukturalnych nie ma tu mowy o przypadku i te porzucenia pracy są efektem ubocznym programu 500+.
Wzrost wynagrodzeń to nie wszystko
Również i z tego powodu w ocenie Jacka Męciny przed firmami, które będą musiały zmierzyć się z problemem braku rąk do pracy poważne wyzwanie. - By zatrzymać pracownika nie wystarczy już zwiększać wynagrodzenia. Potrzebne są też działania zachęcające do pracy rodziców i bezrobotnych powyżej 50 roku życia.
W ocenie eksperta pracodawcy nie umiejący zaproponować podobnych rozwiązań i nie dbający też o dobrą atmosferę w pracy, będą mieli nieustające problemy z wakatami. Na rynku pracownika to oni mogą przebierać w ofertach. Przed zbytnią przesadą w zmienianiu kolejnych pracodawców przestrzega jednak prezes spółki informatycznej Softex Data.
- Przez tak niskie bezrobocie spada przywiązanie pracownika do firmy. W nienaturalny sposób zwiększa się jego mobilność w poszukiwaniu wyższej pensji. Jeżeli jednak taki skoczek będzie to robił zbyt często, to w końcu pracodawcy, nie będą go już chcieli zatrudniać - mówi Warski.
W jego ocenie praca w jednej firmie, co najmniej przez 3 lata jest naturalna. Jednak zmienianie jej częściej może się źle skończyć. - Mam dużo aplikacji ludzi, którzy zmienili pracę 3 razy w ciągu ostatnich 3 lat. Taki kandydat spada u mnie na ostatnie miejsce w rankingu - wyjaśnia.