242 tys. zł - takich pieniędzy żąda dziewięciu byłych pracowników Biedronki. Chcą zadośćuczynienia za pracę w złych warunkach. Mowa m.in. o rozładowywaniu ciężarówek czy przewożeniu towarów na ręcznych wózkach widłowych. Często zajmowali się tym sami kasjerzy, często robili to po godzinach pracy.
Kwoty oscylują od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Za każdy miesiąc pracy chcą 300 zł, rocznie 3,6 tys. zł. Wszystko zależy od długości pracy w sieci, zajmowanego stanowiska. W sumie grubo ponad 240 tys. zł. A to tylko roszczenie garstki byłych pracowników. Chodzi o zadośćuczynienie za złe warunki pracy. I groźbę, że niedostosowanie się do obowiązujących w firmie zasad skończy się wyrzuceniem z pracy.
Sprawy dotyczą osób pracujących w Biedronce na początku rozwoju firmy w Polsce. Niektórzy zatrudnieni byli w 1997 roku, niektórzy trochę później. Pozew nie jest jednak zamknięty, wciąż mogą się do niego przyłączać inni. Także ci, którzy przestali pracować w sieci niedawno. Oni też mają szansę.
O powrocie do walki byłych pracowników z Biedronką napisał "Dziennik Gazeta Prawna". Kancelaria mecenasa Lecha Obary, który prowadzi sprawę liczy, że w najbliższych dniach sprawą zainteresują się kolejne osoby. Obara to prawnik, który zasłynął walką z komornikami. Walczył m.in. o ciągnik rolnika spod Mławy. Jemu komornik zabrał traktor, choć długi miał sąsiad.
- Pozew stworzyliśmy w imieniu 9 byłych pracowników jakiś czas temu. Przez kilka lat nie mieli pewności, czy chcą go składać. Teraz są już tego pewni. W tej chwili Stowarzyszenie Stop Wyzyskowi - Biedronka informowało nas, że kolejni byli pracownicy sieci chcieliby się przyłączyć do sprawy. Wciąż jest na to czas, dokumenty są przygotowane i na bieżąco uzupełniane - wyjaśnia money.pl mecenas Lech Obara.
Sądowe batalie Biedronki zaczęła się od procesu, który sieci wytoczyła Bożena Łopacka. To sprawa sprzed prawie 15 lat. Była kierowniczka sklepu w Elblągu jako jedna z pierwszych chciała od Jeronimo Martins zapłaty za nadgodziny. Według jej wyliczeń sieć zaoszczędziła 125 mln zł na niepłaceniu wszystkim pracownikom za pracę ponad 8 godzin.
Wtedy sprawą zainteresował się nawet Zbigniew Ziobro, ówczesny minister sprawiedliwości. W mediach często wspominał, że sytuacja pracowników przypominała niewolniczą. - Polska nie może być traktowana, jak kraj trzeciego świata - podkreślał minister. I zapowiadał przyspieszenie spraw. W gazetach pojawiały się materiały pt. "Ziobro nie odpuści Biedronce".
W sumie w ogólnopolskim śledztwie dotyczącym Biedronki zarzuty usłyszało ponad 300 osób. Część spraw skończyła się wyrokami, część warunkowym umorzeniem. Prokuratura w sprawach nie dochodziła jednak pieniędzy dla pracowników. O należne wypłaty walczyć muszą sami.
Walka pracowników z siecią dotarła nawet do Sądu Najwyższego, który w 2009 roku uznał, że sieć faktycznie nie płaciła za nadgodziny. Potwierdzały to zresztą kontrole Państwowej Inspekcji Pracy, których wyniki przytaczał SN. W połowie skontrolowanych placówek były nieprawidłowości przy ewidencji czasu pracy. Przez to pracownicy nie dostawali odpowiedniej wypłaty.
Przez lata dominowało przekonanie, że zobowiązania się przeterminowały. Pracownicy indywidualnie pozywający byłego pracodawcę wygrywali jednak sprawy i odzyskiwali pieniądze. Kancelaria Lecha Obary na dowód, że dług się nie przeterminował ma wyrok Sądu Najwyższego z 2015 roku w innej sprawie dotyczącej świadczeń sprzed aż 19 lat.
Mówi on, że "jeżeli szkoda wynika ze zbrodni lub występku, roszczenie o naprawienie szkody ulega przedawnieniu z upływem lat dwudziestu od dnia popełnienia przestępstwa bez względu na to, kiedy poszkodowany dowiedział się o szkodzie i o osobie obowiązanej do jej naprawienia". W skrócie: skoro w Biedronce dochodziło do łamania praw pracowników i potwierdziły to sądy, to jest jeszcze czas na zadośćuczynienia.
- Sytuacja, gdy przedawniają się miliony złotych niezapłaconych pensji jest co najmniej niemoralna - uważa mec. Obara. I dlatego uważa, że do sprawy po prostu trzeba wrócić. - Pracownicy bali się, że wyrzucą pieniądze w błoto. My pracujemy dla nich za darmo, ale wpis sądowy wciąż muszą opłacić. W razie przegranej pieniądze po prostu by przepadły, a na dodatek do tego doszłyby koszty postępowania sądowego. Po nowym orzecznictwie ludzie zmienili zdanie. Teraz są pewni - wyjaśnia.
O jakie w sumie pieniądze może chodzić? Jakiś czas temu Stowarzyszenie Stop Wyzyskowi "Biedronka" liczyła, że kwota jaka należy się pracownikom to wraz z odsetkami nawet 250-300 mln zł.
Jak reaguje Biedronka? Właściciel sieci odpowiedział na pytania "Dziennika Gazety Prawnej". Jeronimo Martins odpowiada, że zarzuty są bezpodstawne. Do tego sieć dodaje, że zastosowała się do wszystkich wyroków w sprawach o nadgodziny. Firma podkreśla również, że "przykłada ogromną wagę do tego, aby warunki pracy były zgodne z obowiązującymi przepisami prawa".