Cudzoziemcy pracujący do niedawna na budowie czy w fabrykach, dziś są praktycznie w każdej branży. Wykładają towar w Biedronce, podają nam w restauracji, odwożą taksówką nocą z imprezy. Wybuch zarobkowej migracji sprawił, że narastają problemy komunikacyjne. A państwu niespecjalnie zależy na integracji kogoś, kto zarabia góra dwa tysiące złotych na rękę.
Mało kto zwracał uwagę dotąd na migrantów zarobkowych w naszym kraju, bo rzadko kiedy pracowali w usługach. Na przestrzeni ostatnich lat i tu doszło do rewolucji kadrowej. Polaków coraz częściej zastępują Ukraińcy, Białorusini czy Pakistańczycy. Tak jest z usługą UberEats, w ramach której można zamówić jedzenie z dostawą do domu.
- Nie znają ani Warszawy, ani polskiego. Po angielsku też ciężko się z nimi dogadać. A później są tylko same kłopoty, bo klienci dzwonią do nas z pretensjami, że jedzenie przyjechało za późno, bo dostawca się zgubił. Kto jest winien zdaniem klienta? Oczywiście my, a nie UberEats - opowiada menadżer restauracji na warszawskim Mokotowie. Ostatecznie lokal rezygnuje z usług amerykańskiego koncernu.
Uber w odpowiedzi na te zarzuty stwierdza, że każdy ze współpracujących z firmą kierowców czy kurierów przechodzi testy językowe. Firma powołuje się też na uwagi zgłaszane przez klientów - problemy językowe dotyczyć mają zaledwie ok. 4,5 proc. wszystkich reklamacji. A te zgłaszane są mniej więcej raz na sto przejazdów. Uber dodaje jednak, że na wszelki wypadek oferuje szkolenia językowe swoim współpracownikom.
Maratończycy czekają, policja szuka tłumacza
_ _
Poznań, niedziela 15 września. O godzinie 9 na trasę drugiego co do wielkości maratonu w kraju ma ruszyć kilka tysięcy biegaczy. Impreza opóźnia się o blisko godzinę przez błędy w oznakowaniu trasy i problemy organizacyjne. Policja zrzuca winę na organizatorów - część ochroniarzy, którzy zostali wynajęci do zabezpieczania imprezy, nie potrafiła w ogóle rozmawiać po polsku.
- Ukrainiec był tylko jeden, no może dwóch. I obaj byli oddelegowani do pełnienia funkcji niewymagających żadnych uprawnień czy zezwoleń - przekonuje Maciej Brzeski z agencji ochrony Victory.
- Dotarły do nas sygnały, o co najmniej czterech takich przypadkach, gdy policjanci nie potrafili się porozumieć z ochroniarzami - odpowiada mł. insp. Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji. Na forach internetowych można wyczytać, że większość odpowiedzialnych za ochronę miała wschodni akcent.
* Zobacz także: Ukraińskie samochody rejestrowane w Polsce. O co tu chodzi? *
Ostatnio głośno było też o Biedronce na Pomorzu, w której nikt z obsługi nie umiał mówić po polsku. Sieć dyskontów tę informację dementowała - twierdziła, że zawsze na kasie siedzi ktoś, kto biegle zna język.
- Byłam ostatnio w 4-gwiazdkowym hotelu we Wrocławiu. Prosiłam sprzątaczkę o żelazko, ale nie miała pojęcia, o czym mówię – opisuje pani Weronika. Podobnych wpisów w internecie można znaleźć mnóstwo.
Miliony cudzoziemców, którzy przyjechali tutaj tylko na chwilkę
Według oficjalnych danych w Polsce pracuje ok. 1,5 mln Ukraińców. Szacuje się, że do końca roku będzie to w sumie 2 miliony przybyszów zza naszej wschodniej granicy. To dane oficjalne, bo część osób twierdzi, że ich liczba może być jeszcze większa. Do naszego kraju coraz częściej przyjeżdżają też ekonomiczni imigranci z Bangladeszu, Pakistanu, Wietnamu czy krajów afrykańskich.
- Mamy jedną panią, która mówi całkiem nieźle po polsku. Jak trzeba to wołamy ją, żeby przetłumaczyła. Na wszelki wypadek w magazynie mamy też informacje po rosyjsku - mówi nam przedstawiciel jednego z centrów dystrybucyjnych, w którym około połowy pracowników nie ma polskiego obywatelstwa.
Zdaniem ekspertów, ściągają do nas Ukraińcy już nie tylko z zachodnich regionów tego kraju, gdzie każdy ma jakiegoś polskojęzycznego sąsiada, ale także z Donbasu, gdzie dominuje rosyjski. Problemy językowe stają się coraz bardziej uciążliwe, bo nikt nie dba o naukę polskiego.
Sieć Play swego czasu w polskich mediach reklamowała w języku ukraińskim ofertę umożliwiającą tanie dzwonienie do Lwowa czy Kijowa. Wiele sklepów czy fabryk ogłoszenia o pracę drukuje już w tym języku. Robi tak m.in. McDonald's.
- Większość Ukraińców przyjeżdża do Polski na podstawie oświadczenia o pracę. Te obowiązują przez 6-miesięcy, po czym taki pracownik musi na pół roku wrócić do siebie do kraju. Taki system sprawia, że mało który pracodawca będzie tracił czas i środki na szkolenie pracownika z języka polskiego - mówi wprost Andrzej Kubisiak, ekspert rynku pracy w Work Service.
Także Monika Szulecka z Ośrodka Badań nad Migracjami działającego przy Uniwersytecie Warszawskim zauważa, że pracodawcom nie zależy na nauce języka. W rozmowie z money.pl stwierdza, że w Polsce mamy do czynienia z migracją czasową. Jej zdaniem są to przypadki przyjazdu do pracy tylko na chwilę , właśnie na ok. pół roku.
Ekspertka dodaje, że dlatego cudzoziemcy najczęściej są zostawieni sami sobie, a pracodawcy nie specjalnie się nimi interesują, nie inwestują w nich, nie uczą języka.
Szulecka opisuje, że zdarza się sprowadzanie brygady Ukraińców liczącej kilka, czasem kilkanaście osób, które pracują w jednej fabryce. Zazwyczaj tylko brygadzista w takiej ekipie mówi po polsku i jest punktem kontaktowym dla reszty.
Na początku roku mówiło się o zmianach pozwalających na pracę nawet przez dwa lata. Rząd sugerował, że warto wprowadzić coś na kształt zielonej karty. Do dziś konkretów jednak nie ma.
Monika Szulecka stwierdza, że jak dotąd brak w naszym kraju zwartej polityki, która ściślej integrowałaby Ukraińców. Zwraca uwagę, że zrewidowana polityka migracyjna jest dopiero opracowywana, a jej zarysy pojawiły się w Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Szczegółów nadal brak. Według Szuleckiej na dziś wiadomo jedynie, że Polsce zależy na migracji zarobkowej, ale jednocześnie chcemy pilnować kwestii bezpieczeństwa.
Podobnego zdania jest Kubisiak. Ten stwierdza wręcz, że to, co się wydarzyło na przestrzeni ostatnich trzech lat, czyli napływ 2-3 milionów migrantów zarobkowych do Polski, to absolutny przypadek, na który nikt nie był przygotowany.
- Stąd właśnie mamy problem z oświadczeniami o pracę. Te dokumenty nie miały służyć do pomocy w zatrudnieniu nawet dwóch milionów osób w naszym kraju - przyznaje.
Od niedawna Ukraińcy mogą wyjeżdżać już bez wiz do wszystkich krajów unijnych. Praca w Niemczech, Holandii czy Danii jest dla nich więc w dużo większym stopniu dostępna. Może gdyby naszemu państwu na Ukraińcach rzeczywiście zależało, to nauczyłoby ich języka polskiego i w ten sposób przywiązało do naszego kraju? Gdyby znali język polski, także byliby mniej skłonni do wyjazdu dalej na zachód, w poszukiwaniu lepszych pieniędzy.