Co ma wspólnego polski bank i jedna z większych giełd bitcoina na świecie? Internetowe śledztwo wskazało, że giełda wymiany kryptowalut Bitfinex miała stworzyć rachunek walutowy w Banku Spółdzielczym w Skierniewicach. Korzystać ma z pośrednictwa nikomu nieznanej spółki, powiązanej personalnie z Panamą. I przez te konta przechodzą wpłaty w euro. A wokół Bitfinex narasta coraz więcej wątpliwości.
Bitfinex to giełda wymiany kryptowalut o złej reputacji. Już raz została ukarana przez organy regulacyjne w Stanach Zjednoczonych i odcięta przez amerykańskie banki. Miała się z nimi sądzić, ale zrezygnowała. W czasie kilku lat działalności straciła też miliony dolarów klientów przez dwa duże ataki hakerskie.
Krytycy firmy już twierdzą, że pieniądze, o których Bitfinex chętnie opowiada, po prostu nie istnieją. Dowodów na to nie ma. Wszystko to nie przeszkadza Bitfineksowi w rozwoju - to dziś jedna z większych giełd kryptowalut na świecie.
Teraz obsługę bankową firmie zapewnia... Bank Spółdzielczy w Skierniewicach. Tak wykazało internetowe śledztwo. Szczegóły można znaleźć tutaj.
Kilka dni temu Bitfinex uruchomił możliwość składania depozytu w euro (od pewnego czasu nie przyjmuje dolarów). Internauci zauważyli, że pieniądze przesyła się oficjalnie na konto firmy Crypto sp. z.o.o z Polski. Stamtąd mają wędrować do portfela Bitfinex. Prezesem Crypto według danych KRS jest Ivan Manuel Molina Lee. Nazwisko to pojawia się m.in. w papierach Panama Papers. Na to nazwisko zarejestrowane jest kilka firm w rajach podatkowych.
Co ciekawe giełda MT Gox, która upadła w 2014 roku też przez chwilę miała konta w polskim banku. Firma upadła, a prezesa aresztowano. Pisał o tym jeden z użytkowników serwisu Reddit. Sam wpłacał na konto polskiego banku.
Rosną kontrowersje wokół Bitfinex
Przy okazji warto Bitfinex poświęcić więcej czasu. Od kilku dni wokół firmy pojawiło się sporo wątpliwości. Największa? Podejrzenie, że działalność Bitfinex jest tylko bańką spekulacyjną i pompowaniem wartości kryptowaluty.
Obawy o to, czy wirtualna giełda walut przeżyje nie powinny dziwić. Pierwsza i największa giełda bitcoin, czyli Mt.Gox, załamała się w 2014 roku. Stało się to chwilę po tym, jak straciła 500 mln dolarów przez atak hakerski. W tym roku z kolei inna giełda o nazwie BTC-E została zamknięta przez oskarżenia o pomoc w przelewach pieniędzy z czarnych rynków i ataków cyberprzestępców. Największe giełdy w USA i Japonii od pewnego czasu są pod okiem regulatorów.
Ale na rynku jest sporo firm, które pod żadne regulacje nie podchodzą. I tak ma być właśnie w przypadku Bitfinex. Podobną ścieżkę wybrały inne firmy, które jako siedziby wskazały Koreę Południową. Tam urzędnicy działają w materii kryptowalut po prostu powoli.
Bitfinex w ostatnich dniach prześwietlił dziennik "The New York Times". Dziennikarze postanowili przypomnieć, kto odpowiada za Bitfinex. Główną twarzą projektu jest Phil Potter, czyli "specjalista ds. strategii".
Potter przez lata pracował dla Morgan Stanley w Nowym Jorku, ale... został zwolniony. I to po wywiadzie właśnie dla "The New York Times". W gazecie przechwalał się o swoim bogatym życiem, agresywną taktyką na zarabianie i złotym zegarkiem za tysiące dolarów.
Szefem całego przedsięwzięcia jest jednak Jan Ludovicus Van der Velde, holenderskojęzyczny człowiek mieszkający w Hong Kongu. Do tego zespół uzupełnia Giancarlo Devasini, który mieszka na Riwierze Francuskiej. A przynajmniej takie informacje wpisane są w dokumenty firmowe.
To jednak nie koniec wątpliwości. Jak wynika z dokumentów "Paradise Papers" szefowie Bitfinex są też zaangażowani w firmę Tether, która stworzyła kryptowalutę o tej samej nazwie. Osoby łączy kancelaria prawna Appleby. To ona pomagała panu Potterowi i panu Devasini w stworzeniu Tether na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych.
Podejrzenia o piramidę finansową
Od kilku miesięcy w sieci trwa prawdziwa batalia pomiędzy twórcami Tether a... jednym człowiekiem. Użytkownik ukrywający się pod pseudonimem Bitfinex'ed opublikował serię artykułów o Tether. Uważa, że "firma jest stworzona z powietrza, a następnie używana jest do kupowania bitcoinów i podbijania ceny".
I Tether, i Bitfinex tłumaczą, że kryptowaluta ma pokrycie w dolarach. Z założenia ma pomagać w przenoszeniu środków z różnych krajów bez udziału banków. Dodatkowo stała się bardzo popularnym środkiem wymiany na bitcoina.
We wrześniu firmy pokazywały dokument, który miał te wersję potwierdzać. Problem jednak w tym, że przyrost liczby Tether w ostatnich miesiącach był ogromny. Firma z kolei nie ujawniała numerów kont bankowych, na których trzyma wspomniane dolary. Dla niektórych użytkowników wydaje się to podejrzane.
Dla "The New York Times" wypowiadał się Lewis Cohen, prawnik z kancelarii Hogan Lovells. Doradzał przy wielu projektach dotyczących cyfrowych walut. Jego zdaniem dokument nie dowodzi ostatecznie, że za kryptowalutą stoją jakiekolwiek pieniądze. Zwrócił on uwagę, że firmy mogą za to naruszać przepisy w USA i Europie, bo Tether swoim działaniem przypomina fundusz inwestycyjny. A tego bez spełnienia wymogów prawnych tworzyć nie można.
Co warto podkreślić - to jedynie domysły. W tej sprawie konkretnych informacji praktycznie brak. Pewne jest za to, że wokół firmy jest coraz więcej kontrowersji. Tymczasem ani w mediach społecznościowych, ani na swoich stronach nie odnosi się ona do narastających niejasności.