Demokracja, jak każdy nie do końca kontrolowany proces, czasem działa zupełnie odwrotnie niżby sobie życzyli tego ci, którym się wydaje, iż w pełni panują nad tym procesem. Lud Francji nie chciał zrozumieć ponadczasowej „konieczności dziejowej” i eurokonstytucję odrzucił w stosunku 56 do 44. Wśród socjalistów pozostał tylko smutek i żal, bo odrzucenie nie dokonało się głosami ludzi antyintegracyjnej prawicy, ale zrobili to wyborcy o jawnie i skrajnie lewicowych poglądach – komuniści i trockiści.
Eurosocjaliści odebrali kolejną lekcję pokory. Okazało się że wszelkie lewicowe ustroje zawsze będą stanowiły śmiertelną konkurencję dla siebie nawzajem. Zawsze znajdą się niezadowoleni liderzy, dla których dotychczasowy program jest nie dość radykalny, nie dość socjalny, nie dość opiekuńczy, czy nie dość rewolucyjny.
Za kilka dni, z okazji Dnia Dziecka, podobny krok uczynią Holendrzy, tym razem głosami zwolenników socliberalizmu. Dla nich eurokonstytucja okaże się zbyt konserwatywna obyczajowo, narzucająca jakieś normy moralne, nie dopuszczająca tak „oczywistych” praw człowieka jak eutanazja. A przecież w kolejce do odrzucenia czekają kraje, których obywatele posiadają poglądy „na prawo” od eurokonstytucji. Mam na myśli Wielką Brytanię, Czechy, a być może i Polskę, pod warunkiem, że referendum odbędzie się po wyborach do Sejmu i Pałacu.
Wyniki ratyfikacji eurokonstytucji wskazują na dwa dość zaskakujące wnioski. Oba są jak najbardziej nie po myśli dla europejskich socjalistów.
Pierwszy wniosek mówi o zależności wyniku ratyfikacji od sposobu jej przeprowadzenia. Tam, gdzie ratyfikacji dokonuje się pośrednio poprzez parlamenty, nigdy nie zdarza się, aby dokument został odrzucony. Natomiast tam, gdzie kraj zdecyduje się na referendum istnieje groźba, iż nawet społeczeństwo o na wskroś lewicowych poglądach, może traktat odrzucić. Założę się o każde pieniądze, że parlament Francji ratyfikowałby eurokonstytucję. Natomiast gdyby w Niemczech odbyło się referendum, to zapewne powtórzyłby się wynik francuski.
Wyciągam z tego wniosku następującą refleksję. Demokracja pośrednia jest znacznie bardziej sterowalna z urzędniczego fotela. Natomiast łaska woli ludu na pstrym koniu jeździ. Społeczeństwo odbiera i wykorzystuje każde referendum i każde wybory, jako sposób wyrażenia sprzeciwu lub poparcia wobec władzy. Jeśli władzę kocha, to będzie głosowało tak jak władza chce, jeśli władzy nie kocha, to na złość władzuni poprze nawet samego diabła. Każda opozycja powinna więc próbować promować podejmowanie wszelkich decyzji za pomocą referendum.
Drugi wniosek na temat referendum mówi o bardzo wyraźnym podziale Europy, zwłaszcza pod względem odbioru norm obyczajowych, mniej gospodarczych. To, co dla Francuzów jest za mało socjalne i opiekuńcze, dla Czechów czy Irlandczyków jest nie do przyjęcia ze względu na nadmierny interwencjonizm i ograniczanie wolności gospodarczej. To, co dla Holendrów pachnie zaściankiem i zabobonami z epoki chrześcijaństwa, to większości Polaków jest boską obrazą i niewyobrażalnym zgorszeniem.
Żaden kraj i ustrój, nawet jeśli tylko istnieje w traktatach i na papierze, nie wytrzyma takiego wewnętrznego ciśnienia. Czy warto integrować na siłę tak różnorodne społeczeństwa? Czy integracja, której jedynym źródłem jest położenie geograficzne ma sens? Czy integrują się Japonia z Chinami, albo Indie z Pakistanem? Jedyna integracja, o jaką warto zabiegać to bezcłowy obszar gospodarczy, ale chyba urzędnikom brukselskiej biurokracji wcale o to nie chodzi. Nie mieliby czego uchwalać, normować, tłumaczyć. Dyrektywy, komisje, parlamenty, całe to biurokratyczne zaplecze musiałoby zniknąć. Na taką integrację nie pozwolą rozleniwione socjalizmem społeczeństwa Francji czy Niemiec.
W każdym razie klęska zwolenników konstytucji we Francji, nie dla wszystkich Europejczyków była powodem do rozpaczy. Czekamy na Holandię...