Blockchain kojarzy się z handlem broną i narkotykami, bo oparty na niej bitcoin był wykorzystywany przez przestępców. Ale blockchain to znacznie więcej niż tylko kryptowaluty. Technologię wdrożyła już pierwsza ofiara cyberwojny, czyli Estonia. Myślą o niej Ukraina i Gruzja, bo nawet gdyby znalazłyby się pod okupacją, mogłyby dalej niezależnie funkcjonować. Nasz kraj też zaczął nad nią pracować. Ministerstwo Cyfryzacji na początek wyłożyło 10 mln zł.
Mroźny zimowy piątek. Mediolan. Nagle na ulicy wyłącza się sygnalizacja świetlna. Auta wpadają na siebie jedno po drugim. Ryk klaksonów, zgrzyt metalu. Ale to dopiero początek, bo nie działają również uliczne latarnie, a budynki wyglądają na opuszczone, bo z żadnego okna nie wydobywa się światło. Okazuje się, że nastąpiła przerwa w dostawie prądu. Nie na jednej ulicy. Nie w całym mieście. W całej Europie.
Nie ma internetu, telewizji i radia, nie działają telefony. Nie ma wody, miasta toną w śmieciach i ściekach, pojawia się zagrożenie epidemiologiczne. Skoro nie ma prądu, nie działają bankomaty, kasy w sklepach, dystrybutory z paliwem, brakuje żywności, leków, nie działa żaden transport. Padają urządzenia podtrzymujące życie w szpitalach i systemy chłodzące reaktory atomowe, a to już oznacza, że kilka krajów staje w obliczu wybuchu.
Europa pogrąża się w totalnym chaosie. Dlaczego? Bo wystarczyło, że ktoś zhakował inteligentne liczniki prądu w kilku mieszkaniach.
To fikcja. Taką wizję przedstawił w thrillerze „Blackout” austriacki pisarz Marcus Rafelsberger. Ale ta fikcja mogłaby się wydarzyć, bo scenariusz z książki został zbudowany na podstawie prawdziwych dokumentów mówiących o tym, jak działają sieci energetyczne w Europie. I w jaki sposób są zabezpieczone.
Co więcej, cyberatak, który paraliżuje cały kraj, już się wydarzył. Przykład Estonii udowadnia, że to nie są scenariusze science fiction. Dekadę temu ten kraj był nieustannie atakowany przez hakerów prawdopodobnie inspirowanych przez Kreml. To była pierwsza cyberwojna w dziejach, a Estonia ją przegrała. Przez kilka dni nie działało nic, padły wszystkie systemy państwowe i bankowe.
Władzom udało się w końcu wykaraskać, ale jednocześnie powiedziały: dość. I postanowiły zbudować administrację w taki sposób, żeby już nigdy więcej nie wystawiać się na takie ryzyko. W tym celu wykorzystano tzw. infrastrukturę rozproszoną.
Dziś powiedzielibyśmy blockchain, ale to był 2007 rok. O blockchainie na świecie zaczęło się mówić dopiero dwa lata później w kontekście kryptowalut, jak bitcoin, które wykorzystywane są do zawierania bezpiecznych transakcji pomiędzy osobami, którzy sobie nie ufają.
Kryptowaluty nie mają dobrej marki, najpierw upadła największa giełda bitcoinowa Mt. Gox, niedawno najstarsza polska giełda – Bitcurex. W międzyczasie wyszło na jaw, że bitcoiny są wykorzystywane przez handlarzy narkotyków, przemytników broni i wielu innych nieciekawych typów.
Ale blockchain to nie tylko podejrzane kryptowaluty, to po prostu tzw. rozproszony rejestr. To oznacza, że coś raz w nim zapisane pozostaje na wieczność, a tego zapisu nie da się usunąć ani go sfałszować. Wszystko dzięki temu, że technologia zapisuje te same informacje u wszystkich uczestników systemu. Dodatkowo każda zmiana zatwierdzana jest według określonych reguł, które muszą zgadzać się z kodem innych rejestrów. Nie można więc podrobić informacji, włamując się tylko do jednego z elementów systemu. Dzięki temu można je błyskawicznie odtworzyć.
Rejestracja auta i odszkodowanie za spóźniony lot
W praktyce blockchain ma wiele zastosowań. Estonia zbudowała u siebie otwarty system identyfikacji, co pozwoliło jej na tej podstawie stworzyć tzw. rekord medyczny, czyli dostęp do wszystkich danych medycznych w jednym miejscu, a borykają się z tym niemal wszystkie kraje na świecie. Na bazie blockchain można tworzyć też rejestry ziemi, prawa, testamentów, systemy rozliczeń podatkowych i głosowania przez internet.
Swoją administrację na blockchainie oparły Zjednoczone Emiraty Arabskie, rozważa to Grecja i Honduras, a Ukraina i Gruzja doceniają, bo w razie rosyjskiej okupacji mogłyby dalej niezależnie działać jako kraj. Czy będą miały czas i pieniądze, żeby w blockchain zainwestować, to już inna kwestia.
Kolejnym zastosowaniem dla blockchaina są inteligentne kontrakty. Są to transakcje zawierane automatycznie na podstawie publicznie dostępnych baz danych. Na przykład: klient wykupuje ubezpieczenie od spóźnionego rejsu, samolot się spóźnia, algorytm to widzi w rejestrze lotów i natychmiast przelewa klientowi odszkodowanie na konto, zanim ten zdąży wsiąść na pokład. To wszystko dzieje się automatycznie bez wypełniania stosu dokumentów i załatwiania tysiąca formalności.
Czwarta forma to distributed autonomous oranization (DAO), czyli organizacje, które są sterowane przez algorytmy. To najbardziej skomplikowane zastosowanie dla blockchaina. Jego entuzjaści porównują go do kryptowalutowego banku inwestycyjnego, przeciwnicy podkreślają, że status prawny DAO jest niejasny i należy zachować ostrożność.
Na początek 10 mln zł i nowy kierunek studiów
W lipcu 2016 roku minister cyfryzacji Anna Streżyńska powołała specjalny zespół ds. bitcoina i blockchaina. Jego zadaniem było stworzyć pierwszy plan działania, a więc określić, co trzeba zmienić w polskim prawie, żeby utorować drogę tej technologii, jakie warunki stworzyć ekspertom do działania i na jakim polu powinni działać.
Innymi słowy, czy najpierw zająć się zastosowaniem blockchaina w bankach, żeby hakerzy przestali je nękać kolejnymi atakami czy w pierwszej kolejności postawić na administrację i ułatwienie życia obywatelom.
Pierwsze efekty działającego od pół roku zespołu już są. - Przeanalizowaliśmy polskie przepisy i przygotowaliśmy na ten temat opracowanie. Obecnie Ministerstwo Cyfryzacji analizuje nasze rekomendacje i pewnie w przyszłości ministerstwo rozpocznie proces legislacyjny, żeby te zmiany wprowadzić w życie – mówi WP money Tomasz Kibil, dyrektor w dziale doradztwa informatycznego EY, który został poproszony przez minister Streżyńską o stworzenie tego zespołu.
Jakie to zmiany? Raczej niewielkie. - Bardzo często utrudnieniem jest tendencyjna interpretacja prawa, a nie samo prawo – wskazuje Kibil.
Drugie zadanie, jakie zostało postawione przed zespołem ds. blockchaina to edukacja. Z jednej strony Ministerstwo Cyfryzacji przeszkoliło urzędników, odbyła się nawet na ten temat debata w Sejmie.
Z drugiej chodzi o zaangażowanie środowisk akademickich. - Próbujemy uświadamiać uczelniom, że to technologia przyszłości. Blockchain będzie miał nie mniejsze, a prawdopodobnie nawet większe znaczenie dla gospodarki niż internet. Jestem tego absolutnie pewny – mówi Tomasz Kibil.
- Z blockchainem jesteśmy obecnie na takim etapie, na jakim był internet w późnych latach 90. – wyjaśnia ekspert EY.
Dlatego powstał pomysł, żeby rozwijać tę technologię również przez wprowadzenie powiązanych z nią kierunków studiów. I to lada chwila, bo eksperci z tej dziedziny już teraz są na wagę złota i to na całym świecie.
- Pierwsze spotkanie zespołu odbyło się w lipcu, a rok akademicki zaczyna się w październiku, dlatego było już trochę za późno, żeby do programu studiów już w tym roku akademickim wprowadzić blockchaina. Ale z tego co wiem, kilka uczelni już się przymierza do wprowadzenia zajęć dodatkowych albo kierunków studiów w kolejnym roku akademickim – mówi Kibil, który zespołem już nie kieruje. Oddał stery urzędnikowi zatrudnionemu bezpośrednio w ministerstwie cyfryzacji Arkadiuszowi Szczebiotowi. Jednak Kibil wciąż w zespole działa, współodpowiadając za wdrożenie.
Pojawiły się również pierwsze pieniądze. Na razie 10 mln zł do podziału dla kilkunastu podmiotów, które zaproponują najlepsze projekty, jak wykorzystać w Polsce blockchain. Niewiele, ale to dopiero początek.
Kto te pieniądze dostanie, a więc jakie są pierwsze pomysły na wykorzystanie tej technologii w Polsce, okaże się mniej więcej za miesiąc. – Preferowane są te, które usprawniają administrację publiczną w jakikolwiek sposób, stymulują rozbudowywanie tej dziedziny i kształcenie specjalistów – wyjaśnia Tomasz Kibil. Z jakimi pomysłami zgłosili się chętni po pieniądze, nie chce zdradzić.
Bitcoin walutą rezerwową świata?
- Gdyby nie bitcoin, to infrastruktura blockchain by nie powstała. O bitcoinie coraz częściej się mówi, że może wręcz zostać walutą rezerwową świata. Bo raz zdefiniowana emisja pieniądza, niezmienialna decyzjami polityków, odporna na manipulacje poprzez dodrukowywanie, sama w sobie stanowi wartość. Nie należy odrzucać kryptowalut – zaznacza ekspert EY.
Zresztą blockchain może mieć ten inne zastosowanie w świecie finansów. Jakie? Tego jeszcze dokładnie nie wiadomo, na jego podstawie może zostać choćby stworzony zupełnie nowy system płatniczy. Dlatego w 2015 roku 45 globalnych instytucji finansowych, w tym Bank of America, JP Morgan, Goldman Sachs, czy Deutsche Bank powołało konsorcjum R3. Cel? Na razie badają, co da się zrobić. Na razie jeszcze nic z tego nie wynika.
- Firmy fintechowe i cały obrót kryptowalutami z perspektywy banków stanowi zagrożenie – uważa Tomasz Kibil. - Instytucje finansowe nie mogą ignorować tego rynku. Dlatego nawet nie mając dobrego pomysłu, jak tę technologię mogłyby wykorzystać, muszą jakoś w niej uczestniczyć i budować wiedzę, żeby lepiej poznać wroga – uważa ekspert EY.
Nie chodzi o twierdzę
Z drugiej strony blockchain dla banków to szansa na zwiększenie bezpieczeństwa. Zresztą nie tylko dla nich, ale również dla państwa, które w ten sposób może zabezpieczyć infrastrukturę krytyczną.
Gdyby na przykład system energetyczny opierał się na blockchainie, wizja, jaką opisał swoimi thrillerze Marc Elsberg, byłaby niemożliwa.
- Kiedyś przyjęto założenie, że da się stworzyć twierdzę, ale przykład Stuxneta, czyli wirusa, który zaatakował irańskie wirówki pokazał, że to na nic, kiedy pojawi się człowiek i tego wirusa wprowadzi do systemu za pomocą pendrive'a. To zmieniło filozofię myślenia o zabezpieczeniach. Dziś mówimy o tym, żeby mieć możliwość odtworzenia poprawnej pracy w przewidywalnym czasie – podkreśla Tomasz Kibil.
- Bank, który wiedziałby, kiedy wprowadzono do jego systemu złośliwy kod i miałby kopię danych z poprzedzającego okresu, nie upadłby, bo byłby w stanie szybko wszystko odtworzyć i się podnieść - wyjaśnia.
Takie zabezpieczenie w Polsce z pewnością nie pojawi się szybko, ale zdaniem eksperta w ciągu najbliższych pięciu lat być może już tak.
- A może po prostu musi upaść z tego powodu jakiś bank, żeby zmieniły się priorytety. I szczerze mówiąc, wolałbym, żeby upadł bank niż zdarzył się blackout – konkluduje Kibil.