Na parterze słynnego we Wrocławiu domu towarowego PDT (Państwowe Domy Towarowe) był wielki sklep mięsny. Tylko nie było w nim mięsa. Puste lady chłodnicze, samotne haki. Ale niemal sterylnie czysto, trzeba przyznać. Tylko od czasu do czasu stoisko się zapełniało. Bo _ rzucili _ np. cienkie parówki i... tylko parówki.
Każdy, kto tylko był w okolicy albo usłyszał na ulicy o owym _ rzucie _, ruszał na plac Kościuszki. W kilka minut w sklepie wrzało. Po kilkunastu towaru nie było. I wszystko wracało do normy - czyli pustki. Ekspedientki pomyły lady albo i nie, i leniwie ziewały, czekając na kolejny desant. Może już za tydzień.
W niektórych domach, w toaletach, na podłogach leżały pocięte w kwadraty, mniej więcej 15 cm na 15 cm, strony z gazet. Tak na kupce, koło sedesu. Bo nie zawsze wystarczyło papieru toaletowego, który był towarem deficytowym.
Z babcią stałem w wielogodzinnych kolejkach pod sklepem. Po kawę, rajstopy dla mamy i siostry, papierosy dla ciotki, cukier. Na wszystko trzeba było mieć magiczne kartki, bo towary były reglamentowane i nawet fakt posiadania magicznych kuponów, skrupulatnie odcinanych przez sprzedawczynie, nie gwarantował, że deficytowy towar będzie można nabyć drogą kupna w legalnym obrocie.
Serwis specjalny Money.pl | |
---|---|
*20 lat w Wolnej Polsce * Korupcja, bezrobocie, znikomy wzrost PKB, przestępczość - to obraz dzisiejszej Polski. Ale i tak warto było. Czytaj w serwisie okolicznościowym Money.pl |
Nie było podpasek always, była zwykła wata, którą też trzeba było zdobyć, jak prawie wszystko. Nie było stu rodzajów mydła w sklepach, były Biały jeleń i Popularne. Na półkach drogerii królowały szampony Jacek i Agatka (dla dzieci)
i pokrzywowy (dla dorosłych), o odżywkach do włosów można było jedynie poczytać w niemieckich katalogach _ Otto _, które ktoś przywiózł do kraju.
W szkole każdy dałby wszystko za gumę do żucia marki Donald, albo chociażby taką polską, z Bolkiem i Lolkiem na etykiecie.
Przed świętami, w _ Dzienniku Telewizyjnym _, pojawiały się materiały mówiące o tym, że już do portu w Gdyni wpłynął transport zielonych, kubańskich pomarańczy, jest więc szansa, że zagoszczą w te ważne dla Polaków dni na stołach. Radość była wielka, mimo że owoce były prawdopodobnie pastewne, nadające się bardziej dla koni niż ludzi.
Wstydem największym były jednak kolejki dzieci ustawiające się pod autokarami z niemieckimi turystami. Tylko po to, by wyżebrać czekoladę Milka lub inne, dziś już dobrze nam znane, markowe słodycze. Bo przecież u nas w sklepach jeśli już były, to wyroby czekoladopodobne.
Abstrahując od tematów związanych z wolnością, od patosu, wzniosłych idei - tego wszystkiego czego dziś, w 20. Rocznicę upadku komunizmu w Polsce, w mediach jest pełno - niech mi nikt nie mówi, że za komuny było lepiej!
I jeśli nawet wzruszamy się na wspomnienie wszystkich absurdów PRL-u, tęsknimy za czerwoną oranżadą w niedomytych butelkach bądź foliowych woreczkach, czujemy smak wędlin przywiezionych do domu nie ze sklepu, ale z wiejskiego świniobicia, to niech to będzie tylko wspomnienie.
Najważniejsze jest jednak to, że czasy te nie wrócą. Polska w 20 lat dokonała skoku cywilizacyjnego, którego nie można cofnąć. I wolę taką, dzisiejszą Polskę, od tej sprzed 89 roku! Nawet ze wszystkimi jej ułomnościami: aferami takimi, jak FOZZ, czy Rywina, wicepremierami takimi, jak Lepper i Giertych, z nie zawsze trzeźwym prezydentem, bezrobociem, zmagającą się z globalnym kryzysem, i nawet bez stoczni Gdańskiej!
Autor jest redaktorem naczelnym Money.pl