Wczorajszy happening w wydaniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego brata to bardzo zła wróżba na najbliższy czas. Wystarczyły dwa tygodnie od podpisania paktu stabilizacyjnego, a już się okazało, że bez szantażu trójca PiS, Samoobrona, LPR dogadać się nie potrafią.
Trzeba było zaszachować Leppera i Giertycha, ogłosić, że "no, niestety, skoro tak, to wybory", aby zdyscyplinować ich do głosowań zgodnie z linią PiS, bo już obie partie zaczęły po swojemu dziergać na boku, co zresztą od początku było do przewidzenia.
Prezydent z bratem narobili więc szybko rabanu, a czasu mieli niewiele. I udało się - aneks do paktu podpisany, pozorny spokój osiągnięty. Tylko na jak długo?
Prezydent Kaczyński w TVP oświadczył, że pakt pozwoli wspólnie rządzić przez rok. Bardzo ciekawe, czy w to wierzy? Ciekawe też, czym wraz z bratem będą straszyć koalicjantów parlamentarnych, kiedy sondaże nie będą już tak dla PiS łaskawe, jak obecnie. Już PiS czuje oddech Platformy na plecach, a jeszcze kilka takich hec jak z TV Trwam, czy z szantażami właśnie i cały PR-owski talent premiera Marcinkiewicza pójdzie na marne.
A wtedy - gdy PO zwiększy swoje wyborcze szanse - zasady gry w strachy na Lachy mogą się zmienić. I tak, dziś szantażowane Samoobrona i LPR, mogą się zmienić w szantażystów. W dodatku jest to dla nich rola wymarzona. Wszak są partnerami zdolnymi do wszystkiego, o czym Jarosław Kaczyński wiedział od początku, a jednak wolał ostatecznie dogadać się z nimi niż z PO. I tym samym wystawił się na własny miecz. Pożyjemy, to zobaczymy, czy od niego zginie. Na razie, robi co może, by zwyciężyć, choć chaotyczne i niecelne są jego ciosy.