Sezon kąpieliskowy rozpoczyna się w czerwcu. Zgodnie z polskim prawem, aby kąpielisko mogło zostać otwarte, musi na nim pracować przynajmniej dwóch ratowników.
- Kąpielisk będzie w tym sezonie prawie dwa razy więcej, niż w ubiegłym roku - mówi Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego. - Od wielu gmin słyszymy, że jest problem z zapewnieniem pełnej obsady, bo ratowników jest za mało.
Problem z obsadą mają zwłaszcza gminy nadmorskie. W Międzyzdrojach i Jarosławcu wciąż nie rozstrzygnięto konkursu na ochronę kąpielisk. Tam, gdzie kąpieliska już są otwarte, nadal trwa rekrutacja.
- Mamy kąpieliska otwarte przez 11 godzin na dobę, więc potrzebujemy ludzi, żeby pracować na dwie zmiany - mówi Marek Kropacki, prezes Szczecińskiego WOPR. - Praca zawsze się znajdzie, czy to przy brzegu, czy w grupie interwencyjnej, także zapraszamy.
Stawki za pracę ratownika od kilku lat rosną. W 2014 roku na większości kąpielisk ratownik mógł liczyć na 1000 - 2000 zł netto miesięcznie. Dziś w sieci pojawiają się oferty przekraczające 4000 zł netto miesięcznie plus wyżywienie i zakwaterowanie na cały sezon. Mimo to chętnych brakuje.
- Już w kwietniu było wiadomo, że w Gdańsku starszy ratownik wieżowy, czyli mający pod sobą kilku młodszych, będzie zarabiał 5 tys. brutto na miesiąc - mówi Kropacki. - No i co z tego, jak nie ma ludzi do pracy.
Oglądaj też: Mapa kąpielisk pomaga wybrać bezpieczne i czyste kąpielisko
Zdaniem części ratowników, winę ponoszą nowe przepisy, które weszły w życie kilka lat temu. - To była praca dla młodzieży, która robiła kursy w lokalnych jednostkach, często za darmo - mówi Ryszard Miloszniczenko z gdańskiego WOPR. - Dziś ratownik musi być zawodowcem. Musi zdać państwowy egzamin, kurs i egzamin KPP, a to wszystko kosztuje. Sama pierwsza pomoc, którą trzeba co 3 lata powtarzać, to jakieś 800 zł. Kto tyle zapłaci, żeby popracować przez miesiąc albo dwa?
Nowe prawo zmieniło nie tylko sposób nabywania uprawnień. Zdaniem ratowników, zepsuło też rynek. Nowe przepisy umożliwiły prowadzenie kursów i obsługę ratowniczą również podmiotom prywatnym, posiadającym odpowiednią licencję. Zamiast stopni ratownika WOPR, ujednolicono egzamin i wprowadzono jeden stopień - ratownika wodnego.
- Ten ministerialny egzamin jest, naszym zdaniem, bardzo łatwy - mówi Michał Czernicki ze Stołecznego WOPR. - To doprowadziło do sytuacji, w której w pewnym momencie ratowników zrobiło się bardzo dużo i spadły stawki wynagrodzeń. Ci doświadczeni, którzy są najbardziej potrzebni, woleli wyjechać za granicę i dziś pracują np. w Hiszpanii, Niemczech czy USA. Teraz stawki rosną, bo sytuacja jest kryzysowa, ale ci ratownicy morscy, którzy mogliby u nas pracować, są już za granicą.
- Na morskich kąpieliskach często robi się egzaminy wewnętrzne, żeby sprawdzić, jak sobie ludzie radzą w morzu - mówi Marek Kropacki. - I efekt jest taki, że tym kilku z trudem zatrudnionym trzeba podziękować, bo się nie nadają. Później pewnie, na ostatnią chwilę, zatrudni ich jakieś kąpielisko na śródlądziu.
Ratowników intensywnie poszukują nie tylko stacjonarne kąpieliska, ale i biura podróży. Od 2016 roku organizator młodzieżowego obozu nad morzem czy jeziorem ma ustawowy obowiązek zatrudnienia ratownika. Kilka lat temu za dwa tygodnie takiej pracy można było zarobić niecałe 1 tys. zł. Dziś stawki dochodzą do 2,5 tys.
- Nawet jeśli stawki rosną, to wciąż są niewspółmierne do odpowiedzialności - mówi Marek Kamieński, właściciel biura turystycznego, dawniej ratownik. - To są ludzie, którzy pilnują czyjegoś zdrowia i życia. Jeśli zaniedbają obowiązki, mogą pójść do więzienia. Jeśli to ma być praca sezonowa, na wakacje, to większość młodych ludzi wybierze smażenie frytek nad morzem. Pieniądze podobne, a odpowiedzialność zerowa.