Jak już pisaliśmy w money.pl, rząd od końca ubiegłego roku pracuje z resortem finansów nad projektem wprowadzającym 4 proc. podatek CIT. Tą stawką byliby objęci przedsiębiorcy, którzy będą chcieli komercjalizować własność intelektualną powstałą w Polsce.
Tak skonstruowana zachęta podatkowa to niejedyny oręż gabinetu Mateusza Morawieckiego, który ma ambicje uczynić znacząca zmianę w gospodarce. Premier również, jeszcze jako minister, niemalże przy każdej okazji zapowiadał, że Polska z montowni zagranicznych koncernów, ma szansę wreszcie stać się liderem innowacji.
Pytanie, na ile szybko może stać się to w biznesie lotniczym, gdzie w ostatnich latach świetnie się rozwijamy. Głównie jednak za sprawą zagranicznych inwestycji światowych potęg jak: UTC, Leonardo Company, Airbus Group, Pratt & Whitney czy Lockheed Martin.
Jej przedstawiciele we wtorek również i na ten temat debatowali we Wrocławiu podczas Aeromixera – imprezy, która ma pozwolić polskim firmom na szybszy rozwój w branży za sprawą zagranicznych zamówień. Tych jednak nie będzie bez umiejętnego wdrażania polskich wynalazków w tej dziedzinie.
Uczelnie tracą zbyt wiele
- Wdrożenia, prace naukowe i duże projekty są inicjowane dla przemysłu i dobrze, bo tam się rzeczywiście komercjalizacja wynalazków odbywa. Jednak uczelnie i centra badawcze, tracą dorobek, bo właścicielem wszystkiego co powstaje, jest ostatecznie firma produkcyjna - mówi money.pl prof. Edward Chlebus, dyrektor Centrum Zaawansowanych Systemów Produkcyjnych Politechniki Wrocławskiej.
Jak przekonuje profesor, naukowcy i uczelnie nie chcą się z tym pogodzić. Dlatego konieczne są tu pewne zmiany, które ułatwiałyby tworzenie konsorcjów naukowych z równoprawnymi umowami o podziale efektów i osiągnięć. Wtedy, jak zapewnia Chlebus, komercjalizacja świetnych polskich patentów mogłaby przebiegać znacznie bardziej dynamicznie.
Bo w to, że mamy światu wiele do zaoferowania nikt nie wątpi. Dowodem na to jest wieloletnia praca wrocławskich naukowców nad przełomowymi rozwiązaniami dla branży lotniczej.
- Naszą szansą jest branża nowych materiałów. Technologie addytywne ćwiczymy już od jakiś 20 lat. Dziś nazywa się to drukowaniem 3D. Z reguły to drukowanie dotyczy tworzyw sztucznych, a my robimy to w metalu - przekonuje prof. Chlebus.
Lekki, wytrzymały, po prostu polski
W czym polska technologia jest taka wyjątkowa? Rzecz w wytrzymałości i lekkości wyprodukowanych elementów konstrukcyjnych, która znacząco poprawiają efektywność energetyczną w lotnictwie. Mniejsze jest zużycie paliwa i materiałów. Dla lepszego zrozumienia najlepiej będzie posłużyć się tu prostym przykładem.
Jeśli chcemy wykonać lekki element do budowy samolotu, to obecnie ze 100 kg metali z huty po obróbce zostaje gotowego produktu 7-8 kg. Ponad 90 proc. cennego materiału zamienia się w wióry i odpady.
- Nasze nowe technologie przez warstwowe przetapianie proszków metali jak tytan, stal, stopy niklu pozwalają wytworzyć takie gotowe elementy praktycznie bez odpadów. We Wrocławiu i w Polsce dobrze sobie z tym radzimy. Dlatego zabiegają o nas Amerykanie z największych konsorcjów jak UTC Aerospace Systems, Pratt & Whitney, Sikorski Helicopters, Lockheed Martin - mówi Edward Chlebus.
Sukces ten jest jednak wypracowywany w bardzo trudnych warunkach. Szczególnie niesprzyjające jest prawo i procedury, które zniechęcić mogą nawet najbardziej pomysłowego wynalazcę.
Publikacje a nie patenty
Jak przekonuje profesor, na świecie nikt nie zabrnął tak daleko w parametryzacji pracy uczelni jak w Polsce. Każdy rektor, każda uczelnia i wydział otrzymuje liczbę punktów z tytułu publikacji i realizacji projektów na rzecz przemysłu.
- Nieporozumieniem w naukach inżynierskich jest przykładanie dużej wagi do publikacji. Przecież patenty i rozwiązania technologiczne powinny być chronione. Naszą misją powinno być tworzenie, ochrona i sprzedaż wiedzy, a nie publikowanie informacji na ten temat - mówi prof. Chlebus.
Drugą potężną przeszkodą, działającą niezwykle zniechęcająco, jest ograniczenie w dostępie do środków unijnych. - Wprowadzono dziwne zasady, według których zarobki w tych projektach nie mogą przekraczać 8 tys. euro rocznie - dodaje naukowiec.
Polskie uczelnie nadal też zastępują jednostki badawczo-rozwojowe, dydaktyczne, biznesowe. Tymczasem to po prostu nie może się pomieścić w jednej instytucji. To nie jest możliwe. Wprawdzie pojawiają się już projekty wspierane przez Ministerstwo Przedsiębiorczości, gdzie wydziela się spółki komercjalizujące wyniki badań, ale, zdaniem naszego rozmówcy, to postępuje zbyt powolnie.
- Nie pomaga tu też zatracona zupełnie autonomia uczelni. Ciągle chcąc kupić kilka żarówek, czy 10 dekagramów gwoździ, musimy otwierać przetargi. Mało tego, trzeba też składać plany zakupów, przewidując, co w danym projekcie będziemy chcieli kupić np. za 3 lata – dodaje prof. Edward Chlebus.