Senat bez poprawek przyjął ustawę budżetową na 2017 rok. Wyższa izba parlamentu pracowała nad dokumentem dzisiaj od godziny 15. Ekonomiści mówią jednym głosem: budżet jest nierealny.
Zgodnie z ustawą budżetową na przyszły rok dochody budżetu państwa wyniosą ponad 325 mld zł, a wydatki - ponad 384 mld zł. Maksymalny poziom deficytu nie przekroczy 59 mld 345 mln 500 tys. zł.
Rząd założył, że w 2017 r. wzrost PKB (w ujęciu realnym) wyniesie 3,6 proc., średnioroczna inflacja - 1,3 proc., nominalny wzrost przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej - 5,0 proc., wzrost zatrudnienia w gospodarce narodowej - 0,7 proc., a wzrost spożycia prywatnego (w ujęciu nominalnym) - 5,5 proc.
Zdaniem rządu ustawa spełnia kryteria tzw. stabilizującej reguły wydatkowej oraz deficytu sektora finansów (według metodyki unijnej) - niższego niż 3 proc. PKB. Prognozuje się, że deficyt sektora finansów publicznych wyniesie 2,9 proc. PKB.
Po pełnym kontrowersji głosowaniu w Sejmie w połowie grudnia 2016, WP money zapytało ekonomistów, co sądzą o założeniach tegorocznego budżetu.
- Muszę powiedzieć, że jest on oparty na bardzo optymistycznych założeniach, biorąc pod uwagę tendencje dotyczące wzrostu gospodarczego czy procesy inflacyjne. Będzie niezwykle trudno zrealizować scenariusz makroekonomiczny, który przyjęto – powiedział WP money prof. Marian Filar.
Podobnego zdania jest prof. Robert Gwiazdowski, prawnik i ekspert ekonomiczny Centrum im. Adama Smitha.
- Założenia budżetu są zbyt optymistyczne. Musiałby się wydarzyć cud, żeby zakładany poniżej 4 mld zł deficyt, okazał się realny. Ja wiem, że Świątynia Opatrzności już stoi, ale tu żadne modlitwy nie pomogą - komentował ekspert. Gwiazdowski zastrzegł jednak, że kiedy PO uchwalała budżet Rostowskiego, to też mówił, że jest on nierealny. - W Polsce budżet jest mitologizowany - dodał.
Zdaniem Marka Borowskiego, byłego wiceministra finansów w rządzie Waldemara Pawlaka, mamy do czynienia z budżetem "bardzo napiętym", opartym na dalszym pozyskiwaniu środków z VAT-u i CIT-u.
- Rok 2017 będzie prawdopodobnie niezły, ale to "wyciskanie" VAT-u ma swoje granice. Deficyt w granicach 3 proc. jest krańcowy. Wszelkie niepowodzenia będą powodowały cięcia jakichś wydatków – uważa Marek Borowski.
Według niego także założenie wzrostu gospodarczego nie wydaje się być realne. - Czwarty kwartał, zgodnie z prognozami wicepremiera Morawieckiego, skończy się poniżej 2 proc. dynamiki. Odbudowa tego tempa będzie stopniowa i osiągniecie 3,4 proc. wzrostu wydaje się nierealne. To oczywiście będzie miało przełożenie na dochody – dodaje senator niezależny.
Także krytycznie wobec przyjętego budżetu wypowiada się prof. Marian Noga, były członek Rady Polityki Pieniężnej. - Prawda jest taka, że cały sztandarowy program PiS, czyli 500 +, jest finansowany z deficytu. Opowiada się, że to pomoc dla rodzin, że to inwestycja w polskie rodziny, dzieci. Te dzieci, kiedy dorosną, będą musiały spłacić ten "prezent" - dodaje.
Z kolei prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC uważa, że deficyt przyszłorocznego budżetu uda się utrzymać, bez dokonywania korekty.
- Po pierwsze ten budżet zakładał dochody z racji uszczelnienia systemu podatkowego w wysokości 10 mld zł i tempo wzrostu gospodarczego wyższe, niż się oczekuje. Z drugiej strony teraz oczekujemy, że wpłata z zysków NBP będzie dużo wyższa, niż założenia w budżecie – tłumaczy główny ekonomista BCC.
- Różnica in plus to może być ok. 10 mld zł. Dzięki temu założony deficyt będzie się dało utrzymać, bez potrzeby dokonywania korekty – dodaje prof. Gomułka. Według niego zbyt optymistyczne są same złożenia dotyczące wzrostu PKB.
- Wynik III kw. był niespodzianką, rząd zaakceptował, że wynik IV kw. jest jeszcze gorszy. Kluczowa sprawa dotyczy inwestycji, w szczególności inwestycji publicznych. Ministrowie od rozwoju gospodarczego mówili, że odbicie w inwestycjach nastąpi w drugiej połowie tego roku, teraz wicepremier Morawiecki uważa, że to przesunie się na przyszły rok – tłumaczy główny ekonomista BCC.