Wyniki budżetu w tym roku zadziwiają. Skokowy wzrost dochodów z VAT, rekordowo niski deficyt mimo wydatków na 500+. Jest dobrze. Jednak część zasług to trik, jaki na VAT zastosował Mateusz Morawiecki. Jeśli przyjrzeć się dokładniej, nie są to już takie rekordy, jak przekonuje rząd.
Kiedy rok temu wicepremier Mateusz Morawiecki mówił, że w ciągu roku lub półtora uda się rządowi zwiększyć wpływy z VAT o co najmniej 10 mld zł, wielu ekonomistów kiwało głowami z powątpiewaniem. Firma doradcza PwC szacowała co prawda, że luka podatkowa wynosi aż 53 mld zł, ale co innego oszacować, a co innego ściągnąć pieniądze do budżetu.
W maju bieżącego roku prognoza wicepremiera odnośnie dochodów budżetu z VAT na ten rok skoczyła o 15-20 mld zł w porównaniu do 2016 r. Niedługo później opublikowane zostały dane, z których wynikało, że dochody budżetu z tego podatku wzrosły o 14,3 mld zł w pierwszych czterech miesiącach 2017 r. To jednak można było jeszcze zrzucić po części na likwidację możliwości rozliczania VAT z kwartalnej na miesięczną.
Mało kto spodziewał się jednak, że prognoza Morawieckiego zrealizowana zostanie już na koniec maja. Czym może się pochwalić wicepremier? Wzrostem dochodu z VAT w ciągu pierwszych pięciu miesięcy roku aż o 30 proc., czyli o 15,9 mld zł niż rok wcześniej.
Taka skuteczność zadziwia, ale tylko wtedy, gdy zapomnimy o pewnym zabiegu, który Ministerstwo Finansów zastosowało pod koniec ubiegłego roku.
Rekord i prawie rekord Morawieckiego
Trzeba pamiętać, że dochody z VAT to różnica między przychodami a zwrotami tego podatku. Co zrobił rząd, żeby mieć tak świetne dane za początek 2017 roku? Zwroty, które zazwyczaj wypłacane są w styczniu, oddał firmom już w grudniu. Szczęśliwie się złożyło, że miał na to pieniądze, o czym szerzej w dalszej części tekstu. Efekt? Rekordowy wpływ z VAT w styczniu tego roku w wysokości 21,9 mld zł.
Ale to nie koniec. Ze względu na zastosowany zabieg, fatalnie wypadł pod względem dochodów z VAT grudzień. Wyniosły one zaledwie 5,1 mld zł. To prawie najgorszy wynik w historii. Gorsze wpływy były tylko w marcu 2009 roku, kiedy w ministerstwie finansów urzędował Jan Vincent-Rostowski. Wicepremier Mateusz Morawiecki o mały włos nie trzymałby więc w ręku dwóch rekordów jednocześnie: maksimum i minimum.
Trzeba jednak przyznać, że nawet z uwzględnieniem niemal najgorszego w historii grudnia, ostatnie sześć miesięcy były pod wpływem wpływów z VAT rekordowe. Od grudnia do maja do budżetu wpłynęło w sumie 73,9 mld zł, czyli średnio 12,3 mld zł miesięcznie.
W poprzednim roku było to 10,5 mld zł, czyli jest spory wzrost. Jednak nie o 30 proc., tylko o 17 proc. W poprzednich pięciu latach wpływało do budżetu średnio tylko 9,6 mld zł miesięcznie. Postęp jest więc zauważalny, choć nie tak wielki, jak sugerowałyby dane za sam 2017 r.
Jak wypada deficyt
Deficyt budżetu po pięciu miesiącach wyniósł zaledwie 200 mln zł. To historyczny rekord, ale żeby naprawdę sprawdzić, jak radzi sobie budżet, trzeba porównać również biorąc pod uwagę grudzień ubiegłego roku. Po uwzględnieniu grudnia trzeba przyznać, że jest bardzo dobrze, ale nie rekordowo.
Od grudnia do maja budżet miał 18,8 mld zł deficytu. To lepiej niż w tym samym okresie w latach 2009-2016, ale rekordem nie jest. W tym stuleciu mniejszy deficyt był w 2008 r. (tj. od grudnia 2007 r. do maja 2008 r.), gdy ministrem finansów był Jan Vincent-Rostowski, w 2007 roku, gdy ministrem finansów była Zyta Gilowska i w 2004 za ministrów Andrzeja Raczko i Mirosława Gronickiego.
Rząd w ubiegłym roku był daleko od celu deficytu budżetowego, co pozwoliło zaordynować, by skarbówka przyspieszyła zwroty podatku VAT na grudzień, zamiast standardowego stycznia. Co prawda popsuło to statystykę za 2016 rok, ale deficyt i tak wyniósł w całym roku zaledwie 2,5 proc. PKB. Przesunięcia powodują za to, że łatwiej będzie zmieścić się w limicie w tym roku.