Wiceminister infrastruktury i rozwoju Artur Soboń luźno rzucił wczoraj propozycję podatku od bezdzietnych, tzw. bykowego. Na wypadek gdyby zaczęto pomysł traktować poważnie, postanowiliśmy oszacować, ilu osób w Polsce mogłoby to dotyczyć.
Po co taki podatek? Żeby rodziło się więcej dzieci, a ludzie byli bardziej odpowiedzialni. Taka przynajmniej idea stała za daniną zaraz po wojnie, kiedy trzeba było odbudowywać naruszoną tkankę społeczną.
Z pomysłem „bykowego” wystrzelił ostatnio nie byle kto, ale wiceminister resortu infrastruktury i rozwoju Artur Soboń w rozmowie z „Faktem”. - Prywatnie uważam, że takie osoby (bezdzietni single - red.) powinny płacić „bykowe”, bo to by skłoniło ich do założenia rodziny - powiedział gazecie.
PIT większy o 20 proc.
Podatek „bykowy” w PRL wprowadzono zaraz po wojnie. Dotyczył on osób powyżej 21 lat, a po 1956 roku granicę wieku podniesiono do lat 25. I tak aż do 1973 roku, kiedy podatek zniesiono.
Polegał na zwiększeniu podatku dochodowego o 20 proc. osobom, które przekraczały wiek 25 lat, a nie miały ani małżonka, ani dzieci na utrzymaniu. 10-proc. dodatek do daniny dotyczył tych, którzy co prawda byli w związku małżeńskim od dwóch lat, ale bez dzieci.
Czy taka „zachęta” finansowa motywowała, żeby się pośpieszyć ze ślubem i płodzeniem dzieci? Rodziło się ich wtedy faktycznie sporo. W 1955 roku aż 794 tys. Dwa razy więcej niż obecnie.
A teraz? Z roku na rok przesuwa się wiek, w którym zawiera się w Polsce małżeństwo. W 2017 roku panny młode miały średnio 26 lat i 10 miesięcy, a panowie młodzi 28 lat i 10 miesięcy. To ponad rok więcej niż jeszcze w 2010.
Młodzi Polacy odkładają decyzję o ślubie i dzieciach, a to by poukładać sobie życie zawodowe, a to by poszaleć póki można, pojeździć po świecie. W rezultacie mimo że państwo wydaje 24 mld zł rocznie, by zwiększyć dzietność, to ta ostatnio jak na złość przestała rosnąć. Od listopada liczba urodzin wręcz spada. Wygląda na to, że 500+ przestało działać.
Z badań wynika przy tym, że problem jest z decyzją o pierwszym dziecku. Jeśli chociaż jedno już w rodzinie jest, to dzięki 500+ chętnie decydujemy się na drugie i wtedy z radością przygarniamy 500 zł miesięcznie. Ale tu rząd może widzieć problem, bo nie dał motywacji, by poczynać dziecko numer jeden.
Cztery miliony "byków" i "bykówek"
I tak właśnie może powstawać w głowach ministrów pomysł „bykowego”. To w przeciwieństwie do 500+ motywacja negatywna. Postanowiliśmy oszacować, ilu osób mogłaby dotyczyć.
Brak nam precyzyjnych danych, pozostają więc tylko szacunki. Według ostatnich wyliczeń małżeństw było w Polsce 8,96 mln, a co za tym idzie małżonków było łącznie 17,92 mln.
Jeśli wzorem PRL podatek nałożony mógłby być na 25-latków i starszych, to takich osób w Polsce jest łącznie 28,54 mln. Gdy odejmiemy od tego liczbę małżonków, zostaje nam 10,61 mln ludzi.
Skorygujmy to jeszcze o osoby w wieku poprodukcyjnym, które nie mają dochodów, a tylko emeryturę, więc... zostaje nam 2,62 mln osób.
Niezbędna jest jeszcze jedna korekta. W grupie „małżonków” jest spora grupa emerytów, a w powyższych wyliczeniach odjęliśmy takie osoby dwukrotnie: raz w liczbie emerytów, drugi raz w liczbie małżonków. Trzeba więc wyliczenie 2,62 mln osób przeszacować w górę. Przyjmijmy, że łącznie około 4 mln może być na celowniku „bykowego”.
Według wyliczeń GUS w Polsce pracuje 16,34 mln osób, czyli „bykowe” obciążyłoby 24,5 proc. pracujących.
28 zł miesięcznie na "byczą" głowę
Wpływy z PIT w pierwszej połowie 2018 roku wynosiły 27,6 mld zł. 24,5 proc. od tej kwoty to 6,76 mld zł. Jeśli PIT miałby być powiększony przez fiskusa o 20 proc., to znaczy, że do budżetu wpływałaby rocznie dodatkowo kwota 1,35 mld zł. Na każdego z czterech milionów „byków” i „bykówek” przypadałoby do zapłacenia po 28 zł więcej miesięcznie.
Pomysł „bykowego” to kolejna z wrzutek ze strony rządzącej. Niedawno wiceszef komisji finansów, poseł PiS Janusz Szewczak rzucił w przestrzeń medialną pomysł zwiększenia programu 500+ do 1000+. Robi to wrażenie, jakby władza sondowała opinię publiczną odnośnie akceptacji różnych form wspomagania dzietności.
Jeśli chodzi o branie przykładu z PRL miejmy tylko nadzieję, że nawet jeśli „bykowe” będzie poważnie rozważane, to na tym się skończy. Ciekawa sprawa z lat PRL, która regulowała „bykowe” przewidywała aż 27 progów podatkowych. Zaczynały się od 5, a kończyły na 50 proc. dochodu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl