Stanisław Żmijan na Twitterze ostrzega Polaków przed tankowaniem w Boże Ciało. Do wpisu dołącza grafikę pokazującą, że kilka lat temu - przy dużo droższej ropie - ceny były identyczne. Sugestia, że odpowiada za to PiS, jest tak samo błędna, jak słowa premiera sprzed kilku dni o tym, że w 100 proc. za ceny na stacjach odpowiadają warunki zewnętrzne.
„Wybieracie się na Boże Ciało do rodziny? Pilnujcie swoich portfeli, bo Prawo i Sprawiedliwość dobierze się do nich już na stacji benzynowej! Prosta grafika pokaże jak wyglądają ceny benzyny i cen ropy na świecie! Koniecznie podajcie dalej zanim wyjedziecie„ - czytamy na Twitterze Żmijana (pisownia oryginalna).
W tym ostrzeżeniu jest niemalże wszystko, co dodaje mu mocy. Jest Boże Ciało, jest rodzina i wróg dobierający się do portfela. Nie ma tylko prawdy w tym, że cokolwiek PiS ma z tym wspólnego.
Obecna drożyzna związana jest z zaczynającym się właśnie okresem wyższych cen, co jest normalne dla rosnącego popytu przed i w czasie wakacji. Po drugie i co tu niezwykle istotne, mimo że wzrosty na ropie wyhamowały, to wiąż oddziałuje na rynek słaba złotówka.
Tu w historii o paliwach pojawia się kolejny czynnik, który ma na ich ostateczną cenę wpływ - dolar. Kurs tej waluty, w której rozliczane są transakcje na tym rynku, ma olbrzymie znaczenie dla cen na polskich stacjach benzynowych. Zasada jest prosta: im dolar droższy w stosunku do złotówki, tym wyższe rachunki.
Zatem fakt, że w 2014 przy 110 dol. za baryłkę ropy ceny na stacjach w Polsce były identyczne, jak teraz, kiedy ropa kosztuje 80 dol., nie wskazuje jeszcze w prosty sposób winnego, którym miałby być rząd. Również dlatego, że jak na razie politycy tej partii tylko zapowiadają wprowadzenie nowej daniny, która mogłaby dodatkowo podbić cenę.
Od lat w cenie litra paliwa ponad połowę stanowią podatki. 33 proc. to akcyza, 19 proc. - podatek VAT, 3 proc. - opłata paliwowa. W ostatnim czasie opłaty te i podatki nie zmieniły się i nie one spowodowały zwyżki.
Z drugiej jednak strony, nie do końca można mówić też tak, jak próbował przekonywać ostatnio premier Morawiecki, że rząd w ogóle nie ma wpływu na ceny na stacjach. Teoretycznie może przecież przy zwyżkach na rynkach ropy i przy niekorzystnych kursach walut tak regulować daninami, by wpływać na obniżenie rachunków przy dystrybutorach.
Mimo to, nie można na podstawie cen ropy i ostatecznej ceny przy dystrybutorze wnioskować, że rządzący zakradają się do naszego portfela, bo przecież ropa znacznie tańsza niż 4 lata temu, a cena taka sama.
Wszystko dlatego, że absolutnie normalną sytuacją jest taka, w której po nawet znaczącym spadku cen ropy na światowych giełdach, na stacjach ceny stoją w miejscu, albo minimalnie spadają.
Nie może to dziwić w sytuacji, kiedy o ostatecznej cenie decydują, jak wielokrotnie pisaliśmy: notowania dolara, humory członków OPEC, nastroje graczy giełdowych pompowane sytuacją międzynarodową, regulacje prawne w zakresie ekologii, pora roku, a nawet sztormy na morzach i oceanach.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl