- Wystąpię do sądu o upadłość konsumencką - ogłosił przed dwoma tygodniamiMichał Wiśniewski. I nie ukrywał, że swoją fortunę roztrwonił. Dotychczas prawo do bankructwa dostało 12 tys. osób. Dotarliśmy do paru z nich. Oto pierwsza, dramatyczna historia.
- No niech pan powie. Kto by nie chciał pomóc własnemu dziecku? Kto by mu odmówił? - mówi pani Ania (imię na jej prośbę zostało zmienione).
Zapada cisza. Pytanie jest retoryczne. Dla swoich bliskich pragniemy szczęścia i beztroski. I przez to często wpadamy w pułapkę.
Pani Anna zaczyna swoją opowieść o długu.
- Nigdy nie brałam żadnych pożyczek. Byłam ich wrogiem. Jeśli chcę coś kupić, to muszę na to odłożyć - to była moja żelazna zasada. Aż do momentu, kiedy córka postanowiła zostać ajentem znanej sieci spożywczej. Potrzebowała kogoś, kto podpisze jej weksel - wspomina.
Ta sieciówka jest w Polsce bardzo znana. To wręcz synonim osiedlowego spożywczaka. W promieniu 100 metrów od niejednego domu można znaleźć jej punkt handlowy. I tyle możemy o niej powiedzieć.
Do tej pory nie wiadomo, skąd ten dług?
- Podpisałem córce ten weksel. To miało być zabezpieczenie w razie manka lub zadłużenia. Po półtora roku była inwentura. Wyszło z niej 55 tys. zł długu. Szczerze mówiąc, do dziś nie jesteśmy w stanie zrozumieć, skąd on się wziął – opowiada nasza bohaterka.
Najpierw było zaprzeczenie. - Przecież widziałam, że córka nie wydawała pieniędzy na "głupoty". Ona też nie wiedziała, skąd wziął się ten brak. Poprosiła więc znajomego księgowego, aby on zajrzał w papiery i policzył. Długo wydawało się, że zaraz się wszystko wyjaśni - mówi Anna.
Kolega zajrzał do dokumentacji, ale rozłożył bezradnie ręce: w tym systemie normalny księgowy nie jest w stanie się połapać, oznajmił. - A dla nas tym bardziej były to chińskie znaki - stwierdza Anna.
Potem sprawy potoczyły się szybko. Dyrekcja sieci sklepów założyła sprawę w sądzie. Córki Anny, ani jej samej, nie wezwano ani razu na rozprawę. Pewnego dnia po prostu listownie powiadomiono o wyroku i konieczności spłaty należności. W konsekwencji w 2013 r. komornik wszedł na konto Anny. Ale wtedy do spłaty nie było już 55 tys., tylko 75 tys. zł.
Anna się zawzięła. Należności, jakie by nie były, trzeba było spłacić. Tyle tylko, że przypominało to walkę z wiatrakami. Mimo regularnej spłaty, suma nie malała. Wysiłki Anny niweczyły odsetki. Dług nawet trochę urósł.
- Jedyną moją winą było to, że kocham swoje dzieci. Jak każdy rodzic zrobiłabym dla nich wszystko. Wiem, że moja córka nie zrobiła tego specjalnie. Nie rozszarpała pieniędzy. Po prostu wyszło, jak wyszło - Anna w rozmowie wciąż wraca do decyzji sprzed lat, która tak zaważyła na jej życiu.
Upadłość, czyli nadzieja
Komornik wchodzący co miesiąc na konto stał się dla Anny stałym elementem jej codzienności. - Świadomość, że do końca życia będę spłacała dług, była dobijająca - mówi.
Trwało to kilka lat. O upadłości konsumenckiej Anna dowiedziała się przypadkiem. Przeczytała o niej w gazecie. Potem okazało się, że inna córka Anny ma znajomego prawnika, który może udzielić porady za darmo. I to on zachęcił ją do działania.
- Decyzję sądu o przyznaniu mi prawa do upadłości dostałam jesienią 2016 r. To był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu - twierdzi Anna. Modli się teraz tylko o jedno: że starczy jej zdrowia i sił, aby móc pracować do końca trzyletniego okresu spłaty długu.
- Mam raka krwi, który idzie w kierunku białaczki. Wykryto guzki na moich płucach. Mam przepuklinę kręgosłupa i dysplazję. I cały czas muszę pracować fizycznie, bo nie mam innego wyjścia. Przecież nie będę się ukrywać i uciekać - mówi. Ale świadomość, że już za półtora roku może być wolnym człowiekiem i mieć w miarę spokojną emeryturę, dodaje jej sił.
Pewnych rzeczy odwrócić się jednak już nie da. – Dwa lata temu straciłam męża. Jest mi ciężko. Mam piątkę wnuków. Serce człowieka boli, bo chciałoby im się coś dać materialnego, ale człowieka nie stać - mówi.
Anna nie traci jednak optymizmu i pogody ducha. Mimo iż jej córka też zapłaciła za całą sprawę cenę większą niż pieniądze. - Choruje na złośliwy nowotwór. Ale ta cała sprawa jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyła. Na początku miałam do niej cichy żal. Jednak mam świadomość, że ona nie kupiła sobie samochodu czy choćby telewizora. Chciała dobrze. I ciężko pracowała - twierdzi Anna.
- Dziękuję Bogu, że mam dzieci takie, jakie mam. Moja córka też swoje przeszła. Mam jednak jeszcze inne. Pomagają, jak mogą. Nie jest lekko. Ale da się żyć - kończy.
Dane i wizerunek pani Anny oraz nazwa sieci handlowej, na jej prośbę, pozostają do wiadomości redakcji.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl