Sama skóra i kości. Takich chudych ryb najstarsi Kaszubi nie pamiętają - alarmują polscy rybacy. Chodzi o dorsze, które ponoć są chude, mizerne i wkrótce w ogóle ich zabraknie. - Chyba u tych Kaszubów coś nie tak z pamięcią - kontruje w rozmowie z money.pl ekspert od lat badający Bałtyk.
Temat chudych dorszy wraca od kilku lat jak bumerang. Tym razem za sprawą spotkania, do którego doszło pod koniec zeszłego tygodnia w Gdyni. O stanie bałtyckich ryb rozmawiali rybacy, naukowcy i politycy. Ci pierwsi nie ukrywali zaniepokojenia. - To już nie są ryby, tylko pływające kości ze skórą - przytacza opinie rybaków portalmorski.pl. - Najstarsi Kaszubi nie pamiętają czegoś takiego - wtóruje serwis gospodarkamorska.pl.
Ciężka dola dorsza
Czy rzeczywiście jest tak źle? Pytamy o to w ministerstwie gospodarki morskiej. Chcemy się dowiedzieć, czy rząd zna problem i jak planuje mu zaradzić. Niestety, na odpowiedź musimy poczekać i do momentu publikacji tekstu nie udaje się nam jej uzyskać.
Kierujemy się więc do naukowców. - Z tymi dorszami to przesada - słyszymy w Instytucie Oceanologii Polskiej Akademii Nauk. Po dokładniejsze informacje Instytut odsyła nas do Morskiego Instytutu Rybackiego.
- Nie jest wcale tak źle - potwierdza dr Zbigniew Karnicki, ekspert Morskiego Instytutu Rybackiego. - Rzeczywiście był okres, kiedy ten dorsz faktycznie był chudy, ale teraz przetwórcy z którymi mamy kontakt się nie skarżą - wyjaśnia ekspert.
Jednak - jak zastrzega - to wcale nie znaczy, że dorszy jest dużo albo że są w szczególnie dobrej kondycji. Wręcz przeciwnie, populacja dorsza w Bałtyku jest mała i to może budzić uzasadniony niepokój. Jednak - jak zaznacza ekspert - to wynik procesów niezależnych od człowieka.
W uproszczeniu chodzi o to, że Bałtyk nie ma prądów. Powinien być "ożywiany" wlewami z Atlantyku, a dokładnie z Morza Północnego. Dzięki temu wpływałaby do niego woda, w której jest dużo tlenu i duże zasolenie. A i jedno, i drugie jest potrzebne dorszom, żeby mogły się rozmnażać. Wody odpowiedniej dla rozwoju ryb jest jednak jak na lekarstwo.
Dobre czasy już były
- Mniej więcej między 1960 a 1980 rokiem te wlewy były co roku. Teraz przypadają co jakieś dziesięć lat. Tarło dorsza się odbywa, ale ikra opada w głębsze warstwy morza i się nie rozwija, bo brakuje jej tlenu - tłumaczy dr Karnicki.
Efekty są widoczne gołym okiem. Na początku lat 80. Polska wyłowiła 120 tys. ton dorsza, co jest absolutnym rekordem. Później było już tylko gorzej. Wkrótce liczba ta spadła do około 20 tys. ton. Limit połowu dla naszego kraju w zeszłym roku wynosił już tylko 12 tys. ton.
Jak wynika z analiz Instytutu średnia masa dorszy, szczególnie tych starszych, zaczęła się zmniejszać od 2007 r. W 2012 r. dorsze były średnio 30 proc. chudsze niż sześć lat wcześniej. Jednak podobne spadki mas obserwowano już w przeszłości u innych gatunków - np. u śledzi czy szprotów. Jednak - jak podkreśla dr Karnicki - dziś sytuacja z dorszami jest lepsza niż jeszcze dwa, trzy lata temu.
Ekspert zwraca uwagę, że wlewy z Morza Północnego to proces niezależny od człowieka, więc niewiele można tu zrobić. - To naturalny proces, trudno powiedzieć, czy spowodowany tylko zmianą klimatu - zauważa ekspert. I dodaje, że najważniejsze jest, by ustalać takie limity połowów, żeby co roku populacja ryb nie malała.