Mateusz Morawiecki chce zdobyć sympatię przedsiębiorców obniżką CIT i wprowadzeniem tzw. małego ZUS-u. Na nieszczęście dla niego prowadzący firmy już to policzyli i widzą, że te "reformy" kosztują mniej od wyprawek dla uczniów.
- Pierwszym naszym projektem jest niższy ZUS, czyli składka bardziej proporcjonalna do zarobków w wysokości 2,5-krotności wynagrodzenia minimalnego - zapowiadał w trakcie sobotniej konwencji PiS Mateusz Morawiecki. Gdyby nie fakt, że Jadwiga Emilewicz była również na konwencji, w jej domu wystrzeliłyby korki od szampana. Słowa premiera oznaczają bowiem, że po dwóch latach wewnątrzrządowych przepychanek firmowany przez nią projekt wraca do gry. I to wraca z hukiem oraz wsparciem szefa rządu.
Pomysł najpewniej został uzgodniony już wcześniej, bo szefowa resortu przedsiębiorczości w programie "Money. To się liczy" zapowiedziała jego wejście w życie 1 stycznia 2019 r.
Ile zapłacimy za niższy ZUS?
Cieniem na pomyśle kładzie się fakt, że wciąż nie wiemy, ile będzie kosztował. Jadwiga Emilewicz wielokrotnie mówiła o 150 mln zł. Z pewnością będzie to więcej. Przygotowany nieco później projekt Ministerstwa Rozwoju, który zakłada progresywnie naliczaną składkę, ma kosztować budżet nawet 300 mln zł.
Skąd taka kwota? Pierwotny pomysł zrównywał jedynie składkę dla "najbiedniejszych" firm z tzw. małym ZUS-em dla nowych firm. W tym roku jest to nieco ponad 500 zł (większość przedsiębiorców płaci 1232,18 zł). Niezmienna była składka zdrowotna. Nowszy pomysł zakłada, że jej wysokość także będzie zmienna. Dzięki temu budżet pokryje nie tylko "dziurę" w ZUS, ale i w NFZ.
Żaden z polityków nie odważył się oszacować, na ile taka zmiana wpłynie na szarą strefę. Jadwiga Emilewicz podkreślała tylko, że koszt reformy powinien spadać za sprawą kolejnych przedsiębiorców, którzy zaczną płacić podatki.
Z drugiej strony powiązanie obniżki z przychodem znacznie ogranicza liczbę jej beneficjentów. - Nie każdy, kto odczuwa przejściowe trudności biznesowe, będzie mógł płacić niskie składki. Wystarczy spojrzeć na firmy handlowe, które co miesiąc muszą kupować towar. One mają wysoki obrót, ale dochód może być już niski - tłumaczy nam główny ekonomista Pracodawców RP Łukasz Kozłowski. W jego ocenie skorzystają przede wszystkim osoby, dla których największym wkładem w prowadzenie firmy, jest ich praca. - To samozatrudnieni, którym działalność zastępuje etat. Takie osoby nie generują niemal żadnych kosztów, a łatwo będzie im "załapać" się na niższą składkę - dodaje.
Niższy CIT
- Na początku ubiegłego roku obniżyliśmy CIT z 19 do 15 proc. Teraz po raz drugi obniżamy CIT dla małych i średnich przedsiębiorstw - szumnie zapowiadał na konwencji premier. Te słowa błyskawicznie trafiły na paski telewizji informacyjnych i do nagłówków portali. Krótka analiza pokazuje, że premier minął się z prawdą, a najniższy w Unii Europejskiej CIT zapłaci co dwudziesta lub nawet co trzydziesta polska firma.
Najnowsze dostępne dane wskazują, że w Polsce jest zarejestrowanych ponad 4 mln firm. Swoje zobowiązania podatkowe rozlicza CIT-em 434 tys. z nich. I choć w Ocenie Skutków Regulacji przygotowanych przed poprzednią obniżką resort finansów napisał, iż skorzysta na niej 393 tys. przedsiębiorstw, to wliczono w nie także te, które nie osiągnęły żadnego przychodu. Widać to w oficjalnych statystykach.
Małych- i mikrofirm, które są na rynku aktywne, jest około 1,8 mln - tak wynika z danych GUS. Z poprzedniej obniżki skorzystało około 8 proc. z nich - mniej więcej 144 tys. Dlaczego tak mało? Bo większość małych firm (ponad 90 proc.) płaci podatek PIT. - To zmiana dla bardzo ograniczonej liczby firm, które prowadzą działalność o małej skali, ale działają jako spółki. Ponadto wiele z nich ma taką strukturę kosztów, że i tak nie płacą wysokiego podatku - wskazuje Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Pracodawców RP.
Jeśli te same przedsiębiorstwa skorzystają na kolejnej obniżce, może ona kosztować budżet około 400 mln zł. W takiej sytuacji każda z firm średnio w ciągu roku zaoszczędzi... 2 700 zł.
Mateusz Morawiecki, zapewne na potrzeby wizerunkowe, mówił o obniżaniu podatków dla "średnich firm". Sęk w tym, że portal podatkowy Ministerstwa Finansów w zakładce poświęconej CIT nie wskazuje takiej kategorii. Są tylko małe, które osiągają przychód brutto nie większy niż 1,2 mln euro, oraz pozostałe, które płacą 19 proc. CIT. Zdaniem Kozłowskiego największym ograniczeniem stanowi właśnie ten relatywnie niski próg.
Z kolei Związek Przedsiębiorców i Pracodawców w swoim stanowisku stwierdził, że "obniżenie stawki CIT dla małych podatników" można odczytać "jako zachętę dla przedsiębiorców, by wybierać spółki jako formy prowadzenia działalności gospodarczej, co w przypadku jednoosobowych działalności gospodarczych bywa absurdem.
"Apelujemy o stworzenie rzeczywiście osobnego i znacznie uproszczonego reżimu prawnego dla mikro, małych i średnich przedsiębiorców - również tych działających jako spółki prawa handlowego. Obniżenie stawki to zdecydowanie krok w dobrym kierunku, jednak niewystarczający - w codziennej działalności przedsiębiorcom przeszkadzają przede wszystkim przedłużające się procedury, nadmierny formalizm i zbyt wiele obowiązków" - dodali.
Rząd rodziców i ich dzieci kocha bardziej
Szybka kalkulacja pokazuje, że wejście w życie zmian dla przedsiębiorców w najbardziej hojnej wersji, będzie kosztować budżet 700 mln zł. Ponad dwukrotnie mniej niż wyda na wyprawki szkolne dla uczniów.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl