Odchody gryzoni, mięso napakowane wodą czy "śliwki kalifornijskie" wyprodukowane w Chile – to tylko niektóre nieprawidłowości, które wykazała kontrola w polskich sklepach.
Asortyment dostępny w placówkach handlowych wzięli pod lupę eksperci z Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów-Rolno Spożywczych. Sprawdzili oni, czy artykuły rolno-spożywcze spełniają wymagania. Te są jasno określone w przepisach o jakości handlowej. Oprócz tego pod uwagę wzięto także dodatkowe wymagania zadeklarowane przez producentów.
Kontrola objęła takie produkty jak: mięso, jaja, przyprawy, oleje, owoce, warzywa czy makarony. Wyniki nie są zachęcające. Generalnie jakość dostępnych towarów spada.
Dowody? W przypadku wyrobów mięsnych zakwestionowano jakość co piątej skontrolowanej partii. Najczęściej wykrywano obecność niezadeklarowanych i niedozwolonych składników. Kontrolerzy zwrócili uwagę na produkty drobiowe. Zdarzało się, że były one nadmiernie napakowane wodą. Ponadto zaniżano w nich faktyczną zawartość mięsa.
Odchody i martwe owady
Ciekawie prezentują się też wnioski dotyczące przypraw ziołowych. Używający ich, powinni mieć na uwadze, że dodają nie tylko czysty ulepszacz smaku, ale także odchody gryzoni czy martwe szkodniki. Tym firmy się nie chwalą, ale czasem na opakowaniu przypraw można znaleźć informację, że nie zawierają one „glutaminianu sodu”. I bardzo dobrze – ponieważ dodawanie go do tego typu produktów jest w Polsce zwyczajnie zabronione.
To jednak nie wszystko, bo producenci kombinują także w przypadku opakowania marketingowego danego produktu. Próbują np. złapać Polaków na patriotyzm gospodarczy. W jaki sposób? Raport podaje przykład „miodu z Polski”, który zawierał pyłki roślinne, które nad Wisłą... nie występują. Albo w Polsce pojawił się nieznany wcześniej gatunek inwazyjny, albo producent zwyczajnie kłamał.
Podobny "zabieg" zaobserwowano w przypadku śliwek, które w nazwie miały przymiotnik "kalifornijskie". Myliłby się jednak ten, kto utożsamiałby go z rejonem pochodzenia owoców. Okazało się bowiem, że śliwki dojrzewały w równie słonecznej krainie, co amerykański stan a mianowicie w Chile. Przy takiej naciąganej geografii dodanie określenia „górski” wobec wyrobu pochodzącego z nizin to już naprawdę błahostka.
Kreatywność branży spożywczej w zachwalaniu własnego produktu zdaje się zresztą nie mieć granic. Świadczy o tym zanotowane przez inspekcję użycie na opakowaniach soków owocowych i pomidorowych zwrotu "bez konserwantów" i "bez dodatku wody, cukru i konserwantów". Wydawałoby się, że firma podkreśla swoją dbałość o zdrowie i samopoczucie konsumentów. Tymczasem to po prostu działanie zgodne z obowiązującym prawem. Do tych soków nie można dodawać wymienionych ulepszaczy. Podobnie należy traktować deklaracje producentów olejów tłoczonych na zimno, którzy chwalą się, że ich artykuły nie zawierają konserwantów. Jest to działanie porównywalne z kierowcą, który chwali się jazdą zgodną z przepisami i w zamian za to domaga się szczególnego uznania.
Czytaj też: Ceny żywności zjadają dochody Polaków
Jak możemy indywidualnie chronić się przed takimi oszustami? – Jeżeli podejrzewamy, że produkt nie spełnia wymogów, to zgodnie z prawem zawsze możemy go zareklamować albo zgłosić to odpowiednim organom inspekcyjnym – słyszymy w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów. I to w zasadzie tyle. Nawet konsultanci UOKiK przyznają bowiem, że w polskich warunkach wytaczanie procesu nieuczciwym producentom jest mało efektywne i czasochłonne.
Pozostaje więc mieć nadzieję, że akurat w naszej bazylii czy oregano odchodów gryzoni nie będzie.