Politycy idą do wyborów z hasłami oszczędności w administracji, a tymczasem z roku na rok w rządowych urzędach wzrasta liczba osób na kierowniczych stanowiskach. Jak podaje "Dziennik Gazeta Prawna", na 560 osób zatrudnionych w kancelarii premiera 290 to dyrektorzy, radcy premiera, szefa kancelarii bądź naczelnicy.
Zniesienie w 2016 roku konkursów na wyższe stanowiska w służbie cywilnej umożliwiło obsadzanie ich osobami bez doświadczenia w administracji. Szefowie urzędów coraz częściej likwidują etaty specjalistów, w ich miejsce tworzone są posady dyrektorskie i kierownicze - zauważa "Dziennik Gazeta Prawna". Urzędy tłumaczą ten fakt jednoznacznie: mają więcej pracy.
Żeby powołać nowego dyrektora, wystarczy zmienić statut urzędu i zdecydować o utworzeniu nowego biura albo departamentu, opisuje ścieżkę dziennik. Jak tłumaczy na jego łamach dr Stefan Płażek z Uniwersytetu Jagielońskiego, takie posady są dobrze płatne, a poza wykształceniem oraz znajomością szefa urzędu lub dyrektora generalnego niczego się od kandydatów nie wymaga. Inaczej jest w przypadku stanowisk specjalistów, których ubywa.
Uprzywilejowaną grupą są też radcowie ministra czy wojewody, z zarobkami ok. 8 tys. netto. Jak dodaje gazeta, tę opcję dostają dyrektorzy, którym szefowie urzędów chcą dać czas na znalezienie nowej posady. I podaje, że w samym resorcie finansów jest teraz 129 radców, a w kancelarii premiera 179.