Przyszedł kres restauracji The Garden Diner and Cafe z Grand Rapids w stanie Michigan. Przedtem działała pod nazwą Bartertown Diner i oferowała dania wegańskie. Bardzo cenione. Dobra renoma serwowanego jedzenia pozwoliła działać lokalowi przez pięć lat. W miarę czasu było jednak coraz gorzej.
Nowy właściciel Thad Cummings, który przejął interes w marcu, we wrześniu postanowił zmienić nazwę, ale i to nie uratowało liczącej 30 miejsc przy stolikach restauracji.
- Byłem oryginalnym inwestorem - powiedział Cummings serwisowi MLive.com. - Chciałem sprawdzić, czy model może się jednak sprawdzić.
W zazwyczaj dobrym sezonie letnim restauracja zatrudniała 12 pracowników. Musiała jednak zamknąć swoje podwoje już w listopadzie. Pożegnalny wpis na Facebooku wskazuje, że jest do sprzedania razem ze znajdującą się obok pizzerią Cult Pizza za łącznie 100 tysięcy dolarów.
Komuna kelnerów
Bartertown założył w 2011 roku Ryan Cappelletti, kucharz wegański. Dwa lata później połączył biznes z zajmującą się wypiekami Roxanne Aguilar.
Menu doceniali krytycy. Bartertown była nawet umieszczona na liście 10 najlepszych nowych restauracji wegańskich w VegNews, porównywana z jadłodajniami w Londynie, Toronto, Vancouver i Las Vegas.
Nie tylko jednak menu było niekonwencjonalne, ale i model biznesu. Bartertown była spółdzielnią, a właściwie raczej trzeba by napisać - komuną. Cappellettiemu nie podobały się układy w poprzednich miejscach pracy, m.in. 12-15 godzinne zmiany i niskie wynagrodzenia, gdzie śmietankę zbierał właściciel. I postanowił to zmienić.
Nie było więc w Bartertown żadnych szefów, płace zrównano, zniesiono napiwki, godziny otwarcia ustalano wspólnie. Po pracownikach oczekiwano, że przystąpią do związku "Przemysłowi Pracownicy Świata". Na ścianach wymalowano nawet podobizny kontrowersyjnych krwawych rewolucjonistów, czyli Che Guevary i Mao Zedonga.
Zła zmiana
Model jednak nie przetrwał niezadowolenia klientów. Brak napiwków wymusił wyższe ceny, bo restauracja musiała wypracować większą sprzedaż, żeby płacić "słuszną" pensję. Do tego pracownicy przestali się spieszyć z obsługą. Klienci narzekali już nie tylko na wysokie ceny, ale także na nawet 40-minutowe oczekiwanie na zwykłe kanapki. Do tego godziny otwarcia robiły się coraz mniej dogodne dla odwiedzających.
Okazało się też, że zaangażowanie polityczne przyciąga klientelę tak wrażliwą, że może opacznie zrozumieć działania restauracji. W sierpniu rozpoczęto bojkot jej usług, bo... wysłała darmowe posiłki dla policjantów, którzy w Grand Rapids mają akurat wyłącznie biały kolor skóry. Oskarżano restaurację, że porzuciła robotniczą ideę.
Nowemu właścicielowi nie udało się podnieść restauracji z zapaści. Zapewne dlatego, że postanowił kontynuować biznesowy model poprzednika. Utrzymał więc brak napiwków i równe pensje. Okazało się, że mimo nowego zarządu, działalność trzeba jednak zamknąć.
Cummingsa skłoniło to zresztą do rezygnacji z wszystkich swoich przedsięwzięć biznesowych. Sprzedał między innymi firmę, która zbierała resztki jedzenia z restauracji i przerabiała na kompost.
- Nie miałem wakacji od siedmiu lat i teraz mogę je zacząć - powiedział MLive Cummings, wskazując, że ma w końcu czas dla swojego dwuletniego synka.