Coraz więcej osób rezygnuje z gotówki. To wynik zmiany przyzwyczajeń Polaków, wspieranej przez władze. Im więcej płatności kartą, tym trudniej zachachmęcić na podatkach. Obrywają nieuczciwi przedsiębiorcy i... kelnerzy.
Jeszcze niedawno podczas przyjmowania do pracy kelnera, w większości restauracji oferowano im niemal głodowe stawki. Ale tajemnicą poliszynela było to, że dużo więcej zarobią dzięki napiwkom zostawianym przez klientów. Bywało i tak, że kelner traktował swoją podstawową pensję jako miły dodatek do zarobków.
– Zmieniło się na gorsze. Wyraźnie widać, że coraz więcej ludzi płaci kartą i coraz mniej z nich zostawia napiwki. Ale to zależy też od miejsca. W małych knajpkach, gdzie przychodzą młodzi ludzie zjeść coś na szybko albo wypić parę piw, kelnerzy faktycznie mają problem. Każdy ma przy sobie kartę albo płaci telefonem, niewiele osób w ogóle ma ze sobą gotówkę – mówi nam Jacek, barman z jednego z warszawskich pubów.
– Pracuję w dużej restauracji o dobrej opinii. Nie jest specjalnie droga, ale kuchnia cieszy się popularnością. Może faktycznie w dzień ludzie rzadziej zostawiają napiwki, bo płacą kartą. Ale z kolei wieczorem ludzie przychodzą zjeść coś na spokojnie. Małżeństwa, pary, grupy znajomych. I wtedy z napiwkami jest lepiej, bo jak nie jedna, to druga osoba ma te parę złotych na napiwek – tłumaczy Marcin, kelner z Żoliborza.
W tej dzielnicy punktów gastronomicznych jest sporo, ludzie korzystają z nich chętnie i często wracają. Marcin wie, że jak nie dostanie napiwku dziś, to za parę dni.
– Powiem szczerze – nie ma się co dziwić. Jeszcze parę lat temu, jak kelner wydawał resztę, to zgarnięcie sobie wszystkiego było po prostu lekko burackie. A teraz jak się płaci kartą i wiele osób naprawdę nie ma ze sobą gotówki, nie można nawet narzekać. Trzeba się cieszyć, że są tacy, którzy nam te napiwki zostawiają – mówi nam.
I to wydaje się właściwym podejściem, bo jak wynika z badań, Polacy dają napiwki w sposób dość uznaniowy. Jedna piąta z nas zostawia go zawsze, połowa – nieregularnie. Ale tylko 3 proc. z nas nie daje go nigdy. Na dodatek wysokość napiwków jest niewielka, to na ogół 6 – 10 proc. wartości zamówienia. Czyli po prostu kilka złotych.
Dobry kelner się nie boi
– I teraz jest chyba łatwiej odróżnić dobrego kelnera od słabego. Ten pierwszy zawsze dostanie sporo napiwków, bo komuś dobrze obsłużonemu będzie się chciało zostawić mu resztę. A słaby nie dostanie nic, bo przecież klient płaci kartą i nie ma drobnych – dodaje barman Jacek.
– Jak się zastanowić to faktycznie do zawodu przychodziło kiedyś sporo ludzi, którym się wydawało, że za napiwki to po pół roku kupią sobie samochód. Strasznie byli łasi. Teraz jest ich jakby mniej. Ale problem w tym, że w ogóle trudno o dobrego pracownika i w wiele miejsc dalej trafiają przypadkowi ludzie – wyznaje Marcin.
Brak rąk do pracy powoduje, że większe koszty muszą ponosić restauratorzy i właściciele punktów gastronomicznych.
– Bo jak menedżer czy właściciel nie zauważy, że czasy się zmieniają i musi głębiej sięgnąć do kieszeni, to nie znajdzie dobrych kelnerów. Na kuchni zawsze można posadzić np. Ukraińców czy Białorusinów, ale na sali trzeba dobrze mówić po polsku, pożartować z gośćmi – mówi nam Jacek.
Ile napiwków można dostać?
O napiwkach w branży chodzą legendy. I faktycznie do dziś zdarzają się dni, kiedy można zarobić ekstra dobre kilkaset złotych.
– Ale to takie złote strzały. Komuś urodzi się dziecko, fajnie zadbamy o gości podczas komunii, dwóch kumpli dobrze zje, popije i chcą zaimponować kelnerce. Jasne, że troszkę lepiej dba się o gościa, o którym wiemy, że zostawia napiwki. Ale tych, co nie zostawiają nie wolno traktować gorzej, to nie PRL, gdzie to kelner decydował, czy zjesz i co zjesz – mówi Marcin.
Dodaje, że po udanym dniu pracy ma w kieszeni nawet 200 – 300 złotych napiwków. Ale są też gorsze dni, kiedy zostaje mu 30 – 40 złotych. Średnio za każdy dzień pracy ma dodatkowe kilka dyszek.
– Może się wydawać, że to świetny układ. I faktycznie nie ma co narzekać, ale to po prostu kilka złotych więcej za godzinę pracy i to dość ciężkiej. Nie zastanawiam się, czy gdzie indziej zarobiłbym więcej. Lubię swoją robotę – mówi nam Marcin.
Dostawcy też narzekają
Mniej pieniędzy dostają też dostawcy jedzenia.
– Rok, dwa lata temu więcej osób płaciło gotówką i z dostawy zawsze coś skapnęło. Teraz nie dość, że więcej osób płaci kartą, to jeszcze rośnie liczba tych, którzy zamawiają przez internet. Zawozisz do pracy, zostawiasz na recepcji, nawet nie widzisz klienta. Zresztą o napiwku w takim przypadku i tak można tylko pomarzyć – mówi nam Szymon, dostawca pizzy, również z Warszawy.
Dodaje, że w jego zawodzie płacenie kartą czy przez Internet ma swoje dobre strony.
– Wozi się pizzę w różne miejsca i różne dzielnice. Pod wieczór naprawdę można czuć się nieswojo, człowiek ma w kieszeni zwitek banknotów, kilo bilonu i jeździ po niekoniecznie fajnych blokowiskach. Wielu z nas było napadniętych, ale chyba więcej po prostu zgubiło kiedyś pieniądze – pracujemy w pośpiechu, bo pizza stygnie i naprawdę łatwo gdzieś podziać kasę. Terminal trudniej zgubić – uśmiecha się Szymon.
Przyznaje jednak, że spadająca liczba napiwków to mniej pieniędzy.
– Kiedy dwa lata temu zaczynałem wozić pizzę, to się całkiem nieźle kalkulowało. Ja wożę własnym samochodem, więc napiwki akurat wystarczały mi na benzynę i jeszcze troszkę zostawało. Dziś ten bilans wychodzi na zero – mówi pizza driver.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl