Czesi spadli z trzeciej na piątą pozycję wśród największych odbiorców polskiej żywności – informuje „Dziennik Gazeta Prawna”.
Nasi południowi sąsiedzi zbudowali system specyficznego protekcjonalizmu, który balansując na granicy prawa UE, blokuje polskie produkty – czytamy w DGP. Chodzi o listę produktów tzw. niebezpiecznych, zafałszowanych i o niewystarczającej jakości.
To subiektywny system oceny. Czeska inspekcja handlowa nie informuje, na jakiej podstawie podjęła decyzję o umieszczeniu danego produktu na czarnej liście i nie chce okazywać przebadanych próbek czy przyjmować reklamacji od producentów.
Wszyscy pamiętamy wypowiedź kontrowersyjnego byłego czeskiego ministra finansów, który w jednym z programów telewizyjnych, gdy poproszono go o skosztowanie polskiej kiełbasy, wypalił: „Nie będę jadł tego polskiego g...”.
Wypowiedzi to jeszcze nic groźnego, ale kiedy popatrzymy, jak na czeskim rynku traktowane są polskie towary, sprawa zaczyna niepokoić. Czeski sanepid miał już zastrzeżenia do importowanego z Polski mięsa, herbaty Mokate czy 5 mln polskich jaj.
W grudniu 2014 roku wyszło na jaw, że czeskie służby otrzymały instrukcję, która zaleca szczególnie dokładne kontrolowanie artykułów spożywczych pochodzących z Polski. Dokument zatytułowano: "Nadzwyczajna kontrola bezpieczeństwa i jakości oraz oznaczenia wybranych rodzajów artykułów spożywczych pochodzących z Polski".